Jan Lewandowski

Czy ateista nie musi niczego udowadniać?

dodane: 2015-11-02
Ciągle przewija się sofizmat w dyskusjach, że ateizm jest jedynie „brakiem wiary” i dlatego ateista „nie musi” niczego dowodzić. Wystarczy, że ateista ograniczy się do wskazania, że argumenty teisty są niewystarczające. Nie jest to prawdą. Już samo wskazanie gdzie są braki w argumentacji teisty wymaga kontrargumentacji obciążonej ciężarem dowodu.

       Ciągle przewija się sofizmat w dyskusjach, że ateizm jest jedynie „brakiem wiary” i dlatego ateista „nie musi” niczego dowodzić. Wystarczy, że ateista ograniczy się do wskazania, że argumenty teisty są niewystarczające. Nie jest to prawdą. Już samo wskazanie gdzie są braki w argumentacji teisty wymaga kontrargumentacji obciążonej ciężarem dowodu. Jeśli ateista jest jedynie pozbawiony wiary i nie chce niczego dowodzić to nie jest już ateistą tylko agnostykiem. Ale agnostycyzm nic nie obala. Jest jedynie chwiejną postawą niezdecydowania. Jeśli nie jesteś pewien czy Platon istniał to nie obalasz w ten sposób dowodów na jego historyczne istnienie, nie mówiąc już o tym, że w ogóle nie podważasz historyczności tej postaci. Jeśli masz solipsystyczne skłonności i zastanawiasz się czy inni ludzie nie są jedynie twoim snem, to też nie oznacza, że są oni jedynie tworem wyobraźni. Innymi słowy, ateizm albo agnostycyzm, ale nie można mieć obu na raz. Nie możesz zjeść ciastka i mieć go. Jeśli nie wysuwasz żadnych twierdzeń pozytywnych o świecie bez Boga to jesteś agnostykiem a nie ateistą. Natomiast jeśli jesteś ateistą to musisz wysunąć pewne pozytywne twierdzenia o rzeczywistości bez Boga i tym samym przyjmujesz na siebie ciężar dowodzenia w tych kwestiach.

        Oczywiście ateiści w takich momentach zaczynają pokrzykiwać, że to na teiście a nie na ateiście spoczywa ciężar dowodu. Błąd w tym rozumowaniu polega na tym, że zatrzymuje się ono na pewnej półprawdzie w tym miejscu. Nawet jeśli jest tak, że to na teiście spoczywa ciężar dowodzenia Boga, to nie oznacza to wcale, że na ateiście nie spoczywają ciężary innych dowodów. A więc prawda jest taka, że istotnie to nie na ateiście spoczywa ciężar dowodu za istnieniem Boga, tak jak na teiście. Spoczywa na nim jednak ciężar dowodzenia, że argumenty teisty są błędne. A więc jednak. Każde twierdzenie pozytywne jest obarczone ciężarem dowodzenia. Jeśli ateista nie wysuwa żadnych twierdzeń pozytywnych to jest już agnostykiem a nie ateistą. Ale agnostycyzm sam w sobie nic nie obala, z teizmem włącznie.

       Ateista twierdzi, że punkt wyjściowy w jego światopoglądzie jest „prostą obserwacją przyrody” a teista dodaje Boga do tego obrazu, który jest „bytem nadmiarowym”. Tak więc punkt wyjścia w światopoglądzie ateisty ma być prostszy i „bardziej naturalny”. Takie stawianie sprawy jest tylko na pozór poprawne. W rzeczywistości jest bowiem całkowicie błędne. Ani ateista, ani teista nie spierają się bowiem o to jaki świat jest teraz, tylko spierają się o genezę tego świata. A tu sytuacja jest już dużo bardziej skomplikowana. Nie jesteśmy bowiem już od dawna w fazie tworzenia się Wszechświata. Geneza w światopoglądzie ateistycznym jest inna niż w światopoglądzie teistycznym, nie oznacza to jednak wcale, że ateistyczna geneza jest „bardziej naturalna”. Nie ma na przykład nic „bardziej naturalnego” w twierdzeniu, że Wszechświat „był od zawsze”, gdyż wcale tego nie obserwujemy. Nie posiadamy wehikułu czasu. Nie obserwujemy też spontanicznego powstawania życia z materii nieożywionej, nawet cała dalsza ewolucja darwinowska jest jedynie domniemaniem, gdyż nie obserwujemy też przekształcania się jednych gatunków w drugie a darwinizm ekstrapoluje to jedynie ex post z drobnych zmian mikroewolucyjnych i homologii. Tak więc ateizm nie jest wcale „bardziej naturalny” ale tak samo jak teizm odwołuje się do nieudowodnionych twierdzeń w zakresie struktury swojego światopoglądu. Odwoływanie się do nauki też niewiele pomoże gdyż nauka jest tu również w sferze domniemań. Nawet gdyby nauka upierała się, że coś tu dowiodła (a tak wcale nie jest), to i tak jej twierdzenia nigdy nie będą pewne. Jak bowiem pokazuje historia nauki, niemal każde twierdzenie naukowe może zostać obalone przez inne twierdzenie naukowe i proces ten jest nieskończony.

