Jan Lewandowski

Apologetyka presupozycyjna - riposta

dodane: 2022-02-04
Odpowiedź polemiczna kanałowi Faust ciekawy świata.

   Na YouTubowym kanale ateistycznym Faust Ciekawy Świata pojawiła się dwuczęściowa polemika filmowa z moim tekstem pt. Apologetyka presupozycyjna - cierń w oku ateistów. Niniejszy tekst jest polemiczną odpowiedzią na ten film. Nie wiem kim jest autor tego filmiku. Być może przedstawił się gdzieś indziej z imienia ale na razie nie oglądałem wszystkich filmów na jego kanale. Nie widzę sensu zwracać się per Faust do twórcy tego kanału. Będę więc nazywał go po prostu gimboateistą w poniższej polemice. Tym bardziej, że nie prezentuje on nic oryginalnego i nowego, co wykraczałoby poza schematyczną i płytką antyteistyczną papkę powielaną przez innych znanych mi gimboateistów, z którymi mam do czynienia od wielu lat.


    Ateiści mają niezły ból zadka z apologetyką presupozycyjną. Ta ostatnia wykazuje bowiem, że ateiści nie mają żadnych podstaw do wszelkich swoich twierdzeń (z czym zgadza się nawet próbujący ze mną polemizować gimboateista). Dowolne stwierdzenie ateisty jest jedynie jego bezpodstawną opinią, która w niczym nie różni się od zaprzeczenia tej opinii. Ateista nie wie nawet tego czy on sam w ogóle istnieje (co również przyznaje próbujący polemizować ze mną gimboateista). Ateista nie wie po prostu nic. Jak więc ateista ma obalić twierdzenia kogoś, kto zarzuca ateiście bezpodstawność jego przekonań? Nie ma jak tego obalić. Nie możesz nic obalić, posiadając jedynie bezpodstawne opinie w swym arsenale. Ateiści stosują więc tylko triki sofistyczne wobec apologetów presupozycyjnych i nic innego im nie pozostaje. Strategie te są niezwykle ubogie intelektualnie i opierają się na chochołach oraz manipulacjach. To samo robi gimboateista wobec mojego tekstu o apologetyce presupozycyjnej. Nie pomawia on apologetyki presupozycyjnej w żaden nowy sposób, z którym nie spotkałbym się już gdzieś wcześniej. Stosuje te same chochoły i manipulacje, które rozsiewają inni gimboateiści po necie. Niniejsza polemika jest więc dobrą okazją aby porządnie rozprawić się z ateistycznymi chochołami na temat apologetyki presupozycyjnej. Ateiści nie są w stanie nawet nadgryźć tej apologetyki bo ona pozbawia ich uzębienia zanim jeszcze się do niej dobiorą.


    Tyle tytułem wstępu gdyż nie lubię rozwlekłych wstępów. Poniżej odpowiadam na wszystkie zarzuty gimboateisty. Przy okazji zaznaczam, że gimboateista nie odpowiedział tak naprawdę na mój tekst. Tendencyjnie i selektywnie wybrał sobie jedynie kilka fragmentów (cherry picking), które wyrwał z kontekstu, zmanipulował i dośpiewał sobie do nich nadinterpretacje, których najczęściej nie podzielam (na co zwrócił mu uwagę nawet jeden z komentatorów pod jego filmem). Dlaczego gimboateista nie odpowiedział na cały mój tekst punkt po punkcie? Ano dlatego, że obalam tam stwierdzenia ateistów, którymi on sam też posługuje się do polemiki ze mną. Ja tymczasem niemal sekunda po sekundzie skomentuję wszystkie jego „argumenty” i zarzuty z obu jego filmików o apologetyce presupozycyjnej.


    Gimboateista nagrał dwa filmiki polemizujące z moim tekstem. Pierwsza część jest zatytułowana Apologetyka presupozycyjna/Poważna analiza #1. Druga część jest zatytułowana Jak myśli apologeta założeń? czyli poważna analiza #2. Polemizując z tymi filmami będę odnosił się do nich numerycznie jako do filmu numer 1 i filmu numer 2. W nawiasach będę zaznaczał momenty czasowe na filmie, do których się odnoszę. Wbrew tytułom, te filmy nie są poważną analizą apologetyki presupozycyjnej. Jest to jedynie zbiór przeinaczeń i chochołów, które gimboateista tylko wykorzystał do wygłoszenia kolejnych swoich bezpodstawnych sądów i opinii. W swej indolencji gimboateista nie wie nawet tego jaka jest geneza nazwy apologetyki założeń. Błędnie mniema, że chodzi o zakładanie już na starcie istnienia Boga przez apologetów presupozycyjnych (film #2, od 9:20). Nic takiego nie ma miejsca. Nazwa apologetyki założeń wzięła się z czegoś zupełnie innego. Apologeta presupozycyjny analizuje startowe założenia ateisty. Tak więc geneza nazwy tej apologetyki jest zupełnie inna niż mniema gimboateista.


    Przejdźmy więc do polemiki. Zaczynam od pierwszego filmu. Na samym początku gimboateista stwierdza, że zgadza się ze znaczną częścią mojego stwierdzenia, że ateista nie ma żadnych podstaw do formułowania swych osądów (2:03). Oświadcza, że „ateista nie ma żadnych podstaw aby wysuwać wnioski pewne” (2:09). Zachodzi tu jednak pewne pomieszanie pojęć. Ja bowiem nic nie mówiłem o „pewności” w zacytowanym przez gimboateistę fragmencie mojego tekstu. Położyłem nacisk na zasadność. Bezzasadność nie jest brakiem całkowitej pewności, a przynajmniej nie musi być. To po prostu różne kategorie. Można być odnośnie czegoś niepewnym, posiadając nawet jakieś uzasadnienie, jak i odwrotnie. Ktoś może na przykład przyjmować wnioski geometrii euklidesowej ale nie musi być ich całkowicie pewny. Ktoś inny z kolei może być całkowicie pewny, że jest kochany przez swoją żonę, choć nie byłby w stanie tego jakoś konkretnie uzasadnić.


    Następnie, gimboateista omawiając hipotezę mózgu w słoiku stwierdza, że „nie możemy mieć żadnej pewności, że otaczająca nas rzeczywistość istnieje. Nie możemy mieć też pewności, że my istniejemy” (2:35). Bingo. W zasadzie mógłbym skończyć niniejszą polemikę już tylko po tym cytacie bo gość zaorał się tu na maxa. Jeśli nie wie on nawet tego czy sam istnieje, to po prostu nie wie on nic o niczym. Dojedziemy jednak do końca.


