Jan Lewandowski

Czy tylko racjonalistyczne ujęcie Biblii i chrześcijaństwa jest naukowe?

dodane: 2005-09-27

         W moich licznych polemikach z tekstami racjonalistów zajmowałem się wielokrotnie sprawą ich podejścia do Biblii i chrześcijaństwa, analizując owo podejście niejako „od wewnątrz”. Jak być może niektórzy jeszcze pamiętają, w analizach tych zwracałem uwagę głównie na takie sprawy jak sposób interpretowania przez racjonalistów fragmentów Biblii, czy przyjmowanie przez nich pewnych filozoficznych w gruncie rzeczy założeń metodologicznych, które nie pozostawały bez wpływu na ostateczne wnioski wyciągane przez tych krytyków.

Niniejszy esej będzie czymś odmiennym od wspomnianych poprzednich tekstów i choć tym razem po raz kolejny zajmiemy się kilkoma aspektami metodologii interpretacji Biblii (i samego zjawiska chrześcijaństwa) stosowanej przez racjonalistów, to wyjdziemy jednak znacznie także poza te kwestie, bowiem spróbujemy spojrzeć na tę samą sprawę nieco inaczej, niejako „z zewnątrz”. Podejście i metodologia stosowana przez racjonalistów w ich interpretacji Biblii i zjawiska chrześcijaństwa to bowiem jedna strona medalu, zaś sprawą nieco inną jest to, w jaki sposób próbują oni uzasadniać swoją wspomnianą metodologię w oczach postronnych obserwatorów, a zwłaszcza w oczach swych oponentów, którzy nie przyjmują bezkrytycznie ich analiz i proponowanych przez nich rozwiązań odnoszących się do Biblii i chrześcijaństwa. 

Nie jest bowiem dla wielu apologetów tajemnicą, że oprócz teologii fundamentalnej, która jest w bardziej powszechnym i potocznym ujęciu znana jako po prostu apologetyka chrześcijańska, istnieje też swego rodzaju ateologia fundamentalna, że tak się nieco neologicznie wyrażę, która jest swoistą apologetyką racjonalistyczną. Ale apologetyką stosowaną wobec kogo? Oczywiście wobec tych, którzy w sposób bezkrytyczny nie przyjmują tez wojującego ateizmu, próbującego zawłaszczać sobie jedyne prawo do obiektywnego, naukowego i wiarygodnego objaśniania Biblii oraz zjawiska chrześcijaństwa. Ateologia fundamentalna zajmuje się więc nie tyle atakowaniem i podważaniem wiarygodności chrześcijańskiego Objawienia (co szumnie określa się wśród racjonalistów mianem „naukowych objaśnień” nadnaturalizmu chrześcijańskiego), ale jako młodsze dziecko racjonalizmu posiada ona przede wszystkim rolę „profilaktyczną” i „zapobiegawczą”, bowiem jest głównie ukierunkowana na stwarzanie zaplecza intelektualnego, za pomocą którego odeprze się ewentualne próby ataków na same podstawy racjonalistycznego podejścia do Biblii. 

Jak będę próbował ukazać w niniejszym eseju, owo zaplecze intelektualne to coś, co sprowadza się summa summarum do czystej socjotechniki, nie mając zbyt wiele wspólnego z nauką i obiektywizmem, jak to często głoszą racjonaliści. Ale przede wszystkim będę starał się jak najmocniej uwypuklić i niejako wywlec na światło dzienne same próby „uwiarygodniania” racjonalistycznych zasad stosowanych przy interpretacji Biblii i chrześcijaństwa, które dzięki takiemu „uwiarygodnianiu” mają być zabezpieczone przed ewentualnymi atakami apologetów chrześcijańskich. Następnie podam jakieś wskazówki co do tego, jak ewentualnie nie dać się złapać na lep takiej socjotechniki. Taki oto jest cel i meritum niniejszego eseju. 

Postronny obserwator i mało wnikliwy analityk spraw związanych z Biblią i chrześcijaństwem bardzo łatwo może stać się ofiarą sterylnego obrazu racjonalistycznych prób „objaśnień” Biblii i chrześcijaństwa, który na zewnątrz starają się w sposób bardzo mozolny propagować sami racjonaliści. Jeśli jednak ów obserwator dostanie się w orbitę wpływów takiego propagowania, to co wtedy zobaczy? Jaki obraz ujrzy? Przede wszystkim usłyszy, że racjonalistyczne interpretacje Biblii i chrześcijaństwa są „naukowe”1, w przeciwieństwie do chrześcijańskich interpretacji Biblii i chrześcijaństwa, które są „nienaukowe”, bowiem opierają się na „naiwnej” wierze w opisy wydarzeń biblijnych, przyjmowanych niejako prima facie. Następnie, ów być może zbyt łatwowierny obserwator usłyszy, że skoro owe racjonalistyczne objaśnienia Biblii i chrześcijaństwa są „naukowe”, to w takim razie racjonaliści nie mogą głosić bzdur ani mrzonek na temat Biblii i chrześcijaństwa, głoszą oni „tylko fakty” w tym temacie, w przeciwieństwie do wierzących „we wszystko” i tym samym „naiwnych” chrześcijan.

Kleisty lep „światopoglądu naukowego”

         Takie łapanie na lep „nauki” jest fundamentalną zasadą socjotechniczną, stosowaną przez racjonalistycznych ateologów fundamentalnych, próbujących zapobiegawczo bronić i sankcjonować racjonalistyczne zasady podejścia do Biblii i chrześcijaństwa. Mimo, iż taka praktyka jest niczym innym jak tylko błędem logicznym argumentum ad verecundiam (powoływanie się na autorytet zamiast na argument), to i tak mechanizm tego lepu jest bardzo skuteczny, bowiem w sposób dość bezwzględny żeruje na samoocenie i ewentualnych kompleksach jednostki do jakiej jest kierowany. Wiadomo, że każdy ma jakieś kompleksy, najczęściej ludzie mają kompleksy związane ze swoim wyglądem. Jednakże drugą, najczęściej spotykaną grupą kompleksów są niewątpliwie kompleksy związane z czyimś poziomem intelektualnym. Nikt nie chce uchodzić za mało inteligentnego, zwłaszcza w obecnych czasach, w których niewątpliwie kładzie się większy nacisk na intelekt i związane z nim wykształcenie, niż czyniono to kiedykolwiek wcześniej w powojennej historii naszego kraju. Jest tak nawet mimo tego, że istniejąca w powszechnym stereotypowym odczuciu społecznym wprost proporcjonalna korelacja pomiędzy wykształceniem i inteligencją wcale nie jest kwestią oczywistą, bowiem zwłaszcza dzisiaj zdarzają się często przypadki ludzi z wyższym wykształceniem, którym – delikatnie rzecz ujmując - daleko do zdobycia miana „orłów intelektu”. Jednak taka korelacja jest w powszechnym odczuciu społecznym uznawana jako coś oczywistego i na tym stereotypie żerują właśnie racjonaliści, co bardziej rozwinę jeszcze za chwilę. I tak oto koło zamyka się.

Wiemy ponadto, że wspomniane źródło kompleksów opartych na kwestii czyjegoś wykształcenia i intelektu ma również swoje powody w sferze ekonomicznej, lepiej wykształceni łatwiej znajdą pracę, która będzie też lepiej płatna, co w obecnych bardzo trudnych pod względem ekonomicznym czasach dodatkowo a nawet znacznie podnosi wartość czyjegoś wykształcenia. Tym oto sposobem każdy chce dziś uchodzić za kogoś inteligentnego i wykształconego, lub lepiej ująć to negatywnie – za wszelką cenę nikt nie chce dziś uchodzić za człowieka nieinteligentnego i niewykształconego.

Ten splot wszystkich wspomnianych przed momentem czynników społeczno psychologicznych powoduje, że kwestia czyjegoś poziomu intelektualnego, która w powszechnym stereotypowym mniemaniu jest nierozerwalnie związana z czyimś wykształceniem, dodatkowo zyskuje na znaczeniu. W tej sytuacji nikt nie chce uchodzić za „głupca”, co oczywiście wykorzystują racjonalistyczni apologeci twierdzący, że ich sposób analizy Biblii jest „naukowy”, a przynajmniej odwołuje się do naukowych ustaleń. Po takim nokautującym na pierwszy rzut oka postulacie trudno rzecz jasna sprzeczać się jeszcze o cokolwiek z racjonalistami, nie wychodząc jednocześnie na osobę „ciemną”, „niewykształconą” i „nieoświeconą”. Każdy sprzeciw wobec nich jest bowiem w tym wypadku traktowany jako „odrzucanie nauki”, co per se oznacza intelektualne zdyskwalifikowanie się delikwenta podnoszącego taki sprzeciw, nim w ogóle jeszcze zacznie on omawiać z racjonalistami jakąś kwestię. Warto zauważyć, że w tej sytuacji racjonaliści „nie muszą” już nawet „męczyć się” i merytorycznie polemizować z owym delikwentem, bowiem on „zdyskwalifikował się sam” – „przyznał się do ciemnoty”, „braku” swego „wykształcenia”. Gdyby bowiem ów delikwent był „wykształcony”, to nie odrzucałby „naukowych” twierdzeń racjonalistów. To przecież takie „oczywiste”! 