        Tak więc dochodzimy do punktu, w którym okazuje się, że jednak ateista musi udowadniać jakieś swoje twierdzenia. Wiemy jednak, że ścisłe dowody istnieją jedynie w matematyce. Tymczasem zarówno teista jak i ateista muszą odwołać się do jakiejś rzeczywistości. Alvin Plantinga naliczył jakieś dwa tuziny argumentów za istnieniem Boga. Mamy argument Kalam, mocną argumentację wskazującą na to, że pusty grób i oddawanie życia przez uczniów za Jezusa zmartwychwstałego świadczą za istnieniem Boga Biblii. Nie są to jedyne argumenty. Ateista musi wysunąć twierdzenia pozytywne, które podważą te argumenty. Musi zaproponować jakieś spójne wyjaśnienie alternatywne dla tych przesłanek na jakich opiera się teista. To na ateiście spoczywa w tym momencie ciężar dowodu. Zauważmy, że nie udowadnia on w tym momencie wcale tego, że Bóg nie istnieje. Musi jednak udowodnić, że to argumenty i interpretacje teisty są błędne lub geneza świata bez Boga jest lepszym wyjaśnieniem. A więc jednak coś ateista musi udowodnić.

        Ateista będzie się czasem upierał, że wszystkie argumenty teistyczne zostały już dawno obalone przez niego lub jego kolegów. Jest to jednak demagogia bo gdyby tak było to wszyscy na świecie byliby już od dawna ateistami. Jednak tak nie jest a argumenty te są wciąż dyskutowane, co pokazuje, że nie zostały one wcale obalone. To oczywiście nie oznacza z drugiej strony, że w ten sposób bezspornie dowiedziono, iż Bóg istnieje (to zupełnie inna sprawa). Pomijam już fakt, że światopogląd ateisty jest w tym momencie dokładnie na tym samym obszarze co światopogląd teisty i tak jak teista nie jest on w stanie niczego dowieść w sposób pewny. Ateista tak samo porusza się tu w obszarze prawdopodobieństw. To jest obszar, w którym oba światopoglądy spotykają się na gruncie fideizmu i nie ma tu żadnej ekwiwokacji, jak niektórzy błędnie sugerują. Fideizm to nie tylko wiara w bóstwa ale też i wiara w określony światopogląd oparty na takiej lub innej genezie świata. Jest to jednak temat na inny esej.

         Nietrudno zauważyć, że wszystkie powyższe rozważania z miejsca obalają dwa inne popularne ateistyczne sofizmaty związane z tą dyskusją, czyli pierwszy oparty na zasadzie onus probandi i drugi znany jako „latający czajniczek Russella”. Zasada onus probandi głosi, że dowodzi ten co wysuwa pozytywne twierdzenie. Jak wykazałem powyżej, ateista musi również wysunąć pewne pozytywne twierdzenia aby polemizować z argumentami teizmu. Jeśli tego nie zrobi to jest agnostykiem a nie ateistą ale agnostycyzm nic nie obala. Ciężar dowodzenia w rożnych kwestiach spoczywa więc również na ateiście, przy czym nadal nie oznacza to, że ateista musi bezpośrednio dowodzić nieistnienia Boga. Zasada onus probandi została więc nienaruszona. Zasada ta nie jest zresztą ani święta, ani nienaruszalna. Pochodzi ona z sądownictwa. Umówiono się jedynie, że istnieje tak zwane domniemanie niewinności i dowodzi ten co oskarża. Na nim spoczywa ciężar dowodu. Tak jest po prostu wygodniej. Przeniesienie tej zasady do sporów ateizm kontra teizm nie oznacza więc niejako automatycznie, że zasada ta jest bezwzględna i święta. Jest ona tylko umowna. Nie musimy jej uznawać za nienaruszalną ale w tym wypadku nie musimy jej też odrzucać, gdyż jak wykazałem wyżej, teista wcale nie podważa jej gdy mówi, że to na ateiście spoczywa ciężar dowodu w przypadku twierdzeń pozytywnych.