    W 2:56 gimboateista stwierdza, że teiści są dokładnie w takiej samej sytuacji jeśli chodzi o wiedzę o świecie (lub raczej jej brak). Takie stwierdzenie nie jest jednak polemiką z przedstawionym zarzutem ale ucieczką od tego zarzutu. Gimboateista popełnia tu błąd logiczny dodging the question. Co więcej, stwierdzając tak gimboateista potwierdza wspomniany zarzut, zamiast odeprzeć jakoś ten zarzut. Sofistyka pod tytułem „u was też biją murzynów” nie jest więc odpowiedzią na zarzut niewiedzy u ateistów. Gimboateista po prostu ucieka w błąd logiczny tu quoque. Zresztą nie wie on nawet tego co tu stwierdza o teistach i ich wiedzy. Przyznał już przecież, że nie ma podstaw dla swej wiedzy (2:03 i 2:09) i wszelkie jego mniemania mogą być złudzeniem (2:35). Tak więc są to tylko jego gołosłowne opinie, nawet wtedy, gdy stwierdza coś o czyjejś wiedzy (lub o jej domniemanym braku). Nie jest w stanie zanegować nawet tego, że jako ofiara długotrwałej śpiączki lub mózg w słoiku nic nie wie o świecie, ani nie może się dowiedzieć, podczas gdy wszyscy inni teiści mogą już w tym czasie mieć na przykład regularny kontakt z Bogiem. 


    W 3:19n gimboateista stwierdza, omawiając przykład z trzymanymi w ręku słuchawkami, że nie wie czy naprawdę trzyma w ręku te słuchawki i czy one naprawdę istnieją. Przyznaje, że jego zmysły mogą go oszukiwać. Kolejne samozaoranie, które przyda nam się dalej w niniejszej polemice.


    Jednak tuż po chwili (od 3:50) gimboateista stwierdza, że na podstawie tych „dowodów”, które ma, uznaje jednak, że trzyma w ręce te słuchawki. Dlaczego? Bo nie ma lepszych „dowodów”. Jednak nie zauważa on, że stwierdzenie to jest wewnętrznie sprzeczne. Jeśli gimboateista nie wie nic, nawet tego, czy sam istnieje (2:35), to nie wie też i tego co wypowiedział tu o braku lepszych dowodów. Jeśli nie wie czy jego zmysły go nie oszukują, to nie ma też żadnego sensu w mówieniu, że ma on jakiekolwiek „dowody” dotyczące trzymania przez niego słuchawek w ręku. Sam to zresztą pośrednio przyznaje, gdy stwierdza, że nie jest wiedzą pewną to, że trzyma słuchawki w ręku (3:57). Brak lepszych dowodów nie jest dowodem na to, że posiadasz najlepsze dowody z możliwych lub że w ogóle posiadasz jakiekolwiek dowody.


    Od 4:01 gimboateista stwierdza, że nie ma też dowodów na to, że jest on mózgiem w słoiku więc nie ma podstaw aby przyjąć to za swój pogląd. Podobno „wie to z ciężaru dowodu”. Ta deklaracja wiedzy jest jednak ponownie wewnętrznie sprzeczna bo przecież dopiero co ateista przyznawał, że w sumie to nic nie wie. Poza tym jest to typowe odwrócenie kota ogonem. Nikt nie każe mu przyjmować, że jest mózgiem w słoiku. Już sama taka możliwość, której nie jest w stanie zanegować, wystarczy jako potencjalne bycie mózgiem w słoiku w sytuacji, której nie jest w stanie wykluczyć. A jaki dowód ma gimboateista na zasadę „ciężaru dowodu”? Nie przedstawił żadnego takiego dowodu i nie przedstawi gdyż jest to tylko arbitralny postulat, do tego wewnętrznie sprzeczny. Nie ma przecież żadnego dowodu na stwierdzenie, że na kimś spoczywa ciężar dowodu. Próbując dowieść tej zasady skończymy w błędnym kole lub regresie do nieskończoności. Jest to więc jedynie wewnętrznie sprzeczny i czysto arbitralny postulat. Tak jak zresztą wszystkie gimboateistyczne postulaty.


    Od 4:11 gimboateista znowu ucieka w błąd logiczny tu quoque, zarzucając teistom, że są w tej samej sytuacji co ateiści w tym momencie. Jednak ponownie gimboateista po prostu tego nie wie - przecież nawet jego zmysły mogą go wprowadzać w błąd i on sam nie wie nawet tego czy w ogóle istnieje (2:35). Tak więc gimboateista znowu nic nie uzyskał przez ten wybieg poza przyznaniem, że zarzut był słuszny i on sam nie wie jak go odeprzeć.


    Gimboateista nie jest w stanie nawet poprawnie przeczytać mojego tekstu, który rzekomo omawia. W 4:38 i 4:50 aż dwa razy myli mu się księga Rodzaju z listem do Rzymian św. Pawła, który zacytowałem.


    Od 5:08 gimboateista omawia i cytuje książkę Zasady wicca. Z cytowania przez niego tej książki nic nie wynika, a nawet jakby wynikało to i tak on tego nie wie. Przecież nic nie wie, nawet tego czy sam istnieje i przyznał to (2:35). Poza tym, w przeciwieństwie do Biblii, której autorytet jest poświadczony choćby takimi cudami jak zmartwychwstanie Jezusa, w cytacie z tej książki o zasadach wicca nie padło ani jedno stwierdzenie, że jest ona jakimś boskim źródłem wiedzy lub jej autorka dysponuje jakimś poręczeniem tego typu. Z cytatu tego wynika tylko tyle, że autorka opisuje jedynie jakieś swoje subiektywne opinie i wrażenia. Jest to więc fałszywa analogia względem cytowanej przeze mnie Biblii. Nie każda książka sprowadza się jedynie do tego, że ktoś sobie coś napisał i tyle. Książki są różne i stoją za nimi różne autorytety, każdy przypadek należy rozpatrywać z osobna i ateistycznym błędem uproszczenia jest wrzucanie wszystkiego do jednego wora. Tak więc gimboateista popełnia tu błąd uproszczenia i przy okazji błąd fałszywej analogii. W ramach swej płycizny myślenia, tak typowej dla ateistów, popełniają oni mnóstwo takich rażących uproszczeń oraz fałszywych analogii i wydaje im się, że coś niby wykazali, tylko dlatego, że zacytowali coś, co wydaje się mieć jakiś pozorny związek z tematem. Ale nic nie wykazali poza tym, że robią jedynie fałszywe analogie w tym temacie. Ateista nie jest w stanie nic wykazać w żadnej kwestii i nawet się do tego przyznaje. Po czym wpada w niekonsekwencję i zaczyna udawać, że coś niby wykazuje.


    Od 5:54 gimboateista wypowiada mnóstwo gołosłownych i krytycznych stwierdzeń na temat Biblii. Jest to jednak wyłącznie jego pustosłowie, pełne wewnętrznie sprzecznych deklaracji. Skoro nie wie on nic, nawet tego, czy istnieje - co sam przyznał (2:35) - to nie wie kompletnie nic o Biblii. Nie wie nawet tego, że „to, że coś jest zapisane jest dowodem tylko na to, że coś jest gdzieś zapisane” (5:50). Znany apologeta presupozycyjny Sye ten Bruggencate słusznie zauważył kiedyś w debacie z Mattem Huntem, że ateista nie wie nawet tego czy dwa plus dwa równa się cztery.