Sądzę, że rozumiemy już teraz bardzo dobrze na czym polega skuteczność owego mechanizmu, opartego na takim „scjentycznym lepie”. Jest to swego rodzaju straszak, który jest bardzo skuteczny wobec większości ludzi, ponieważ większość ludzi nie wie tak naprawdę, że samo odwołanie się racjonalistów do nauki – nawet jeśli jest uprawnione - nie zamyka jeszcze tak naprawdę nikomu furtki do dalszej polemiki i nie zgadzania się z nimi. Można bowiem w sposób naukowy nie zgadzać się z kimś, kto w swej interpretacji Biblii i zjawiska chrześcijaństwa też powołuje się na naukę. Tak czynią przede wszystkim sami naukowcy2, nie ma więc w tym nic zdrożnego. Nawet apologeci racjonalizmu zauważają, że wśród naukowców badających historię chrześcijaństwa istnieją poważne różnice zdań. Przykładowo Zenon Kosidowski pisał, że jedni naukowcy uważają, iż Ewangelia Mateusza powstała w Edessie, inni, że powstała ona w Apamiei, a jeszcze inni, że powstała ona w Aleksandrii3. 

Tak więc w nauce nie istnieją dogmaty, istnieje w niej bowiem swoisty pluralizm światopoglądowy. Jednakże, większość nieobytych z nauką ludzi nie zdaje sobie z tego wszystkiego w ogóle sprawy (i na tym właśnie żerują racjonaliści) i dlatego z obawy przed publiczną kompromitacją nie podejmują się oni już żadnych krytycznych analiz wobec tego, co twierdzą „powołujący się na naukę” racjonaliści, pozostając niejako biernym na ich wyzwania, lub co gorsza, z obawy przed uchodzeniem we własnych oczach za osobę „ciemną i niewykształconą” dają się oni nabrać na lep „naukowego” i „jedynie słusznego” charakteru racjonalistycznego podejścia do Biblii. 

W tym momencie bardzo istotne i zasadne staje się pytanie o to, czy rzeczywiście oficjalna nauka popiera tylko racjonalistyczne sposoby interpretacji Biblii i zjawiska chrześcijaństwa? Wcale nie. Nauka jest bowiem zbyt niejednorodna w swych wnioskach, aby móc ostatecznie popierać czyjś punkt widzenia. Kiedy bowiem pomiędzy racjonalistami i apologetami chrześcijańskimi pojawia się jakieś zagadnienie sporne, tyczące się na przykład pobytu Piotra w Rzymie, to zarówno wierzący jak i niewierzący mogą się powoływać na oficjalną naukę w celu „potwierdzenia” swojej „wersji wydarzeń” w tej kwestii. Racjonalista powoła się oczywiście na tych naukowców, którzy wykluczają pobyt Piotra w Rzymie4. Ale apologeci chrześcijańscy też mogą powołać się w tej sprawie na naukowców, robiąc to dokładnie w taki sam sposób po to, aby poprzeć swe zupełnie odmienne zdanie w tej sprawie. Apologeci chrześcijańscy nie muszą się nawet w tym momencie wcale odwoływać do uczonych li tylko katolickich, również wśród religioznawców niewierzących znajdą bowiem takich badaczy, którzy potwierdzą ich tezę w tym sporze, optując za pobytem Piotra w Rzymie jako fakcie historycznym. Przykładowo, Michael Grant nie tylko sam opowiada się za pobytem Piotra w Rzymie, ale dodatkowo pisze on, że „dominuje jednak pogląd o obecności Piotra w Rzymie” i „przeważa jednak pogląd, że jest ono [świadectwo pobytu Piotra w Rzymie – przyp. J.L.] autentyczne i apostoł został stracony w Rzymie”5. 

Podobnie jest niemal w każdej innej kwestii religioznawczej, będącej przedmiotem sporu pomiędzy apologetami chrześcijańskimi i racjonalistami. Weźmy np. kwestię historycznego istnienia Jezusa. Racjonalistyczny „krytyk” Biblii może powoływać się na takich naukowców, którzy negowali fakt historycznego istnienia Jezusa6. Ale apologeta chrześcijański również może się powołać na naukowców, nawet niewierzących, którzy opowiadają się za historycznym istnieniem Jezusa7. 

Albo weźmy kwestię słynnego Testimonium Flavianum zawartego w dziele Józefa Flawiusza8. Jak wiadomo jest to jeden z dwóch9 tekstów, w których Flawiusz pisze o Jezusie Chrystusie. Tekst ten jest jednak częściowo zinterpolowany i dlatego wśród badaczy powstała burzliwa dyskusja na temat autentyczności tego fragmentu10. W polemice na temat tego fragmentu niewierzący mogą się oczywiście powołać na takich badaczy, którzy całkowicie negują autentyczność tego fragmentu (np. B. Niese, E. Norden, Lagrange, Batiffol)11, jednakże apologeci chrześcijańscy mogą się z kolei powołać na takich badaczy, w tym również niewierzących (i niechrześcijan), którzy uznawali autentyczność (czasem częściową) tego fragmentu (np. J. Thackeray, Burkitt, Reinach, Klausner, Laqueur12, Winter13).

To tylko takie przykłady, bowiem de facto apologeta chrześcijański prawie zawsze może znaleźć takiego naukowca, często nawet niewierzącego, który opowie się za jego punktem widzenia w zasadzie w każdej innej spornej kwestii religioznawczej. W nauce nie istnieją bowiem „tylko oczywiste fakty”, jak sądzą i wmawiają innym racjonaliści (dalej o tym napiszę jeszcze więcej), ale praktycznie zawsze zastany materiał stwarza pole do różnych interpretacjiwśród samych naukowców, nawet takich interpretacji, którewykluczają się wzajemnie i które częściowo kwestionują poglądy niektórych niewierzących. Stąd te różnice poglądów między uczonymi, bowiem sam materiał jaki oni badają jest na tyle „nieprecyzyjny” i niejednoznaczny, że nie da sięgo przetworzyć w bezdyskusyjną i bezsporną wiedzę. Racjonalistom nic zatem nie da powoływanie się na konkretnego naukowca i jakieś jego wnioski w danej sprawie, bowiem praktycznie zawsze można znaleźć takiego, który nie zgodzi się z nim w swym interpretowaniu zastanych danych (a nawet takiego, który nie zgodzi się z nimi dwoma). 

Jak zatem widzimy, nauka może przeczyć, ale może też ona jednocześnie sprzyjać niektórym chrześcijańskim wnioskom i sposobom interpretowania Biblii oraz zjawiska chrześcijaństwa. Jednakże, ta sama nauka może dokładnie w taki sam sposób przeczyć i tak samo sprzyjać racjonalistycznym interpretacjom Biblii oraz chrześcijaństwa. Z tego jasno więc wynika, że nauka jako kompleksowo ujmowana całość jest obojętna i neutralna wobec racjonalistycznych interpretacji Biblii i chrześcijaństwa (pomijając kwestie metafizyczne), w dokładnie taki sam sposób, jak jest ona obojętna wobec chrześcijańskiej interpretacji Biblii i chrześcijaństwa. Jest tak dlatego, że kompleks nauk humanistycznych związanych z religią i Biblią nie jest zjawiskiem jednorodnym, ani nie jest monolitem światopoglądowym. Racjonaliści oczywiście ukrywają ten fakt przed ludźmi niezorientowanymi, nic dziwnego, gdyby bowiem tego nie zrobili to straciliby swój koronny „argument” wobec osób postronnych oraz wobec apologetów chrześcijańskich, zgodnie z którym nauka rzekomo popiera tylko ich wizję odnoszącą się do Biblii i rozwoju chrześcijaństwa. Nie, jak już wiemy, nauka nie popiera ich wizji Biblii i rozwoju chrześcijaństwa, bowiem jest ona zjawiskiem dość niejednorodnym i zbyt niejednoznacznym. Tam gdzie istnieje jakakolwiek niejednoznaczność nie ma po prostu nic pewnego, na co można by się powołać. Z tym wiąże się inna fundamentalna dla tego eseju kwestia, mianowicie pytanie o to,

Czy nauki zajmujące się Biblią i chrześcijaństwem dostarczają nam tylko „niezbitych faktów”?

Kwestia ta jest fundamentalna dla niniejszego eseju, bowiem jak wspomniałem wcześniej, racjonaliści twierdzą, że oni głoszą „tylko fakty” na temat Biblii i zjawiska chrześcijaństwa, skoro odwołują się do nauki. Twierdzenie takie ma być policzkiem kierowanym w stronę chrześcijańskich interpretatorów Biblii, którzy wierzą w to co ona podaje. Racjonaliści twierdzą, że oni są oczywiście „mądrzejsi” od tych „naiwnych” chrześcijan, bo oni „w nic nie wierzą”, skoro w temacie Biblii i zjawiska chrześcijaństwa podają tylko to co „wiedzą”, bowiem opierają się oni nie na wierze, tylko na „faktach”. Jak ocenić takie pełne pychy wyzwanie intelektualne rzucone w stronę chrześcijańskich badaczy Biblii i historii chrześcijaństwa? 