         Druga kwestia to wspomniany już wyżej „czajniczek Russella”. Na podstawie tego sofizmatu ateiści też twierdzą, że nie muszą niczego udowadniać, gdyż skoro nie można dowieść, że na orbicie okołoziemskiej nie porusza się wyimaginowany czajniczek, to wcale nie oznacza to, że mamy przyjąć, iż taki czajniczek w rzeczywistości istnieje i tak samo jest z Bogiem. To rozumowanie jest tylko na pozór zgrabne ale jest całkowicie błędne. Po pierwsze, nie znam żadnego teisty, który twierdziłby, że wierzy w Boga tylko dlatego, że nie może udowodnić Jego nieistnienia. Pierwotnie „czajniczek Russella” był jedynie argumentem za tym, że ateista nie musi dowodzić nieistnienia Boga. Jak jednak wykazałem wyżej, ateista nie musi dowodzić nieistnienia Boga a i tak nie zwalnia go to z obowiązku dowodzenia innych twierdzeń pozytywnych na jakich się opiera podczas podważania argumentów teisty. Ponadto, zarówno w logice, w naukach szczegółowych jak i nawet w matematyce niejednokrotnie dowodzi się nieistnienia. Russell był więc w błędzie u samych podstaw swego argumentu i jego przykład z czajniczkiem wcale nie potwierdza, że nie dowodzi się nieistnienia. Jedyne co pokazał ten przykład to tylko tyle, że dla ateisty bardzo niewygodne lub wręcz ekstremalnie trudne jest bezpośrednie wykazanie, iż Bóg nie istnieje. Ale to, że coś jest niewygodne do zrobienia lub trudne wcale nie oznacza, że jest to błędne i ateista może pójść tu na skróty, przyjmując twierdzenie o nieistnieniu Boga za słuszne. Russell popełnił karygodny błąd w rozumowaniu gdyż pragmatyzm i wygoda same w sobie nie gwarantują jeszcze słuszności czyjegoś światopoglądu.

      Ateista twierdzi, że skoro nie zna dowodu na istnienie Boga to zasadne jest przyjęcie, że Bóg nie istnieje. Jednakże to stwierdzenie jest błędne logicznie i można je bardzo prosto obalić. Brak dowodu nie jest bowiem dowodem na brak. Brak dowodu na daną tezę nie dowodzi tezy przeciwnej. Anglosasi mówią w tym miejscu absence of evidence is not evidence of absence. Aby dobitnie zilustrować ten fakt wystarczy przeprowadzić pewne bardzo proste ćwiczenie myślowe. Wyobraźmy sobie mianowicie, że przedmiotem sporu jest zagadnienie czy liczba gwiazd we Wszechświecie jest parzysta, czy nie. Przyjmijmy, że opowiadamy się za wersją, iż liczba ta jest parzysta. Nie możemy tego jednak udowodnić. Czy zatem przyjmujemy tezę przeciwną i uznajemy, że liczba ta jest nieparzysta? Też nie. Tego też nie jesteśmy w stanie udowodnić. Możemy to rozumowanie przeprowadzać w obie strony i za każdym razem skutek będzie ten sam. Teza przeciwna względem naszej nie jest prawdziwa tylko dlatego, że nie możemy udowodnić naszej tezy. W tej sytuacji najbardziej konsekwentnym podejściem jest agnostycyzm. Nie wiemy czy liczba gwiazd we Wszechświecie jest parzysta, czy nieparzysta. Analogicznie, nie możemy przyjąć, że Bóg nie istnieje, tylko dlatego, że nie możemy udowodnić iż istnieje. Brak dowodu na istnienie Boga nie jest więc jakąkolwiek przesłanką za tym, że Bóg nie istnieje. Nie jest nawet słabą wskazówką za takim wnioskiem. Ateizm jest błędnym logicznie światopoglądem u samych swoich podstaw.

       Tak więc reasumując, nie jest prawdą, że ateizm jest jedynie brakiem wiary w Boga. To agnostycyzm jest jedynie brakiem wiary w Boga, ale agnostycyzm sam w sobie nic nie obala.

        Jan Lewandowski, listopad 2015

Zgłoś artykuł

Uwaga, w większości przypadków my nie udzielamy odpowiedzi na niniejsze wiadomości a w niektórych przypadkach nie czytamy ich w całości

Komentarze są zablokowane