    W 6:20 gimboateista stwierdza, że Biblia może być wymysłem jakiegoś kosmicznego umysłu zamkniętego w słoiku. Jednak znowu nie wiemy skąd gimboateista uzyskał nawet samą taką możliwość. Jeśli sam jest mózgiem zamkniętym w słoiku, czego wedle własnych słów wykluczyć nie może, to owo jego przekonanie nie jest niczym więcej niż tylko kolejną iluzją.


    Od 6:27 gimboateista zaczyna majaczyć coś o „dowodach na istnienie Boga”. Są to jednak tylko puste słowa wydmuszki. W światopoglądzie gimboateisty żaden dowód nie jest możliwy ponieważ czeka go tylko nieskończony regres w dowodzeniu. Nie uznaje on bowiem żadnego autorytetu i wątpi nawet we własny rozum i zmysły (wątpi nawet w swoje własne istnienie - 2:35). W tej sytuacji ateista nie jest w stanie nie tylko sformułować żadnego dowodu, ale nie jest on w stanie nawet wiarygodnie ocenić żadnego potencjalnego dowodu. Puste opinie gimboateisty nie mogą zanegować żadnego dowodu, nawet najsłabszego. Cała ta retoryka o „dowodach” jest jedynie zasłoną dymną i pretekstem u ateisty. On sam przyjmuje w swym światopoglądzie wszystko bez żadnych dowodów i jednocześnie z drugiej strony z góry odrzuca jakiekolwiek dowody przedstawiane mu przez innych, nie zadając sobie nawet trudu w analizie ich. Ateista nie ma jak zresztą obalić żadnego dowodu ponieważ sam nie posiada żadnego dowodu na obalenie czegokolwiek. Nie ma też żadnego udowodnionego przez siebie kryterium, które byłoby na tyle miarodajne, że mógłby on wiarygodnie analizować jakiekolwiek dowody (swoje lub przedstawiane mu przez innych). Cała ta mantra o „dowodach” w wykonaniu ateisty jest więc pustą grą bezsensownych słów i stanowi jedynie zasłonę dymną oraz pretekst. Jego światopogląd z góry wyklucza tak naprawdę możliwość jakiegokolwiek dowodzenia (jego omylny rozum i zmysły nie ocenią przecież wiarygodnie żadnego dowodu), a zatem pytając o dowody żąda on niemożliwego dla siebie samego i wpada w kolejną sprzeczność. Witajcie w świecie absurdu o nazwie ateizm.


     Od 6:57 gimboateista obala chochoła (tę samą brednię powtarza od 8:36) twierdząc, że apologeta presupozycyjny kołowo (petitio principii) uzasadnia istnienie Boga: „Bóg istnieje bo Biblia tak mówi. A skąd wiemy, że Biblia mówi prawdę? Bo Bóg istnieje”. Jest to jedna z najczęstszych bredni powtarzana przez ateistów. Żaden znany mi apologeta presupozycyjny nie uzasadnia w ten sposób istnienia Boga. Gimboateista obala tu po prostu chochoła, którego sam sobie zmyślił. W rzeczywistości apologeta presupozycyjny twierdzi coś zupełnie innego. Istnienie Boga nie jest ściśle rzecz biorąc apriorycznym założeniem startowym ale jest wnioskiem z niemożności zajścia stanu przeciwnego (bez Boga jako gwaranta nie jesteśmy w stanie nawet wystartować z rozumowaniem i nic nie wiemy). Presupozycjonista nie zakłada więc odgórnie istnienia Boga ale dochodzi do wniosku o istnieniu Boga na podstawie niemożności zajścia stanu przeciwnego. Różnica jest tu kolosalna względem tego co wmawiają nam gimboateiści. Posłużmy się pewną analogią. Gdy twierdzisz, że nie możesz jechać samochodem jeśli do niego wpierw nie wsiądziesz, to nie jest to twoim apriorycznym założeniem ale wnioskiem z niemożliwości zajścia stanu przeciwnego. Tak samo rozumuje apologeta presupozycyjny w kwestii Boga. Dochodzi do istnienia Boga na zasadzie wniosku o niemożliwości zajścia stanu przeciwnego, a nie na zasadzie odgórnego założenia. Jak więc widać, gimboateiści notorycznie wypaczają stanowisko apologetów presupozycyjnych w kwestii przyjmowania przez nich istnienia Boga. Wspomniany gimboateista sam zresztą pokazuje, że obala tu jedynie chochoła bo od 15:51 cytuje zdanie z mojego artykułu, które wyraźnie unaocznia czytelnikom, że presupozycjonista dochodzi do wniosku o istnieniu Boga na podstawie argumentu transcendentalnego, a nie kołowego rozumowania, że Bóg istnieje ponieważ Bóg istnieje. Na marginesie warto tu dodać, że gimboateista nie jest w stanie zasadnie użyć nawet zarzutu z petitio principii. Przecież nie wie on nic, nawet tego czy sam istnieje (2:35), tym bardziej nie wie więc tego czy istnieje petitio principii i jest to coś negatywnego.


    Od 8:21 i 9:03 gimboateista znowu zaczyna majaczyć coś o „wykazywaniu istnienia Boga”. Ponownie są to jednak tylko jego puste słowa wydmuszki i zbitki bezsensownych pojęć z punktu widzenia jego nihilistycznego światopoglądu, w którym każde dowodzenie skończy w regresie do nieskończoności lub błędnym kole. Zagadnienie wykazywania jest powiązane z posiadaniem epistemologii i wiedzy o świecie. Jednak ten gimboateista sam przyznał, że nie wie nawet tego czy on sam istnieje i czy jego zmysły mówią mu jakąkolwiek prawdę o świecie (2:35). Nie ma więc on żadnej sensownej epistemologii, która jest niezbędna do wykazywania czegokolwiek lub oceny tego co jest wykazywane. Mówiąc o „wykazywaniu istnienia Boga” gimboateista ponownie wygłasza więc tylko bezzasadne i wewnętrznie sprzeczne deklaracje, w których domaga się czegoś, co z góry wykluczają jego nihilistyczne przekonania.


    Od 9:31 gimboateista zaczyna bełkotać coś o falsyfikacjonizmie i czajniczku Russella, które mają stanowić poważny problem dla teizmu, i że ja niby przyznałem, że Bóg jest czajniczkiem Russella. Nic takiego nie przyznałem. A nawet gdyby to i tak gimboateista nie jest w stanie wyprowadzić z tego żadnego poprawnego wniosku epistemologicznego. Przecież przyznał już, że nie wie czy nawet on sam istnieje i czy jego zmysły i rozum mówią mu cokolwiek prawdziwego o świecie (2:35). Odsyłam do naszych tekstów gdzie pokazaliśmy już dawno temu, iż gimboateiści nie są w stanie nic ugrać przy pomocy fałszywej analogii z czajniczkiem Russella oraz przy pomocy paplaniny o falsyfikacjonizmie:


https://www.apologetyka.info/ateizm/czajniczek-russella-nic-nie-daje-ateizmowi,1450.htm


https://www.youtube.com/watch?v=uEACgxKI3jw&t=348s


https://www.apologetyka.info/ateizm/czy-latajacy-potwor-spaghetti-osmiesza-boga,1057.htm


https://www.apologetyka.info/ateizm/czy-teizm-powinien-byc-falsyfikowalny,995.htm 


https://opoka.org.pl/biblioteka/F/FN/jl_falsyfikacja22.html 


    Jak do tej pory żaden spotkany przeze mnie gimboateista nie uświadamiał sobie nawet tego, że falsyfikacjonizm jest wewnętrznie sprzeczny. Gdyby falsyfikacjonizm został obalony to byłby bezsensowny. Ale gdyby falsyfikacjonizm nie mógł zostać sfalsyfikowany, a tak właśnie jest, to nie spełniałby własnego kryterium. I pozamiatane. Falsyfikacjonizm jest więc wewnętrznie sprzeczny, a do tego jest czysto arbitralną tezą metafizyczną i tym samym nie jest w stanie w żaden sposób zagrozić teizmowi lub stanowić dla niego jakikolwiek problem. Gimboateiści nie mają o tym wszystkim zielonego pojęcia.