Załóżmy przez chwilę, że rzeczywiście jest tak, że racjonalistyczne interpretacje Biblii i zjawiska chrześcijaństwa są naukowe w takim sensie, że odwołują się one do nauki. Ale czy to zatem od razu ma oznaczać, że od tej pory wszystko co racjonaliści powiedzą na temat Biblii i chrześcijaństwa będzie „tylko czystymi faktami”? Wcale nie. Po pierwsze, bardzo często te tzw. „fakty naukowe” mogą stać się faktami tylko wtedy, gdy apriorycznie przyjmie się na wiarę cały szereg uprzednich założeń filozoficznych w temacie Biblii i samego chrześcijaństwa. Na przykład absolutnie fundamentalne dla wszystkich dalszych racjonalistycznych wnioskowań często występujące u racjonalistycznych religioznawców stwierdzenie, że w Nowym Testamencie „fakty zostały tu całkowicie przetworzone w legendę”14 nie wynika oczywiście z samej Biblii, ani „z faktów”, lecz jest naturalistycznym i filozoficznym założeniem opartym na czystym aksjomacie związanym z heglowską wizją ewolucjonistycznego rozwoju, zastosowaną do religii15. Nie wiemy bowiem tak naprawdę, a przynajmniej nie jesteśmy w stanie tego sprawdzić (ze względu na brak jakichkolwiek współczesnych Jezusowi źródeł traktujących obszernie o chrześcijaństwie, z którymi można by ewentualnie skonfrontować przekaz ewangeliczny), czy wierzenia pierwszych chrześcijan rzeczywiście podlegały jakiejkolwiek ewolucji wypaczającej i mitologizującej pierwotne przesłanie Jezusa. Jednakże, mimo to i na podstawie tego właśnie wcześniej wspomnianego założenia buduje się w niektórych obozach religioznawczych (uważanych przez racjonalistów oczywiście za „jedyne ośrodki prawdziwie naukowe”) cały łańcuch dalszych założeń, które również są zdaniem racjonalistów „faktami”. Jednak skąd mamy wiedzieć, że tak jest, skoro owe „fakty” opierają się wciąż na tym pierwszym założeniu filozoficznym? Tak jest na przykład z racjonalistycznym wnioskiem, który głosi, że słowa Jezusa z Mt 28,19 mówiące o Ojcu, Synu i Duchu świętym są „fałszywką” dodaną do Biblii później16. Ten oparty na wcześniej wspomnianym założeniu ewolucyjnym aksjomat głosi się często wśród racjonalistów jako „oczywisty fakt”17. Ale tak naprawdę to z niczego nie wynika, że jest to fakt, dopiero wtedy, gdy bezdyskusyjnie i niejako na wiarę przyjmiemy wcześniej wspomniane założenie filozoficzne, mówiące o ewolucyjnym i zmitologizowanym procesie rozwoju religii, czyli w zasadzie dopiero wtedy, gdy oprzemy się na wierze, może stać się to faktem. Ale co to za fakty, które muszą opierać się na wierze? 

Innym przykładem „racjonalistycznego faktu”, który musi opierać się na uprzedniej wierze w warunki niezbędne do „zaistnienia” tego faktu, jest kwestia procesu Jezusa. Racjonaliści twierdzą, że ewangeliczny opis procesu Jezusa jest „niezgodny” z „żydowskim prawem”18. Problem polega tu jednak na tym, że tak naprawdę nie wiemy nic o tym, jakie było prawo żydowskie w czasach Jezusa, o czym racjonaliści już bardzo niechętnie chcą wspominać. Jak podaje bowiem jedno z bardzo wyważonych opracowań, „Szczegółowe źródła wymogów prawnych związanych z żydowskim procesem sądowym są nam znane dopiero z pism z II w. po Chr. i odzwierciedlają faryzeuszowskie bądź rabinackie tradycje, które mogły jeszcze nie istnieć w czasach Jezusa”19.Zatem, aby podtrzymać przy istnieniu swój kolejny „fakt”, racjonaliści ekstrapolują ponad sto lat w tył późniejsze dane na temat „prawa żydowskiego”, po czym zakładają na wiarę, że to co opisano później na pewno istniało już wcześniej. Aby więc coś stało się „faktem” racjonaliści muszą znowu uwierzyć, że jest to faktem. 

Ex silentio 

Albo weźmy jeszcze pod uwagę pewne kolejne często stosowane przez racjonalistów założenia względem Biblii i chrześcijaństwa. Pierwsze z tych kolejnych założeń jest oparte na rozumowaniu ex silentio (co ciekawe, logicy definiują takie rozumowanie jako błąd logiczny, patrz też inny pokrewny względem tego błąd logiczny znany jako argumentum ad ignorantium) i głosi ono, że skoro jeden z najstarszych autorów chrześcijańskich (np. św. Paweł lub Marek), czy niechrześcijańskich (np. Flawiusz20) nie wspominał o jakimś wydarzeniu związanym z Jezusem, to oznacza to, iż „nie wiedział” on o tym, jest to więc fikcja, lub wymysł później piszących Ewangelistów21. Z pozoru takie rozumowanie wydaje się racjonalistom „oczywiste”, niczym „bezsporny fakt”. Ale znów jest to „fakt”, który musimy przyjąć na wiarę motywowaną jedynie przez naszą subiektywną i wybiórczą interpretację, bowiem takie milczenie najstarszych autorów chrześcijańskich w konkretnej sprawie można z powodzeniem wyjaśnić także na inny sposób: skoro dany autor nie wspominał o czymś swoim czytelnikom, to uznał, że nie ma potrzeby im o tym wspominać, bo albo oni już o tym wiedzą (np. z tradycji ustnej, lub z formujących się wtedy tekstów Ewangelii, które krążyły po gminach w swej prototypowej formie), albo jest to zbędne, bowiem nie ma to akurat nic wspólnego z tematem poruszanym w danym dziele, lub nie wychodzi ku potrzebom adresatów tego dzieła. Św. Paweł przecież w swych listach poruszał konkretne zagadnienia teologiczne, które były najbardziej palącym problemem danej gminy chrześcijańskiej (np. w Liście do Rzymian Paweł pisał o kwestiach ściśle związanych z Prawem ST), był więc on ograniczony przez tematykę swych rozpraw i nie mógł pisać o czymś innym (np. o czymś, o czym wspominano potem dopiero w Ewangeliach). Marek z kolei pisał głównie do pogan, nie mógł więc poruszać wszystkich tych kwestii, o których wspominał np. Mateusz, który pisał z kolei do Żydów (zgadzają się z tym nawet racjonaliści22) i dlatego interesował się głównie tymi sprawami, które interesowały i nurtowały jego żydowskich czytelników (nie interesowały jednak czytelników Marka, dlatego Marek mógł przemilczeć to o czym potem pisał Mateusz, i odwrotnie). Mogło być tak wiele powodów pomijania czegoś przez danego autora Ewangelii, jak wiele było ku temu potrzeb redakcyjnych, spowodowanych oczekiwaniami czytelników, których nurtowały akurat te a nie inne pytania. Nie dało się pisać wprost o wszystkim, o czym powiedział Jezus, bowiem „jest ponadto wiele innych rzeczy, których Jezus dokonał, a które, gdyby je szczegółowo opisać, to sądzę, że cały świat nie pomieściłby ksiąg, które by trzeba napisać” (J 21,25, Biblia Tysiąclecia). Nic dziwnego, że dani autorzy Nowego Testamentu pomijali więc pewne kwestie o jakich wspomniał Jezus, wybierając tylko to co było ich zdaniem najistotniejsze. W tej sytuacji, wzmiankowanie danego autora Ewangelii o czymś, co powiedział lub zrobił Jezus, nie jest argumentem za tym, że jest to jakiś wymysł, tylko dlatego, że inny autor Ewangelii o tym nie wspomina.

Inne z przykładowych i uważanych za „oczywisty fakt” założeń, często wykorzystywane przez racjonalistów, to założenie, że skoro w jakiejś księdze biblijnej znajdujemy dublety, to na pewno był więcej niż jeden autor tej księgi. Tak uważa Deschner23. Ale dublety można przecież znaleźć także w starożytnych dziełach pojedynczych autorów bliskowschodnich24, więc tu po raz kolejny okazuje się, że kolejne „oczywiste” i „zgodne z rozumem” założenie nie jest wcale takie pewne. 

Niektóre tzw. fakty podawane przez ulubionych naukowców racjonalistów po bliższym wejrzeniu okazują się nie być żadnymi faktami, ale są wręcz sprzeczne z faktami, będąc często tak naprawdę przekręceniem tych faktów, jeśli nie nawet zwykłymi wymysłami i konfabulacjami. Np. Józef Keller, jeden z racjonalistycznych guru pisał swego czasu, że „Słowa znów ewangelii Mateusza 1,16 w największej liczbie rękopisów, zwłaszcza w starych tekstach syryjskich, mają następujące brzmienie: >>Jakub zrodził Józefa, Józef zaś, zaręczony z Marią, zrodził Jezusa zwanego Chrystusem<<”25. Jest to jednak zupełna nieprawda, bowiem lekcji takiej nie znajdujemy „w największej liczbie rękopisów”, a jedynie w jednym (!) rękopisie – w tzw. rękopisie syrosynaickim. Jak podaje jeden z biblistów na temat lekcji zacytowanej przed chwilą przez Kellera, „przemawia za nią świadectwo jednego rękopisu syryjskiego (Codex Syrosinaiticus)”26. Nawet Deschner podaje, że tylko ten jeden rękopis syryjski zawiera taką lekcję27. Reszta rękopisów nie popiera tej lekcji (w tym najstarsze i najlepsze, takie jak należący do tzw. grupy niezależnej kodeks B – patrz niżej), przeciwnie, większość rękopisów opowiada się za taką wersją tekstu z Mt 1,16, która informuje nas o tym, że to Maria (a nie Józef) zrodziła Jezusa. Jest zatem dokładnie odwrotnie niż pisał Keller. Aby czytelnik uzmysłowił sobie skalę manipulacji Kellera w powyższej kwestii, podaję które rękopisy (nie są to nawet wszystkie) zawierają tradycyjną lekcję „Maryi, z której narodził się Jezus” w Mt 1,16: A, B, C, E, L, P, W, Delta, Sigma, Theta, P1; minuskuły: 28, 33, 157, 180, 205, 565, 579, 700, 892, 1010, 1071, 1241, 1243, 1292, 1424, 1505 i tzw. rodzina 13; lekcjonarze starołacińskie (a, aur, c, f, ff1, q) i lekcjonarz nr 547; Wulgata, Peszitta i jej harklejska rewizja (a także palestyńska), versio curetoniana, sahidycka wersja koptyjska; Nestoriusz, Augustyn itd.28

Warto też zwrócić uwagę na pewien inny przykład, który dobrze ukazuje jak racjonaliści ignorują fakty na rzecz swych czysto filozoficznych założeń, które oczywiście ich zdaniem są tymi bardziej pewnymi „faktami”. Uta Ranke-Heinemann powołuje się na przykład na jednego z „teologów krytycznych”, który jest wyznawcą pewnego często spotykanego filozoficznego dogmatu racjonalistycznego, w myśl którego Jezus nie miał zamiaru zakładać Kościoła, bowiem „nie myślał o misji wśród ludów pogańskich”29. Racjonaliści znaleźli nawet „fakty”, które mają popierać tę ich tezę. Twierdzą oni bowiem, powołując się na profesora Pinesa z Uniwersytetu w Jerozolimie, że wspomnianego już wyżej raz tekstu z Mt 28,19 (który zawiera słowa Jezusa zalecające uczniom właśnie misję wśród ludów pogańskich) „nie ma w najstarszych rękopisach, tych sprzed soboru w Nicei z 325 roku”30. Mało zorientowany w sprawach krytyki tekstu biblijnego laik da się oczywiście nabrać na takie misternie zbudowane ciągi argumentacyjne, będące tak naprawdę zwykłymi manipulacjami. W rzeczywistości przytoczona przed chwilą „argumentacja” opiera się na zwykłych przemilczeniach, bowiem nie wspomina się w niej już ani słowem o tym, że przecież w Mk 13,10 Jezus również mówi o misji uczniów wśród ludów pogańskich. Tekst ten znajduje się nawet w starszej niż Ewangelia Mateusza Ewangelii Marka, jednak racjonaliści w swej wyżej omówionej argumentacji zupełnie przemilczają już fakt istnienia tego tekstu. Nic dziwnego, skoro nie pasuje im on zupełnie do ich filozofii w tym miejscu. 

Następnie, co do twierdzenia, że rękopisy Biblii sprzed 325 roku nie zawierają tekstu z Mt 28,19, to tu również przemilcza się to, że przecież w krytyce tekstu biblijnego nie opieramy się tylko na jej rękopisach. Istnieją też świadectwa zewnętrzne, które w tym wypadku świadczą akurat o istnieniu tekstu z Mt 28,19 na długo przed rokiem 325 n.e. Tekst z Mt 28,19 niezależnie bowiem przytaczali w swych pismach już przednicejscy pisarze chrześcijańscy, piszący w okresie od ok. 100 lat przed rokiem 325. Przykładem tego jest Hipolit, który wyraźnie zacytował pełny tekst z Mt 28,19 w swym dziele Przeciw Noetosowi31, które wedle pewnej szczegółowej datacji napisał już około roku 21732. Tekst z Mt 28,19 cytował już Klemens Aleksandryjski33, piszący na początku III wieku, Justyn Męczennik, piszący już około roku 15034, a także piszący ok. 180 roku Ireneusz35, który zacytował go dosłownie w takiej samej formie, w jakiej znamy go z naszych współczesnych Biblii. Datowane już na lata osiemdziesiąte I wieku naszej ery apokryficzne Wniebowstąpienie Izajasza w wersji etiopskiej i greckiej mówią o Jezusie, który posłał uczniów, aby „nauczali wszelki język i wszystkie narody”, co jest wyraźną aluzją do Mt 28,1936. Żyjący i piszący ok. 100 lat przed rokiem 325 Orygenes również znał i cytował Mt 28,19 w swych dziełach37, czyniąc do tego tekstu również chętnie aluzje38. Tekst z Mt 28,19 cytuje także Euzebiusz w swej Historii kościelnej39, która powstała przed Soborem Nicejskim z 325 roku. 

Po przykładzie ujmowania przez racjonalistów tekstu z Mt 28,19 po raz kolejny widać więc, że „fakty” racjonalistów mają się dobrze tylko wtedy, gdy zignorujemy inne fakty. 

Jeden z najciekawszych przykładów absurdalnej i groteskowej fikcji, która jest owocem płodnej wyobraźni racjonalistów, to pogląd słynnego przedwojennego racjonalisty Niemojewskiego na temat historii powstania Ewangelii. Twierdził on mianowicie, że opisy Ewangelii to w rzeczywistości opisy wzorowane na historii perypetii planet zodiaku40. Jego zdaniem Jezus urodził się w marcu w pobliżu gwiazd wołu i tzw. osłów w Betlejem, tzn. w „krainie płodności”. Żłobek Jezusa miał jego zdaniem odpowiadać pewnej gwieździe w konstelacji raka, natomiast adoracja pasterzy betlejemskich miała posiadać swój odpowiednik w ustawieniu gwiazd Prokion i Syriusz41. Niemojewski nie był osamotniony w swych astrologiczno ewangelicznych predylekcjach, przed nim idee takie głosili już tacy „racjonaliści” jak Dupuis i Volney42. Komentując te dziwaczne wynurzenia Niemojewskiego Aleksy Klawek napisał już w 1921 roku, że są to „urojenia chorobliwej fantazji”43. Pogląd Niemojewskiego i jego ideologicznych antenatów jest jednak nie tylko nonsensowny, ale jest on w dodatku - co o wiele ważniejsze dla naszych rozważań - zupełnie nieweryfikowalny. Przypadek ten ukazuje nam nie tylko, że racjonaliści wcale nie prezentują „tylko sprawdzonych faktów” w swych wnioskach, pogląd ten sam w sobie jest bowiem również egzotyczną ciekawostką z zakresu historii myśli racjonalistycznej. Ciekawostka ta jest na tyle interesująca, że zachęca do uważniejszego poświęcenia uwagi historii myśli racjonalistycznej, w celu przyjrzenia się procesowi rozwoju tej myśli. Studium tego rodzaju niewątpliwie ujawniłoby więcej podobnych ciekawostek. 

Kolejnego przykładu faktu istniejącego jedynie w wyobraźni racjonalistów dostarcza nam Uta Ranke-Heinemann, która pisze, że jeśli chodzi o przypisywane Janowi autorstwo czwartej Ewangelii to „Papiasz wręcz zaprzecza autorstwu apostoła Jana. Według Papiasza bowiem, w czasie kiedy redagowano czwartą ewangelię, Jan już nie żył”44. W rzeczywistości jednak dzięki świadectwu Papiasza zachowanym w kodeksie Toletańskim i w kodeksie Reginae Sueciae45 wiemy o tym, że to właśnie Jan miał napisać czwartą Ewangelię i czas który Heinemann przytacza w tej kwestii jako argument, nie ma w takim wypadku już większego znaczenia w tym momencie. 

Przykłady takich „faktów” istniejących jedynie w wyobraźni racjonalistów (i sprzecznych z prawdziwymi faktami) można by mnożyć, ale na potrzeby tego eseju spokojnie wystarczą te powyższe.