    Od 10:18 gimboateista bez sprawdzenia powtarza tak częstą u ateistów brednię, że poza chrześcijaństwem 4199 religii rzekomo twierdzi, że ma dostęp do obiektywnej prawdy. Czekam więc na zacytowanie świętych tekstów tych 4199 religii, które twierdzą, że tak jak chrześcijaństwo mają dostęp do obiektywnej prawdy. A nawet gdyby tak twierdziły to i tak nic negatywnego dla chrześcijaństwa by z tego nie wynikało bo należałoby jeszcze osobno porównać zasadność każdego z tych roszczeń. Tego żaden gimboateista nigdy nie zrobił. Zarzut ten jest więc zwyczajnie bezzasadny. Samo stwierdzenie, że istnienie 5000 kluczy do jednego zamka neguje prawdziwość tych wszystkich kluczy, jest niepoprawne logicznie. Po sprawdzeniu może bowiem okazać się, że w końcu któryś z kluczy pasuje do zamka. Jednak jak gimboateista miałby cokolwiek sprawdzać. Przecież on nie wie nawet tego czy sam istnieje i czy jego zmysły nie wprowadzają go w błąd w każdej możliwej kwestii (2:35).


    Od 10:23 gimboateista znowu powtarza swoją pustą i bezzasadną opinię, że chrześcijanie nie wiedzą co jest źródłem obiektywnej prawdy. „Wierzą, że wiedzą ale nie wiedzą”, stwierdza. Jednak gimboateista ponownie tego nie wie. Co najwyżej wierzy, że to wie. Jego zarzut obciąża jego samego. Gość, który nie wie nawet tego czy sam istnieje i czy jego zmysły mówią mu cokolwiek prawdziwego o świecie, co sam przyznał (2:35), nagle wypowiada kategorycznie pewne stwierdzenia o tym, co ktoś wie. Tym samym gimboateista ponownie wpada tu sam ze sobą w sprzeczność.


    W 11:35 gimboateista stwierdza, że jest nihilistą. Ciekawe stwierdzenie. Zgodnie z obiegową definicją, nihilista epistemologiczny to ktoś, kto neguje jakiekolwiek poznanie. A tymczasem nasz gimboateista wypowiada w swych filmikach mnóstwo kategorycznych stwierdzeń i osądów. To dość ciekawe, wziąwszy pod uwagę to, że nic nie wie i wziąwszy pod uwagę to, że nihilizm neguje wszelkie poznanie. Kolejna sprzeczność.


    W 11:55 gimboateista stwierdza, że jego zmysły „dostarczają mu dowodów” na to, że trzyma w ręku słuchawki. Jednak chwilę przed tym stwierdzeniem oznajmił, że w zasadzie to nie wie czy trzyma w ręku te słuchawki i wcześniej, w 3:57, przyznawał to samo. A wcześniej w 2:35 oświadczał, że nie wie nawet tego czy on sam istnieje. W kontekście tych wszystkich stwierdzeń dość ciekawie brzmią jego deklaracje, że ma jakieś „dowody” w kwestii tych słuchawek. To wszystko są oczywiście deklaracje wewnętrznie sprzeczne i kompletnie bezzasadne.


    W 12:06 gimboateista stwierdza, że nie ma powodów aby nie ufać swym zmysłom. Jest to odwrócenie kota ogonem przy pomocy swoistej demagogii. Gdyby teista powiedział mu, że nie ma powodów aby nie wierzyć w istnienie Boga, to wtedy z kolei gimboateista odwróciłby kota ogonem i powiedziałby, że liczą się powody do zaufania w danej kwestii, a nie powody do posiadania braku zaufania. Tak więc gimboateista maskuje tu jedynie przy pomocy tej swoistej demagogii problem polegający na tym, że nie ma żadnych powodów aby ufać swym zmysłom.


    Od 12:15 gimboateista stwierdza, że ma „argumenty dostarczane mu przez zmysły” za tym, że trzyma w ręku słuchawki. Następnie w 12:21 rzuca mi wyzwanie, że ja mam zaatakować te argumenty. Otóż nie muszę tego robić gdyż już sam gimboateista zaatakował wcześniej w swym filmiku te argumenty, gdy stwierdził, że w zasadzie to nie wie czy trzyma w ręku te słuchawki (od 11:45 do 11:52) i wcześniej, w 3:57, przyznawał to samo. A jeszcze wcześniej, w 2:35, oświadczał dodatkowo, że nie wie nawet czy on sam istnieje. Jak ktoś, kto nie wie nawet czy sam istnieje może wiedzieć czy trzyma w ręku jakieś słuchawki? Jest to czysty absurd wyznawany na zasadzie ślepych wierzeń przez tego gimboateistę. Na marginesie dodam, że ten sam gimboateista powołuje się w tym samym filmiku na zasadę ciężaru dowodu (12:13), z czego wynika, że to na jego twierdzeniach ciąży potrzeba wskazania dowodu wiarygodności zmysłów gimboateisty. Jednak on sam ich nie dostarcza i zadowala się jedynie twierdzeniem, że nie ma powodu aby nie ufać swym zmysłom (znowu ucieczka w dodging the question). Ale to stwierdzenie nie jest żadnym dowodem na poprawność działania zmysłów gimboateisty. Taki dowód zresztą nie istnieje bo poprawność swych zmysłów mógłby on uzasadniać jedynie przez powołanie się na te same zmysły, co skończyłoby się błędnym kołem w dowodzeniu (petitio principii) lub regresem w nieskończoność.


    W filmiku #2 (4:10) gimboateista powołuje się na zasadę znaną jako brzytwa Hitchensa: „cokolwiek może zostać przyjęte bez dowodu, może zostać odrzucone również bez dowodu”. Znowu gimboateista sam dostarczył powodu aby odrzucić wiarygodność świadectwa jego zmysłów. Przyjmuje on wiarygodność świadectwa swoich zmysłów bez dowodu więc możemy bez dowodu to odrzucić. Ponownie gimboateista sam zaatakował swój własny argument i wyręczył mnie w tej robocie. Ja jedynie na to wskazałem. Na tym polega właśnie cały urok apologetyki presupozycyjnej, że apologeta presupozycyjny wskazuje jedynie na to, że ateista sam siebie zaorał w każdej dowolnej kwestii. Nic więcej robić nie trzeba.


    Wróćmy do filmiku #1. W 12:38 gimboateista stwierdza, że jego wniosek o trzymaniu w ręku słuchawek ma rzekomo „wartość logiczną”. Jednak nie widzę nic logicznego w tej banalnej deklaracji. Logika odnosi się wyłącznie do języka, a nie do czyjegoś wrażenia, że coś mu się zdaje. Mamy tu wyraźne pomieszanie kategorii, co jest zresztą typowe u gimboateistów. Logika to klasyczny rachunek zdań i kwantyfikatorów, nie zajmuje się czyimiś wrażeniami. Gimboateiści regularnie wycierają sobie gębę „logiką” ale ich twierdzenia nie mają nic wspólnego z logiką, a często wręcz wprost jawnie jej przeczą (jak choćby wtedy gdy twierdzą, że Bóg nie istnieje bo nikt nie udowodnił im Jego istnienia - jest to jawny błąd logiczny argumentum ad ignorantiam gdyż brak dowodu nie jest dowodem na brak). Nigdy nie widziałem aby jakikolwiek ateista wyprowadził którekolwiek swe twierdzenie z rachunku zdań lub kwantyfikatorów.


    W 13:05 gimboateista bezpodstawnie zarzuca mi stosowanie sofizmatu rozszerzenia, twierdząc, że biję chochoła. Najlepsze jest jednak to, że zarzut ten wysuwa on po przeczytaniu fragmentu mojego tekstu, który polemizuje z wcześniej omówionymi w tym tekście deklaracjami, że ktoś nie ma powodu nie ufać swym zmysłom, a zatem ufa im. Gość ponownie zaprzecza sam sobie ponieważ z jednej strony nie uważa, że rozwiązał problem solipsyzmu, z drugiej zaś strony nie uważa, że jest mózgiem w słoiku ponieważ nie ma powodów sądzić, że nim jest. Jeśli jednak nie rozwiązał choćby wstępnie problemu solipsyzmu to jego mniemanie w tej kwestii jest pozbawione najmniejszego znaczenia i nie ma żadnej wartości argumentacyjnej.


    Od 14:03 gimboateista znowu ucieka w sofizm tu quoque w kwestii braku dowodów na jakiekolwiek twierdzenia gimboateistów, zarzucając to samo teiście. Takie stwierdzenie nie jest jednak ponownie polemiką z przedstawionym zarzutem ale ucieczką od tego zarzutu. Co więcej, stwierdzając tak gimboateista potwierdza wspomniany zarzut, zamiast odeprzeć jakoś ten zarzut. Sofistyka pod tytułem „u was też biją murzynów” nie jest więc odpowiedzią na zarzut niewiedzy u ateistów. Zresztą nie wie on nawet tego co tu stwierdza o teistach i ich wiedzy (lub ewentualnej domniemanej niewiedzy teistów). Przyznał już przecież wcześniej wielokrotnie (choćby w 2:03 i 2:09), że nie ma podstaw dla swej wiedzy i wszelkie jego mniemania mogą być złudzeniem (2:35). Tak więc są to tylko jego gołosłowne opinie, pozbawione jakiegokolwiek znaczenia.


    W 14:16 gimboateista stwierdza, że „wiara jest czymś niezależnym od prawdy”. Stwierdzenie to jest póki co deklaracją wiary ateisty więc wcale nie wie on czy jest ono prawdziwe i tym samym atakuje on tu zagadnienie wiary jedynie przy pomocy innej swojej wiary, wpadając po raz kolejny w wewnętrzną sprzeczność.


    Od 14:50 gimboateista wprost zarzuca mi, że wpadam „w błąd argumentu kołowego bo wiem, że Bóg istnieje ponieważ wiem, że Bóg istnieje”. Nigdzie jednak nie sformułowałem takiego argumentu i jest to tylko powielanie kolejnego bzdurnego chochoła, tak typowego dla gimboateistów. To tylko gimboateistyczne fantazje. Jest to o tyle ciekawe, że chochoła wystawia tu ten sam gość, który zarzucał mi wystawianie chochoła wcześniej w swym filmie (13:05). Wspomniany gimboateista sam zresztą pokazuje, że obala tu jedynie chochoła bo od 15:51 sam cytuje zdanie z mojego artykułu, które wyraźnie unaocznia czytelnikom, że presupozycjonista dochodzi do wniosku o istnieniu Boga na podstawie argumentu transcendentalnego, a nie kołowego rozumowania, że „Bóg istnieje ponieważ Bóg istnieje”. Na marginesie dodam, że rzeczony gimboateista bezpodstawnie wyciągnął ten wniosek z omawianego przeze mnie w artykule o apologetyce presupozycyjnej przypadku człowieka, który głęboko wierzy, że jest martwy. Nie mam pojęcia jak gimboateista przeskoczył od tego przykładu do wniosku, że ja rzekomo wiem, że „Bóg istnieje ponieważ wiem, że Bóg istnieje”. Widać niesamowity chaos w rozumowaniach tego gimboateisty. Ale to nic nowego, wziąwszy pod uwagę, że ateista nie jest w stanie wskazać żadnej podstawy dla swego przekonania, że jego rozum działa poprawnie choćby w jednej kwestii. Natomiast przykład człowieka, który głęboko wierzy w to, że umarł i żadne dowody nie są w stanie go przekonać, że tak nie jest, miał właśnie pokazać, że dyskusja z ateistą o jakichkolwiek „dowodach” nie ma najmniejszego sensu. Tym bardziej, że w pozbawionym jakichkolwiek podstaw światopoglądzie ateisty żaden dowód nie jest możliwy i jest to po prostu puste pojęcie wydmuszka, bezsensowny zbitek liter (ateista nie ma żadnych podstaw dla swej epistemologii więc w kwestii jakiegokolwiek dowodu lub oceny jakiegokolwiek dowodu czeka go tylko wpadnięcie w regres do nieskończoności lub błędne koło). Jeśli gimboateista z góry wyklucza pewność wszelkiego poznania to nie ma jak poznać czy dowolny dowód prowadzi go do jakiegokolwiek poznania. Tak więc po raz kolejny jest to domaganie się niemożliwego z punktu widzenia jego własnych przekonań i znowu zaprzecza on sam sobie.


    I to tyle co znajdziemy w pierwszym filmowym odcinku nieudolnej polemiki gimboateisty z moim artykułem o apologetyce presupozycyjnej. Przechodzę teraz do drugiego filmiku gimboateisty pt. Jak myśli apologeta założeń? czyli poważna analiza #2. Wbrew tytułowi, nie jest to żadna „poważna analiza” lecz jedynie kolejny zbiór chochołów i manipulacji w temacie apologetyki presupozycyjnej oraz mojego artykułu na ten temat. W dalszej części polemiki będę znowu odnosił się do wspomnianego filmiku niemal zdanie po zdaniu, zaznaczając w nawiasie momenty czasowe.