Sama nauka zajmująca się Biblią i chrześcijaństwem też nie jest zbiorem twierdzeń będących w istocie „tylko faktami”, jest ona raczej o wiele częściej tylko mniej lub bardziej udaną hipotetyczną próbą wyjaśnień zastanych przesłanek, mniej lub bardziej bezsporną46, tym samym nie dostarcza ona pewnych twierdzeń i rozstrzygnięć w danej kwestii. Można tego dowieść przede wszystkim za pomocą odwołania się do historii. Mianowicie, gdyby nauka stanowiła pewne i bezsporne narzędzie służące do informowania nas o Biblii i chrześcijaństwie, nie istniałyby w niej zmiany paradygmatu dokonujące się na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci. Weźmy choćby kwestię tak fundamentalną jak wcześniej wspomniana kwestia istnienia Jezusa. Kiedy jakiś czas temu w nauce panowała moda na odrzucanie historyczności Jezusa, wtedy poszło za tą modą bardzo wielu naukowców. Jednakże teraz ten trend się odwrócił, dziś w sumie nikt już tego nie robi, nawet wśród niewierzących badaczy zjawiska chrześcijaństwa uznaje się historyczne istnienie Jezusa za fakt. Przyznają to nawet sami racjonaliści47. Co się więc stało? Czy przez ostatnie 150 lat doszły jakieś istotne dane do badań w tej kwestii, skoro ów trend w nauce nagle się tak znacznie i radykalnie odwrócił? Nie. Co się więc stało? Tak naprawdę nie stało się nic, poza zmianą nastawienia samych badaczy wobec posiadanych już wcześniej danych. Nie nastąpił jednak żaden istotny przyrost tych danych i wiedzy naukowej w tym temacie, przedefiniowano jedynie wcześniejsze założenia i punkty widzenia. 

Mówiąc bardziej przystępnie, spojrzano tylko inaczej na to samo, na to wszystko, co dotychczas już znano. To ukazuje, że radykalne zmiany poglądów i wniosków w nauce, samo tworzenie się ich, nie zawsze jest uzależnione od stopnia nabywanej wiedzy. Racjonaliści nie mogą więc używać wiedzy samych naukowców jako „ostatecznego argumentu” w sporach, bowiem jest w tym momencie zupełnie oczywiste, że sama wiedza i dotychczas posiadane dane nie mają decydującego znaczenia we wnioskach formułowanych w nauce. Przeciwnie, wnioski te są często niezależne od samej wiedzy naukowej, często są one nawet sprzeczne względem siebie w zależności od danego uczonego, czy w zależności od momentu historycznego, w którym właśnie znajduje się nauka. Postęp w nauce może więc wcale nie być zależny od posiadanej przez naukowców wiedzy, ale często wynika on z samej rewizji wcześniejszego podejścia do zastanych przesłanek. Tym samym, argument racjonalistów, że jacyś pasujący im w danej sytuacji naukowcy mają zdanie „rozstrzygające” w jakiejś kwestii, ponieważ naukowcy ci zdobyli możliwie największą wiedzę w tej kwestii, nie może być sam w sobie argumentem przemawiającym za rozstrzygnięciem jakiegoś sporu na korzyść racjonalistów. 

Kolejnym powodem, dla którego nauka nie dostarcza nam pewnych i ostatecznych wyjaśnień w kwestii Biblii i chrześcijaństwa, jest hipotetyczny charakter jej wyjaśnień. Weźmy choćby słynną hipotezę dwóch źródeł, którą racjonaliści uwielbiają i propagują z namaszczeniem w swych pracach, bowiem dzięki niej mogą dyskredytować kwestię tradycyjnego Mateuszowego autorstwa Ewangelii Mt. Mówiąc w maksymalnym skrócie, cała kwestia rozbija się o to, że skoro wedle hipotezy dwóch źródeł autor Ew. Mt wykorzystał prawie w całości materiał z Ew. Mk, to w tym momencie zupełnie niezrozumiały jest przekaz tradycji, zgodnie z którym naoczny świadek Jezusa apostoł Mateusz napisał swoją Ewangelię. Jeśli bowiem Mateusz był naocznym świadkiem opisywanych przez siebie wydarzeń, to po co miałby wykorzystywać prawie w całości materiał zawarty w Ew. Mk, której autor nie był już takim świadkiem? Teoria dwóch źródeł jest kolejną hipotezą naukową, którą racjonaliści uznają już jednak za oczywistość (nic dziwnego, skoro dzięki niej mogą atakować głosy tradycji tyczące się autorstwa naocznego świadka wydarzeń, który miał być autorem Ew. Mt)48. Nie odrzucając tej hipotezy można stwierdzić, że wcale nie wiemy na pewno, czy jest ona tak „oczywista”, jak chcieliby racjonaliści. Wyczuwają to nawet intuicyjnie oni sami, bowiem bronią „oczywistości” tej hipotezy (czy „oczywistość” w ogóle wymaga obrony?) twierdząc, że Mk nie może być skrótem Mt, bowiem gdyby tak było, to „wtedy byłoby niezrozumiałe, czemu Mk opuszcza szereg ważnych momentów z Mt […]”49.

Na pierwszy rzut oka, taki argument jest „oczywisty” i „logiczny”, zatem „fakt” korzystania przez autora Ew. Mt z Ew. Mk miałby zostać tu „bezspornie dowiedziony”. Jednak w rzeczywistości nie jest to wcale oczywiste, można wspomnianą „oczywistość” bez trudu poddać w wątpliwość, wskazując np. na fakt, zgodnie z którym Księgi Kronik są właśnie skrótem Ksiąg Królewskich i Samuela50, bowiem opuszcza się w nich właśnie wiele wątków z tych streszczanych w nich ksiąg. Nikt jednak nie twierdzi przecież na tej podstawie, że księgi Samuela i Królewskie powstały właśnie na podstawie Ksiąg Kronik, tylko dlatego, że Księgi Kronik są krótsze niż Krl i Sm, i tylko dlatego, że pomijają wiele materiału z tych ksiąg. Ale nawet w samym obrębie hipotezy dwóch źródeł istnieje coś, co przeczy wspomnianej „oczywistości”, na której opiera się właśnie ta sama hipoteza. Otóż autor Ew. Łk opierając się na Mk nie robi momentami nic innego jak właśnie skraca i opuszcza materiał na jakim się opiera51. Czemu zatem nikt nie twierdzi, że to autor Mk korzystał z Łk, tylko twierdzi się wśród wyżej cytowanych racjonalistycznych zwolenników hipotezy dwóch źródeł, że było akurat odwrotnie?52 Autor Łk pomija też duży materiał zawarty w Mk 6,45-8,26. Wreszcie, takie chrześcijańskie papirusy jak słynny Egerton II też były skrótami materiału z Ewangelii, na którym się opierały53. Jednakże znów nikt nie twierdzi, że to Ewangelie kanoniczne powstały na bazie Egertona II. Z logicznego punktu widzenia nic nie stoi więc na przeszkodzie ku temu, aby za równie oczywiste, prawdopodobne i możliwe uznać przypuszczenie, zgodnie z którym Mk jest skrótem Mt (choć nie upieram się oczywiście przy tym drugim rozwiązaniu). Jeśli tak, to wspomniana wyżej racjonalistyczna „oczywistość” przestaje już być oczywistością, zaś oparty na niej „fakt” może pozostać faktem tylko wtedy, jeśli zignoruje się fakty jakie mu przeczą, przyjmując tylko i wyłącznie na wiarę aprioryczne założenie, zgodnie z którym autor Mt opierał się na Mk. Racjonalistyczne „fakty” znów opierają się więc na hipotezach naukowych, które muszą być przyjęte przez nich na wiarę. Teoria dwóch źródeł jest zresztą w specjalistycznej literaturze nazywana hipotezą54, czy teorią55, nie jest więc ona sama w sobie jakimś bezspornym faktem.

Po raz kolejny wychodzi więc na to, że nauka nie może pełnić roli bezstronnego arbitra i ostatecznego sędziego w konkretnym sporze między racjonalistami i apologetami chrześcijańskimi. Nauka może pełnić tylkofunkcję pomocniczą w takim sporze, ponieważ ona tak naprawdę nic do końca nie wyjaśnia, ani niczego ostatecznie i bezspornie nie dowodzi, mimo, iż może być nawet traktowana jako najlepsza z możliwych prób wyjaśnienia zjawiska Biblii i chrześcijaństwa. 

Racjonalistyczna wybiórczość i niekonsekwencje

W wielkim błędzie będzie ktoś, kto uwierzy, że w kwestiach dotyczących Biblii i zjawiska chrześcijaństwa racjonaliści naprawdę szanują i poważają zdanie nauki. W rzeczywistości nauka jest dla nich tylko pretekstem i parawanem, bowiem stosują się oni do niej tylko wtedy, gdy pasuje im ona do tezy. Jeśli w jakiejś kwestii nauka nie pasuje im już do tezy, to wtedy (rzadko) krytykują ją samą, lub (o wiele częściej) jakieś jej wnioski, czy wreszcie konkretnego przedstawiciela tych wniosków (to najczęściej, ataki ad hominem to jedna z ulubionych metod tych racjonalistycznych „naukowców”). 