    Już na samym początku drugiej części swego filmiku gimboateista powtarza od nowa swego bzdurnego chochoła na temat presupozycjonizmu, a mianowicie, że „najlepszym i niepodważalnym dowodem istnienia Boga jest to, że ktoś twierdzi, że Bóg istnieje” (0:04n). Jednak, jak już wspomniałem wyżej w polemice, żaden znany mi apologeta presupozycyjny lub jakikolwiek teista nie twierdzi tak. A nawet jakby ktoś tak stwierdził, to gimboateista i tak nie byłby w stanie tego obalić bo przecież sam przyznał, że nie wie on nic, ani tego czy jego zmysły nie mylą się choć w jednej kwestii dotyczącej rzeczywistości, ani nie wie nawet tego czy on sam istnieje (2:35, filmik #1). Przyznał też, że ateista nie ma żadnych podstaw do formułowania swych osądów (2:03, filmik #1) oraz „ateista nie ma żadnych podstaw aby wysuwać wnioski pewne” (2:09, filmik #1).


    Wróćmy jednak do filmiku #2. W 1:47 i 3:05 (a także w mowie końcowej od 9:48) gimboateista stwierdza, że przytoczony przeze mnie apologeta stawia znak równości między twierdzeniami „może być”, a „jest”. Jest to jednak kolejny chochoł wystawiony przez gimboateistę bo nikt nie stawia takiego znaku równości. Gimboateista ewidentnie ma tu problem z trybami modalnymi. Omawiany temat dotyczy możliwości, że ateista może się mylić we wszystkim. Jednak nikt nie ma potrzeby aby stawiać znak równości między „może być” i „jest” ponieważ w sytuacji gdy gimboateista przyznał, że nie jest w stanie zagwarantować poprawności ani jednego swego wnioskowania (2:03 i 2:09, filmik #1), sama taka równość i tak nie stanowiłaby problemu. Gimboateista nie byłby bowiem nawet pewny, że ona w ogóle zachodzi lub stanowi jakikolwiek dylemat. Po prostu nic on nie wie i tym samym nie wie nic na temat takiej potencjalnej równości między „może być” i „jest”. Przypominam, że Sye ten Bruggencate słusznie zauważył kiedyś w polemice z Mattem Huntem, że ateista nie wie nawet tego czy dwa plus dwa równa się cztery. A my tu rozprawiamy o kategoriach modalnych.


    W 1:53 (wracamy do filmiku #2) gimboateista stwierdza, że może się mylić, ale może się też nie mylić. Jednak jest to kompletnie pusta deklaracja pozbawiona najmniejszego znaczenia ponieważ w filmie #1 stwierdził on już, że „ateista nie ma żadnych podstaw aby wysuwać wnioski pewne” (2:09). W tej sytuacji ateista po prostu nie wie kiedy może się nie mylić, ani czy w ogóle może się nie mylić, stąd jego stwierdzenie, że może się też nie mylić, jest pozbawione jakiegokolwiek znaczenia i jest wyłącznie pustą deklaracją bez pokrycia. Nie wie on nawet tego, że może się nie mylić.


    Od 2:16 (wracamy do filmiku #2) gimboateista przyznaje, że nie wie czy teista może się w czymś mylić. Tuż po przyznaniu tego gimboateista zaczyna jednak wypowiadać się w sposób deklarujący jakąś wiedzę (logika, przesłanki itd.), co wpędza jego wywody w kolejną wewnętrzną sprzeczność. Albo się coś wie, albo się nie wie. Utrzymywanie obu wzajemnie sprzecznych stwierdzeń jest brnięciem w absurd i to właśnie robi omawiany gimboateista.


    Od 2:17 gimboateista stwierdza, że „jest w stanie wysnuć taki wniosek logiczny na podstawie następujących przesłanek” (chodzi o omylność teistów). Ta deklaracja jest jednak sprzeczna z inną deklaracją gimboateisty z filmiku # 1, gdzie stwierdził, że „ateista nie ma żadnych podstaw aby wysuwać wnioski pewne” (2:09).


    Płyńmy dalej w tym morzu sprzeczności gimboateisty. W 2:36 (wracamy do filmiku #2) gimboateista stwierdza, że teiści też mogą się mylić, choć w 2:16 ten sam gimboateista przyznawał, że nie wie czy teiści mogą się mylić (kolejna sprzeczność u gimboateisty). Jest to ponowna ucieczka gimboateisty w sofizm tu quoque przed tym, że ateiści nie mają podstawy dla poprawności działania ich rozumu choćby w jednej kwestii. Zresztą gimboateista nie wie nawet tego czy teiści mogą się mylić bo przecież sam przed chwilą to przyznał (2:16). Tak więc nie zaproponował on tu nic poza pustymi gierkami słownymi, z których po prostu nic nie wynika.


    W 2:40 gimboateista stwierdza, że nie da się tego odwrócić i nie można stwierdzić, że gimboateista może się mylić w kwestii tego, że ludzie nie są nieomylni. Zaszłaby bowiem wtedy sprzeczność gdyż stwierdzałby to człowiek. Jednak nie ma tu sprzeczności ponieważ w filmiku #1 gimboateista sam przyznał, że on po prostu może nie istnieć i może być jedynie myślami kogoś innego (od 2:35). W tym wypadku nie zachodziłaby tu żadna sprzeczność bo po prostu nie ma zaprzeczającego sobie. Sprzeczność i tak tu zresztą nie zachodzi bo mamy kategorie modalne, a nie stwierdzenia. Zresztą gimboateista nie jest w stanie nawet ustalić czy zachodzi tu jakakolwiek sprzeczność (lub jest ona czymś negatywnym) gdyż sam przyznał w filmiku #1, że „ateista nie ma żadnych podstaw aby wysuwać wnioski pewne” (2:09).


    Wróćmy do filmiku #2. W 3:20 gimboateista znowu ucieka w sofizm tu quoque przed tym, że ateiści nie mają żadnego pewnego poznania o świecie i o to samo oskarża teistów. Takie stwierdzenie nie jest jednak ponownie polemiką z przedstawionym zarzutem ale ucieczką od tego zarzutu. Co więcej, stwierdzając tak gimboateista potwierdza wspomniany zarzut, zamiast odeprzeć jakoś ten zarzut. Sofistyka pod tytułem „u was też biją murzynów” nie jest więc odpowiedzią na zarzut niewiedzy u ateistów. Zresztą nie wie on nawet tego co tu stwierdza o teistach i ich wiedzy (lub ewentualnej domniemanej niewiedzy teistów). Przyznał już przecież wcześniej wielokrotnie (choćby w 2:03 i 2:09, filmik #1), że nie ma podstaw dla swej wiedzy i wszelkie jego mniemania mogą być złudzeniem (2:35, filmik #1). Tak więc są to tylko jego kolejne gołosłowne opinie.


    Wróćmy jednak do filmiku #2. Od 3:20 gimboateista wygłasza apel, że oczekuje aż jakiś teista wskaże mu pewne źródło poznania. Ponownie są to jednak tylko puste słowa wydmuszki gdyż przypominam, że gimboateista przyznał już niejednokrotnie, choćby w filmiku # 1, że „ateista nie ma żadnych podstaw aby wysuwać wnioski pewne” (2:09) i nie jest pewny świadectwa swych zmysłów (2:35). W tej sytuacji gimboateista wysuwa wewnętrznie sprzeczny postulat, którego nie byłby w stanie spełnić nawet wtedy gdyby otrzymał dostęp do jakiegokolwiek pewnego źródła poznania. Witajcie w ateizmie, który prowadzić może jedynie do takich absurdów. Znany apologeta presupozycyjny Sye ten Bruggencate, który dosłownie zmiata ateistów z powierzchni ziemi w publicznych debatach, często powtarza: God or absurdity („Bóg lub absurd”). Dobry komentarz do tej sytuacji.


    Wracamy do filmiku #2. Od 3:37 gimboateista wyjątkowo nieudolnie rozprawia się z przytoczonym przeze mnie zdaniem „Absolutne odrzucanie prawd absolutnych jest wewnętrznie sprzeczne”. Twierdzi on, że są tu rzekomo „dwa błędy w jednym zdaniu” (3:37). Jednak żadnych „błędów” tu nie wykazał (i wykazać nie mógł bo błąd jest korelatem prawdy a ateista nie ma dostępu do żadnej prawdy). Jego stwierdzenie, że ja biję chochoła bo ateiści nie odrzucają czegoś w sposób absolutny, samo jest biciem chochoła. Nie sprawdził przecież co twierdzą wszyscy ateiści bo nie mógł tego sprawdzić. Wystarczy, że ja czasem spotykałem takich ateistów, którzy twierdzili coś w sposób absolutny (na przykład, że Boga na pewno nie ma - nie trzeba długo szukać ateistów w necie, którzy kategorycznie to stwierdzają). Tak samo jest z drugim moim rzekomym „błędem”, który znowu nie jest żadnym moim „błędem”. Gimboateista wyczytuje (od 3:48) z przytoczonego przeze mnie zdania „Absolutne odrzucanie prawd absolutnych jest wewnętrznie sprzeczne” wniosek, który wcale z tego zdania nie wynika, a mianowicie, że ja czynię przedzałożenie o istnieniu Boga. Nic takiego jednak z tego przytoczonego zdania nie wynika. Jest to właśnie chochoł gimboateisty. Zarzuca mi on dwa „błędy” w rzeczonym zdaniu ale żadnych błędów tam nie wykazuje, za to sam robi dwa błędy w kwestii tego zdania.


    W 4:08 gimboateista stwierdza, że niejaka brzytwa Hitchensa wystarczy aby obalić przedzałożenie teisty o istnieniu Boga. Ten „bystry” gimboateista nie wpadł jednak na to, że sama ta brzytwa również jest jedynie przedzałożeniem i jest wewnętrznie sprzeczna. Obala siebie samą. Ciekawe skąd gimboateista wie, że ta brzytwa jest czymś pewnym skoro sam przyznał w filmiku #1, że „ateista nie ma żadnych podstaw aby wysuwać wnioski pewne” (2:09). I tym samym otrzymujemy kolejny ateistyczny absurd i wewnętrzną sprzeczność. Pełno tego, na pęczki i co krok.


    Wracamy do filmiku #2. Zatrzymajmy się jeszcze na chwilę przy wspomnianej brzytwie Hitchensa. W 4:10 gimboateista przytacza jej brzmienie: „cokolwiek może zostać przyjęte bez dowodu, może zostać odrzucone również bez dowodu”. Bardzo zabawny idiotyzm. Jeszcze zabawniejsze jest to, że jest to zdanie wewnętrznie sprzeczne ponieważ ani Hitchens, ani nasz gimboateista, nie przedstawili żadnego dowodu na prawdziwość tego zdania, zwanego brzytwą Hitchensa. Kolejny ateistyczny absurd. Witajcie w ateizmie. Ateista nie przedstawia zresztą dowodów na żadne swe opinie więc, zgodnie z brzytwą Hitchensa, możemy bez dowodów odrzucić wszystkie sądy ateistów. Jak miło.


    Od 5:05 gimboateista wraca do szafowania sofizmem znanym jako czajniczek Russella. Jednak sofizm ten jest fałszywą analogią w kwestii istnienia Boga, do tego jest to sofizm wewnętrznie sprzeczny i wykazaliśmy to już w wyżej linkowanych tekstach. Nic z tego zatem nie wynika dla zagadnienia teizmu. To tylko taki gimboateistyczny absurd, powielany do zemdlenia w sieci.


    Od 6:10 gimboateista zaczyna twierdzić, że logika powinna obowiązywać. Jednak w jego światopoglądzie nie może istnieć żaden dowód na to, że logika powinna obowiązywać. Nie przedstawia on żadnego takiego dowodu poza arbitralnymi deklaracjami bez pokrycia. Nie wie nawet o której logice mówi bo są różne logiki, często niezgodne ze sobą (na przykład logiki parakonsystentne są niezgodne z logiką klasyczną w kwestii zagadnienia sprzeczności). Nie przedstawia też żadnego dowodu na to, że bez logiki prawi się farmazony, jak stwierdza. On sam przecież nie wie czy jego wnioskowanie jest pewne w jakiejkolwiek kwestii (2:09, filmik #1) więc nie wie również tego czy nie prawi farmazonów także wtedy gdy stwierdza, że bez logiki prawi się farmazony.


    Wróćmy jednak do filmiku #2. W 6:20 gimboateista znowu apeluje abym ja przekonał go do swego sposobu myślenia i abym wykazał mu wyższość mojego sposobu myślenia nad jego. Jednak jest to ponownie sprzeczne wewnętrznie życzenie gimboateisty gdyż przypominam, że gimboateista przyznał już niejednokrotnie, choćby w filmiku # 1, że „ateista nie ma żadnych podstaw aby wysuwać wnioski pewne” (2:09) i nie jest pewny świadectwa swych zmysłów (2:35). W tej sytuacji gimboateista wysuwa wewnętrznie sprzeczny postulat, który jest absurdalny. Równie dobrze głuchy mógłby żądać ode mnie abym przekonał go, że śpiewam lepiej od niego. Byłoby to tak samo absurdalne żądanie, jak powyższe żądanie gimboateisty. Nikt nie musi wykazywać gimboateiście wyższości swego światopoglądu nad jego gdyż światopogląd gimboateisty jest absurdalny i wewnętrznie sprzeczny na mocy własnych postulatów, stąd sam plasuje się na zerowym poziomie w hierarchii światopoglądów.


     Wracamy do filmiku #2. W 6:40 gimboateista ponownie przeinacza to co napisałem i obala chochoła gdy stwierdza, że przy pomocy tak zwanego argumentu ze zlepka komórek stwierdziłem rzekomo, że ludzie nie mogli powstać w procesie ewolucji. Nic takiego nie stwierdziłem. Gimboateista polemizuje tu jedynie ze swoimi fantazjami. Stwierdziłem natomiast coś zupełnie odwrotnego, a mianowicie, że nawet jeśli jesteśmy jedynie losowym zlepkiem komórek to nie ma jak przypisać funkcji odkrywania prawdziwości o świecie organizmowi złożonemu z takich losowo zlepionych komórek. Na to gimboateista już w ogóle nie odpowiedział w swym filmiku. Tak samo jak zresztą nigdzie nie wykazał, że bajka darwinowska jest czymś więcej niż tylko urojeniem sekularyzmu. Ateistyczny zlepek komórek nie jest w stanie wykazać prawdziwości jakiejkolwiek swojej opinii o świecie więc nic dziwnego, że gimboateista nie miał nawet zamiaru wykazywać prawdziwości fantazji darwinowskiej.