Oto jeden z przykładów, który świetnie ilustruje to jak racjonaliści wybiórczo traktują naukę, a zwłaszcza jej konkretne metody. Wspomniany wcześniej Zenon Kosidowski, kiedy chce zdyskredytować wiarygodność przekazów ewangelicznych tyczących się okresu dzieciństwa Jezusa, to wtedy pisze w jednym miejscu swej książki, że „większość egzegetów biblijnych rozpoznała je jako co prawda ujmujące, niemniej zgoła niehistoryczne legendy”56. W tym momencie praca egzegetów pasuje Kosidowskiemu do tezy, stąd nic dziwnego, że nie odrzuca on wyników ich badań. Jednak już w tej samej książce, zaledwie kilka stron dalej Kosidowski atakuje wiarygodność wyników pracy egzegetycznej, ponieważ w kwestii rodzeństwa Jezusa przeczą one już jego tezie (tzn. tezie, że Jezus miał rodzeństwo). Wtedy nagle Kosidowski ku zaskoczeniu czytelnika (którego jeszcze przed chwilą karmił owocami egzegezy, gdy mu one bardzo odpowiadały) oświadcza za pewnym powieściopisarzem, że „egzegeza jest nauką najbardziej ze wszystkich nauk opartą na domniemaniach”57.

Ten przykład świetnie ukazuje, że dla racjonalistów nauka jest tylko pretekstem i parawanem, bowiem stosują się oni do niej tylko wtedy, gdy pasuje im ona do tezy. Kiedy im nie pasuje, to wtedy bezpardonowo odrzucają jej wnioski, krytykując jakąś jej metodę, lub któregoś z jej przedstawicieli. Pomijając już fakt, że jest to zwykła niekonsekwencja, zwróćmy uwagę na coś innego. Otóż jeśli racjonalistom wolno odrzucać tę część, czy metodę nauki, która im w danej chwili nie pasuje, lub jeśli wolno im odrzucać wnioski tych naukowców (nawet „niewierzących” – to też im się zdarza), którzy im w danej kwestii nie pasują (często po prostu na zasadzie „nie, bo nie i już”), to apologetom chrześcijańskim też wolno tak czynić w sytuacji, gdy nie pasują im jakieś naukowe wnioski prezentowane przez racjonalistów odnośnie Biblii i zjawiska chrześcijaństwa. W tym momencie apologeci chrześcijańscy nie będą ani mniej szanowali nauki niż racjonaliści, ani też nie będą mogli być przez racjonalistów posądzeni o bycie „nieukami” i „ignorantami” (ulubione epitety racjonalistów, stosowane przez nich bardzo chętnie zwłaszcza wobec tych, którzy nie zgadzają się z nimi). W tej sytuacji podejście apologetów chrześcijańskich do nauki nie będzie się przecież niczym różniło od podejścia racjonalistów do niej. Jak widać, można odrzucać pewne wnioski naukowe i wciąż opierać się na nauce, szanując ją samą. Nie są w stanie uniknąć tego nawet racjonaliści. Ich niekonsekwencja polega jednak na tym, że oni często sprawiają wrażenie, iż tak szanują naukę, że „nigdy” nie odrzucają jej wniosków, czyniąc to głównie w tych momentach, w których chcą oskarżyć swych oponentów o „nieuctwo”, zwłaszcza wtedy, gdy ci oponenci w polemikach z racjonalistami odrzucają jakieś wnioski naukowe, na które powołują się wybiórczo ci ostatni. 

W tym miejscu warto też zwrócić uwagę na pewien związany z tą kwestią argument ad hominem, często stosowany przez racjonalistów. Kiedy bowiem między racjonalistami a ich oponentami odbywa się spór, i gdy owi oponenci racjonalistów powołują się na konkretnego naukowca, który przeczy tezie tych ostatnich, to wtedy często stosuje się argumenty ad hominem typu – „on nie jest specjalistą w tej dziedzinie”. Występuje to dość często zwłaszcza wtedy, gdy racjonalista natrafia na przeciwników racjonalistycznej interpretacji teorii ewolucji (co wcale nie musi równać się byciu przeciwnym samej teorii ewolucji). Wtedy następuje dopiero istna „licytacja autorytetów naukowych”. Kiedy taki przeciwnik racjonalistów powoła się w kwestii wspomnianego sporu np. na biologa, to wtedy racjonaliści odpowiadają – „tak, ale on nie jest specjalistą od genetyki”. Gdy więc oponent powoła się na specjalistę od genetyki, to wtedy racjonalista oświadcza – „tak, ale on nie jest specjalistą od samej teorii ewolucji” itd. Taka zabawa w kotka i myszkę może trwać w nieskończoność, w zależności od potęgi wyobraźni u danego racjonalisty. Owa „licytacja autorytetami” może trwać w zasadzie w każdym sporze światopoglądowym między racjonalistami i ich oponentami. Niekonsekwencja racjonalistów polega w tym miejscu na tym, że choć często przeszkadza im, że cytowany przez ich oponentów autorytet „nie jest specjalistą” w danej dziedzinie, to zupełnie nie przeszkadza im już to, że takim specjalistą nie jest już dany autorytet wykorzystywany przez racjonalistów przy jakiejś innej okazji. Jednym z takich autorytetów jest bez wątpienia Karlheinz Deschner, guru nie tylko dla polskich wolnomyślicieli, ale także dla wielu wolnomyślicieli na świecie. Jest on bowiem wśród racjonalistów i wolnomyślicieli uważany za „najwybitniejszego krytyka Kościoła ostatnich stu lat”58. Jednakże, ów „najwybitniejszy” krytyk Kościoła nie posiada żadnego wykształcenia w dziedzinie, w której odniósł tyle „zasług”. Jak podaje bowiem Nota o autorze zawarta w pewnej książce Deschnera59, doktoryzował się on z… Liryki Lenaua jako wyrazu metafizycznej rozpaczy. Ta sama Nota podaje, że z teologią miał on do czynienia na studiach jedynie przez około rok (w latach 1946-1947). I to był cały kontakt Deschnera z kwestiami religioznawczymi i teologicznymi w czasie odbywania przez niego studiów. Nie posiada on więc akademickich kompetencji w dziedzinie w jakiej wypowiada się, co oczywiście już racjonalistom zupełnie nie przeszkadza.

Jedną z najciekawszych i najczęściej spotykanych niekonsekwencji w podejściu racjonalistów do Biblii jest zupełnie odmienne ocenianie kwestii paralelnej tekstów (lub raczej braku paraleli pomiędzy pewnymi tekstami) w zależności od różnych sytuacji. Mówiąc dokładniej, niekonsekwencja racjonalistów w tej kwestii polega na tym, że z jednej strony dyskredytują oni te teksty z Ewangelii, które są im bardzo niewygodne, czyniąc to pod pretekstem występowania danego tekstu tylko w jednej Ewangelii; z drugiej zaś strony powołują się oni na takie teksty, które też występują tylko w jednej konkretnej Ewangelii, co już jednak im zupełnie nie przeszkadza w uznawaniu tych tekstów za wiarygodne (nic dziwnego, skoro te teksty tym razem im pasują, to nie będą przecież podcinać gałęzi na której siedzą). Jako przykład popełniania takiej rażącej niekonsekwencji może być tu po raz kolejny podany Deschner. Z jednej strony wysuwa on mianowicie zarzut, że tak istotny dla doktryny Kościoła rzymskokatolickiego tekst z Mt 16,18 jest nieautentyczny, bowiem tekst ten nie występuje u Marka, ani w ogóle u żadnego innego Ewangelisty; słowo „kościół” z tego wersu też występuje tylko u Mateusza itd.60 Jednak z drugiej strony ten sam Deschner wykorzystuje już bez wahania inne teksty z tej samej Ewangelii Mateusza, mimo, że one przecież też znajdują się tylko u Mateusza, co już mu zupełnie nie przeszkadza. Tak jest w przypadku takich tekstów jak Mt 10,5.23, które Deschner bez cienia wątpliwości traktuje jako autentyczne, czyniąc to tylko dlatego, że po wyrwaniu z kontekstu może uformować z nich zarzuty przeciw pierwotnemu chrześcijaństwu61. Problem polega tu jednak na tym, że wykorzystywane przez Deschnera teksty z Mt 10,5.23 też są tylko u Mateusza. Jeśli więc zarzut Deschnera co do autentyczności Mt 16,18 ma być słuszny tylko dlatego, że tekst ten znajduje się jedynie u Mateusza, to tym samym jego argumenty oparte na Mt 10,5.23 upadają. I odwrotnie, jeśli jego argumenty oparte na Mt 10,5.23 mają być słuszne, to tym samym nie możemy też odrzucać tekstu z Mt 16,18 tylko na podstawie tego, że tekst ten znajduje się jedynie w jednej Ewangelii. Jak widać, ta niekonsekwencja nie tylko bardzo poważnie obciąża „metodologię biblijną” racjonalistów, poza popadaniem w tę niekonsekwencję wikłają się oni również w tej sytuacji w autodestrukcyjne i nieprzezwyciężalne dylematy.

Z tych wszystkich rozważań wynika, że racjonaliści próbując zaprząc naukę do swej walki ideologicznej zamiast posługiwać się nią wypaczają ją tylko, wykorzystując ją w złym tego słowa znaczeniu.

Czy większość naukowców ma rację?