    Od 7:10 gimboateista poucza mnie, że logika nie uważa sprzeczności za coś złego w sensie moralnym. Ja jednak nie w tym znaczeniu użyłem słowa „zły”. Miałem na myśli znaczenie epistemiczne. Gimboateista jednak tego niuansu nie pojął i dlatego ponownie bije chochoła w tej kwestii. Nawet jeden z krytycznych wobec mnie czytelników zwrócił mu w komentarzu do jego filmu uwagę na to, że nie użyłem słowa „zły” w znaczeniu moralnym odnośnie do logiki. Dla gimboateisty było to już jednak zbyt trudne.


    W 8:01 gimboateista stwierdził, że nie wierzy w Boga z tego samego powodu dla którego nie wierzy w latającego potwora spaghetti i niewidzialnego różowego jednorożca (ponownie odsyłam do linkowanych wyżej artykułów pokazujących absurdalność ateistycznej argumentacji w tej kwestii). Jednak nie jest to żadna odpowiedź na zadane przeze mnie pytanie, które gimboateista zacytował chwilę wcześniej. Jest to tylko kolejne dodging the question. A pytałem dlaczego ateista przyjmuje logikę bez dowodu, a Boga już nie. W tej sytuacji powinien on odrzucić logikę tak samo jak istnienie potwora spaghetti i niewidzialnego różowego jednorożca. Nie ma przecież żadnego dowodu na logikę i tym samym gimboateista powinien ją odrzucić tak samo jak istnienie potwora spaghetti i niewidzialnego różowego jednorożca. Jednak gimboateista już tego nie robi i ciąży na nim zarzut niekonsekwencji w tym miejscu. Co prawda, gimboateista nazywa to fałszywym symetryzmem (od 9:28) ale to jedynie jego arbitralna i bezzasadna opinia ponieważ nie jest w stanie jej jakkolwiek uzasadnić. Nic nie jest w stanie on zresztą uzasadnić, posiada jedynie arbitralne osądy bez pokrycia.


    Od 8:11 gimboateista upiera się co prawda, że na istnienie logiki posiada jakieś tam niby „dowody” bo może stwierdzić coś logicznego (lub nie) o kamieniu leżącym na ziemi. Jednak nie jest to żaden „dowód” na istnienie logiki. Logika zajmuje się wyłącznie zdaniami, a nie kamieniami. Jest analityczna a priori. Leżący na ziemi kamień nic nie mówi nam o żadnej logice. To gimboateista implementuje tu logikę bez dowodu jako przedzałożenie do analizy kwestii kamienia. Jest to o tyle ciekawe, że wcześniej w filmiku gimboateista czynił zarzut teistom, że przyjmują istnienie Boga bez dowodu jako przedzałożenie. Tu gimboateista robi jednak dokładnie to samo w przypadku logiki i ponownie wpada w niekonsekwencję oraz hipokryzję. Tak więc leżący na ziemi kamień w żaden sposób nie dowodzi poprawności logiki lub istnienia tejże logiki, gdyż nic logicznego z tego kamienia nie wynika, póki uprzednio nie założymy odgórnie logiki jako narzędzia służącego nam do analizy tego kamienia.


    Od 9:05 gimboateista stwierdza, że zaprzeczanie istnieniu logiki jest jak zaprzeczanie istnieniu matematyki, chemii i fizyki. No i co z tego. Gimboateista już zapomniał, że w pierwszej części swego filmiku o apologetyce presupozycyjnej przyznał, że nawet on sam może nie istnieć (2:35). Cóż to więc za problem, że obok nieistniejącego gimboateisty nie istnieje również logika, matematyka, chemia i fizyka.


    Wróćmy jednak do filmiku #2. Na samym końcu gimboateista dokonuje podsumowania i mówi czego się dowiedział o apologetyce presupozycyjnej (od 9:12). Z tego jednak co gimboateista wylicza w swej mowie końcowej wynika, że nie dowiedział się on absolutnie niczego i ma w tej kwestii jedynie błędne mniemania. Wbrew temu co twierdzi gimboateista, apologeta presupozycyjny nie przyjmuje przedzałożenia o istnieniu Boga, nie wpada w błędne koła, nie obala chochołów. Te dwie ostatnie rzeczy nagminnie robi jednak nasz gimboateista w obu swoich filmikach. Gimboateista myli się nawet w tak błahej kwestii jak to, skąd wzięła się nazwa apologetyki założeń. A mianowicie, rzeczony gimboateista błędnie mniema, że nazwa ta wzięła się stąd, że apologeta presupozycyjny rzekomo wprowadza istnienie Boga jako przedzałożenie (od 9:20). Prawda jest jednak zupełnie odmienna. Nazwa apologetyki założeń wzięła się stąd, że apologeta presupozycyjny analizuje założenia startowe ateisty. Tak więc gimboateista myli się nawet w tak błahej kwestii jak to skąd wzięła się nazwa apologetyki założeniowej. A mimo to mądrzy się przez dwa filmy jakby wszystkie rozumy pozjadał. Ale to już tylko taki mały szczegół.


    I to na razie tyle w kwestii mojej polemiki z filmikami rzeczonego gimboateisty o apologetyce presupozycyjnej. Omówiłem te filmiki niemal zdanie po zdaniu, starając się nie pominąć żadnego zarzutu. Jak widać, po raz kolejny potwierdza się, że ateiści nie są w stanie nawet nadgryźć apologetyki presupozycyjnej ponieważ pozbawia ona ich zębów zanim jeszcze spróbują się do niej dobrać. Gimboateista, z jakim polemizowałem wyżej, również nic nie wykazał i zamiast tego jeszcze bardziej pogrążył się w zarzutach, które przeciw ateistom kieruje apologetyka założeń. W tej sytuacji apologetyka ta po raz kolejny potwierdziła, że ma całkowitą rację odnośnie do ateistów. Nie są oni w stanie wykazać, że jakikolwiek ich osąd o świecie lub teizmie jest sensowny lub zasadny. Zainteresowanych bardziej tym aspektem odsyłam również do polemiki Sye ten Bruggencate z Mattem Hunt:


https://www.youtube.com/watch?v=xssYTZTxxXI 


    Matt Hunt skończył fatalnie próbując wygrać polemikę z apologetą presupozycyjnym. Hunt nie był w stanie w czasie tej polemiki wykazać nawet czegoś tak elementarnego jak to, że jego rozum działa poprawnie choćby w jednej kwestii. Gorąco polecam obejrzenie tej debaty.


    Jan Lewandowski, luty 2022.

Zgłoś artykuł

Uwaga, w większości przypadków my nie udzielamy odpowiedzi na niniejsze wiadomości a w niektórych przypadkach nie czytamy ich w całości

Komentarze są zablokowane