Inna ze sztuczek socjotechnicznych bardzo często stosowanych przez racjonalistów to twierdzenie, że „większość” naukowców popiera jakiś ich pogląd w danej kwestii tyczącej się Biblii, lub chrześcijaństwa, bowiem wśród naukowców uznaje się coś tam „powszechnie”62 itd. Szczególnie często możemy znaleźć ten prymitywny chwyt u Deschnera, który np. pisze w jednej ze swych książek: „Powszechnie uważa się, że najstarsi chrześcijanie z Palestyny nie spisali ani jednego słowa Jezusa”63. „Jak przypuszczają niemalże wszyscy badacze, Paweł nie znał Jezusa historycznego”64. Ten chwyt socjotechniczny jest jednak w rzeczywistości zwykłym błędem logicznym zwanym argumentum ad numerum. Ponadto jako teza jest on skazany na niemożliwość sprawdzenia samego siebie jako stwierdzenia, bowiem nikt nie będzie przecież w stanie dotrzeć do prac wszystkich naukowców, nie mówiąc już o przeanalizowaniu tego wszystkiego (nawet gdyby udało się dotrzeć do tego przeogromnego materiału). Jest to więc kolejny sofizmat nieformalny odwołujący się nie do faktów, ale do wiary tych, w stronę których się go kieruje. Nawet jednak gdyby rzeczywiście było tak, że większość naukowców miałaby taki jak racjonaliści pogląd na jakąś kwestię, to nie świadczy to jeszcze o niczym. Wystarczy przywołać tu klasyczny już przykład Galileusza, kiedy to właśnie większość myliła się, a rację miała będąca w opozycji do nich pomijalnie mała mniejszość. Jak trafnie zauważa Geisler, „Prawdy nie ustala się przez głosowanie”65. Zauważa on też, że „niewierzący” krytycy Biblii często „uzasadniają” swe tezy jedynie przez powoływanie się na siebie nawzajem66. Takie argumentowanie nie ma oczywiście żadnej mocy dowodowej, bowiem uzasadnianie jednej opinii jedynie za pomocą innej opinii jest trwaniem w błędnym kole ciągłej bezzasadności.

Argument „z większości”, nazwijmy go argumentem „demokratycznym”, jest przez racjonalistów stosowany też w stosunku do tekstualnych świadectw starożytnych istotnych z punktu widzenia krytyki tekstu biblijnego. Pisałem o tym wyżej w związku z powoływaniem się przez Kellera na „większość” manuskryptów popierających rzekomo lekcję z Mt 1,16, zgodnie z którą wers ten miał mówić o zrodzeniu Jezusa przez Józefa a nie Maryję (okazało się to nieprawdą, jak pamiętamy z tego co pisałem wyżej).

Błąd uogólnienia

Jednym z najczęściej występujących w racjonalistycznej literaturze błędów jest błąd generalizacji. Polega on na tym, że o całości czegoś orzeka się na podstawie jakiegoś wycinka tej całości (błąd ten określa się mianem błędu secundum quid). Racjonaliści bardzo często popełniają ten błąd, gdy np. na bazie jakiegoś fragmentu z NT orzekają o wiarygodności całego NT, lub nawet o wiarygodności całej Biblii. W tej dziedzinie jeden z rekordów został pobity przez Karola Kautsky’ego. Na podstawie interpolacji we Flawiuszowym Testimonium Flavianum przekreślił on wiarygodność całego dziejopisarstwa chrześcijańskiego, włącznie z tym nowotestamentalnym67 (!). A przecież autor interpolacji w Testimonium Flavianum nie miał nic wspólnego z autorami NT, więc takie dokonane przez Kautsky’ego ekstrapolowanie jest logicznie nieuprawnione. Inni, tacy jak Deschner i Uta Ranke Heinemann są nie lepsi. Często, w swych przywoływanych kilkakrotnie w niniejszym eseju pracach, na podstawie zaledwie kilku selektywnie dobranych przykładów biblijnych „pomyłek” i „sprzeczności” przekreślają oni wiarygodność całego przekazu biblijnego. Takie rozumowanie jest obarczone wspomnianym błędem logicznym i dlatego jest niewiarygodne.

Czy wolność w badaniach istnieje tylko u racjonalistów? 

Kolejną z racjonalistycznych sztuczek socjotechnicznych jest stwarzanie kontrastu pomiędzy wyznaniową interpretacją Biblii i zjawiska chrześcijaństwa, a interpretacją bezwyznaniową, co oczywiście jest czynione na niekorzyść tej pierwszej interpretacji. Deschner pisze: „To co głosi teologia katolicka zostaje w dalszych wywodach pominięte, nie ma w niej bowiem wolności badań”68. 

Przyjmijmy, że tak jest (choć nie jest to do końca prawda). Czy jednak jest w tym coś złego, że katolicka teologia prowadzi swe badania w sposób na tyle ostrożny, aby nie naruszyć swego paradygmatu? Nie, nawet racjonaliści prowadzą bowiem swe analizy Biblii i zjawiska chrześcijaństwa w ten sposób, żeby nie naruszać swego paradygmatu. Ten paradygmat to naturalizm, który nigdy nie dopuści do pewnych wniosków w trakcie analizy Biblii i zjawiska chrześcijaństwa, bo inaczej racjonaliści nie mieliby sposobności podważać wiarygodności Biblii i zjawiska chrześcijaństwa. Owe wnioski są natomiast dopuszczalne w wyznaniowej analizie Biblii i zjawiska chrześcijaństwa. Z tego punktu widzenia racjonalistyczna interpretacja Biblii i zjawiska chrześcijaństwa jest „mniej wolna” i bardziej ograniczona, niż interpretacja wyznaniowa. Wszystko więc zależy od konkretnego punktu widzenia, nie istnieje absolutna wolność podczas analizy Biblii i zjawiska chrześcijaństwa, ponieważ każdy badacz jest z natury rzeczy ograniczony swym światopoglądem. Skoro więc nie istnieje absolutna wolność w wyciąganiu wniosków podczas analizy Biblii i zjawiska chrześcijaństwa, to racjonaliści nie mają prawa nikomu zarzucać, że inni są zniewoleni w tej interpretacji. Nie mają też oni prawa twierdzić, że ich interpretacja jest „lepsza” od wyznaniowej interpretacji, ponieważ jest ona rzekomo „wolna” w zakresie wyciąganych wniosków. Taki postulat jest mitem i utopią nie do zrealizowania. Można powiedzieć w tym momencie tylko tyle, że granica w wyciąganiu wniosków na temat Biblii i chrześcijaństwa przebiega u racjonalistów inaczej i gdzie indziej niż u egzegetów wyznaniowych, co nie znaczy, że w analizie racjonalistycznej nie ma takiej granicy wcale. Można też wyrazić tę prawdę na sposób pozytywny i odwracając punkt widzenia w tym miejscu można powiedzieć, że zakres wolności istniejący w biblijnej egzegezie wyznaniowej i racjonalistycznej rozkłada się jedynie na innych obszarach. Tam gdzie egzegeci wyznaniowi są wolni w zakresie wyciąganych przez siebie wniosków odnośnie Biblii i chrześcijaństwa, racjonaliści są już zniewoleni przez swój paradygmat światopoglądowy, i odwrotnie. 

Nie jest więc tak, że racjonalistyczna egzegeza Biblii i interpretacja zjawiska chrześcijaństwa jest „w przeciwieństwie” do egzegezy i interpretacji wyznaniowej obdarzona „swobodą” i „wolnością” badań. Owa „wolność” polega raczej na „wolności” w negowaniu i odrzucaniu przekazu biblijnego i chrześcijańskiego. Ale sama negacja tego typu to jeszcze nie wolność. Ci sami ludzie, którzy chełpią się i obnoszą ze swoją „wolnością” w podejściu do analizy Biblii i zjawiska chrześcijaństwa, są w istocie sami zniewoleni w tym podejściu przez swój naturalistyczny paradygmat. Prawdziwie wolny człowiek nie negowałby bowiem podczas tej analizy ani możliwości tego, że wszystko co opisała Biblia jest prawdziwe, ani takiej możliwości, że jest odwrotnie. Coś takiego w żadnym wypadku nie występuje u racjonalistów. W ich analizie Biblii i zjawiska chrześcijaństwa z góry ustala się, które z opisanych w Biblii wydarzeń „mogło się” wydarzyć, a które „nie mogło”. Nie przystępuje się więc do tej analizy w sposób wolny, lecz już z pewnymi ograniczeniami światopoglądowymi. Owe ograniczenia nie wynikają wbrew pozorom z „faktów”, lecz biorą się z pewnych wcale nie bezspornych filozoficznych założeń naturalistycznych (np. „brak obserwowania” przez racjonalistów cudów w dzisiejszych czasach w sposób błędny ekstrapoluje się w przeszłość, orzekając o tym co było na podstawie jedynie „obserwacji” wycinka dzisiejszej „rzeczywistości”69). W celu zapoznania się z wyśmienitą i szczegółową polemiką z tymi naturalistycznymi założeniami, w których wykazano istnienie błędów logicznych, odsyłam czytelników do jednego z opracowań70, ponieważ ramy tematyczne i objętościowe tego eseju nie pozwalają mi już na szersze omówienie tego zagadnienia. 

 

                                                                                 Jan Lewandowski, maj 2005

  

1 Por. np. Z. Kosidowski, Opowieści Ewangelistów, Warszawa 1979, s. 293, gdzie znajdujemy stwierdzenie „jak to wykazała nauka”. Patrz też Karlheinz Deschner, który pisze, że nowoczesna krytyka Ewangelii „dowiodła” tego, czy tamtego - I znowu zapiał kur, tom I, Gdynia 1996, s. 49. Racjonaliści uwielbiają przy pomocy takich stwierdzeń „uwiarygodniać” swoje opinie w kwestii Biblii i chrześcijaństwa.

2 Każdy kto czyta opracowania naukowe w dziedzinie biblistyki i chrześcijaństwa wie o tym. Przykładów tego nie trzeba daleko szukać. Najlepszym przykładem tego jest choćby wyśmienita Biblia Lubelska, w której do każdego wersu podaje się wyczerpujący komentarz omawiający stan dyskusji naukowej nad tym wersem, wraz z załączoną do tego naukową bibliografią (z bardziej dostępnych prac, mogących stanowić dobry przykład tego typu można polecić choćby doskonałe naukowe opracowania Juliusza Synowca). Każdy, kto chce zobaczyć, iż w nauce nie ma zgodności co do żadnego zagadnienia związanego z Biblią i chrześcijaństwem, powinien zapoznać się choćby z jednym tomem wspomnianej Biblii. Tym samym, wbrew pragnieniom racjonalistów nauka jest sama w sobie tak naprawdę bezużyteczna przy rozstrzyganiu jakichkolwiek sporów, w których każda ze stron próbuje dążyć do ustalenia prawd stosunkowo niepodważalnych. Nauka bowiem nie dostarcza ostatecznych rozstrzygnięć.

3 Tamże, s. 68.

4 Tak Karlheinz Deschner, w: I znowu zapiał kur, tom I, dz. cyt., s. 312.

5 Michael Grant, Święty Piotr, Warszawa 2001, s. 145, 148.

6 Tak R. J. Wipper, Rzym i wczesne chrześcijaństwo, Warszawa 1960, s. XVIII Wstępu oraz passim; por. też Józef Keller, Jezus, Od Mojżesza do Mahometa, red. J. Keller, Warszawa 1987, s. 132; Zygmunt Poniatowski, Powstanie i rozwój wczesnego chrześcijaństwa, w: Katolicyzm starożytny jako forma rozwoju pierwotnego chrześcijaństwa, red. J. Keller, Warszawa 1969, s. 136. Jeśli Deschner nie przesadza, to współcześnie fakt historycznego istnienia Jezusa wśród uczonych neguje już tylko Hemann Raschke z Bremy – por. Deschner, w: I znowu zapiał kur, tom I, dz. cyt., s. 24.

7 Np. Józef Keller pisał swego czasu, iż „twierdzenie, że Jezus był postacią historyczną opiera się na poważnych argumentach” (J. Keller, Katolicyzm, Warszawa 1979, s. 23). Keller powtórzył to prawie dosłownie w kontekście religioznawstwa radzieckiego w: Jezus, dz. cyt., s. 132.

8 Por. Józef Flawiusz, Dawne dzieje Izraela, XVIII,3,3.

9 Drugi fragment, w którym Flawiusz pisze o Jezusie też znajduje się w Dawnych dziejach Izraela (XX,9,1).

10 Dość obszernie stan dyskusji w tym temacie referują następujące prace: E. Dąbrowski, Nowy Testament na tle epoki, tom II, Poznań 1958, s. 382-400; por. też tenże, Testimonium Flavianum, w: Dawne Dzieje Izraela, Poznań- Warszawa – Lublin 1979, s. 873-886; tenże, Podręczna encyklopedia biblijna, tom II, Poznań – Warszawa – Lublin 1959, s. 613-617; Stanisław Mędala, Wprowadzenie do literatury międzytestamentalnej, Kraków 1994, s. 270-272; Jan Radożycki, Uzupełnienie do „Testimonium Flavianum”, w: Dawne Dzieje Izraela, dz. cyt., s. 1059-1061; Józef Kulisz, Wprowadzenie do teologii fundamentalnej, Kraków 1995, s. 85-86; Zenon Ziółkowski, Najtrudniejsze stronice Biblii, Warszawa 1989, s. 261-263; Daniel Rops, Dzieje Chrystusa, Warszawa 1995, s. 15-16; F. F. Bruce, w Wiarygodność pism Nowego Testamentu, Katowice 2003, s. 139-144.

11 Por. E. Dąbrowski, Podręczna encyklopedia biblijna, tom II, dz. cyt., s. 614; por. też tenże, Testimonium Flavianum, dz. cyt., s. 875; tenże, Nowy Testament na tle epoki, tom II, dz. cyt., s. 384.

12 Por. Daniel Rops, Dzieje Chrystusa, dz. cyt., s. 15-16; por. też F. F. Bruce, Wiarygodność pism Nowego Testamentu, dz. cyt., s. 140 i przypis nr 21-22; E. Dąbrowski, Podręczna encyklopedia biblijna, tom II, dz. cyt., s. 615; tenże, Testimonium Flavianum, dz. cyt., s. 875,877-888; tenże, Nowy Testament na tle epoki, tom II, dz. cyt., s. 384,388.

13 Por. Stanisław Mędala, Wprowadzenie do literatury międzytestamentalnej, dz. cyt., s. 270.

14 Karlheinz Deschner, w: I znowu zapiał kur, tom I, dz. cyt., s. 159; por. tamże, s. 61, 170, 173-174; por. też Zenon Kosidowski, Opowieści Ewangelistów, dz. cyt., s. 182, 187-188, 216, 244, 293; Uta Ranke-Heinemann, Nie i Amen, Gdynia 1994, s. 101-102, 107, 267; K. Kautsky, Pochodzenie chrześcijaństwa, Warszawa 1950, s. 123; Józef Keller, w: Jezus, dz. cyt., s. 130-131; tenże, Katolicyzm, dz. cyt., s. 32n.; Z. Poniatowski, Źródła do wczesnego chrześcijaństwa, w: Katolicyzm starożytny...., dz. cyt., s. 81.

15 Nieco więcej na temat prób zastosowań heglizmu przy wyjaśnieniach religii: J. Synowiec, Na początku, Warszawa 1987, s. 24n.; por. też Tadeusz Brzegowy, Pięcioksiąg Mojżesza, Tarnów 1997, s. 16.

16 Karlheinz Deschner, I znowu zapiał kur, tom I, dz. cyt., s. 337.

17 Takie butne zdecydowanie znajdujemy u Uty Ranke-Heinemann, Nie i Amen, dz. cyt., s. 216.

18 Tamże, s. 116.

19Encyklopedia biblijna, Warszawa 1999, s. 1000; identyczną uwagę por. w: Daniel Rops, Dzieje Chrystusa, dz. cyt., s. 435, przypis nr 4.

20 Np. Kautsky twierdzi, że wjazd Jezusa do Jerozolimy (por. Mt 21,8-11; Mk 11,9-11) „na pewno” byłby odnotowany przez Flawiusza, gdyby to rzeczywiście nastąpiło – por. K. Kautsky, Pochodzenie chrześcijaństwa, dz. cyt., s. 352.

21 Por. np. Karlheinz Deschner, I znowu zapiał kur, tom I, dz. cyt., s. 132.

22 Por. np. Z. Kosidowski, Opowieści Ewangelistów, dz. cyt., s. 73; Z. Poniatowski, Źródła do wczesnego chrześcijaństwa, dz. cyt., s. 82.

23 Por. Karlheinz Deschner, I znowu zapiał kur, tom I, dz. cyt., s. 47.

24 Por. Josh McDowell, Przewodnik Apologetyczny, Warszawa 2002, s. 490-491.

25 Józef Keller, Jezus, dz. cyt., s. 135.

26 Michał Bednarz, Znaczenie Rodowodu Jezusa w Ewangelii Mateusza, „Tarnowskie Studia Teologiczne”, tom 6 (1977), s. 127 przypis nr 23.

27 Por. Karlheinz Deschner, I znowu zapiał kur, tom I, dz. cyt., s. 471.

28 Por. The Greek New Testament, red. Barbara i Kurt Aland oraz inni, Stuttgart 1994, s. 2 przypis do Mt 1,16.

29 Cyt. za Uta Ranke-Heinemann, Nie i Amen, dz. cyt., s. 217.

30 Tamże.

31 Por. Hipolit, Przeciw Noetosowi, XIV.

32 Informację tę podaję za J. Daniélou, H. I. Marrou, Historia Kościoła, tom I, Warszawa 1986, s. 123-124, gdzie można również znaleźć bardzo dokładne informacje biograficzne na temat Hipolita i jego dzieł; por. też A. Żurek, Wprowadzenie do Ojców Kościoła, Kraków 1993, s. 64.

33 Por. Klemens Aleksandryjski, Wypisy z Theodota, IV, 76.

34 Por. Justyn, Apologia I, LXI.

35 Por. Ireneusz, Przeciw herezjom, IIII, XVII, 1.

36 Por. Wniebowstąpienie Izajasza, III, 17-18. Przyjmuje się, że Wniebowstąpienie Izajasza ostatecznie zostało wykończone na początku II wieku.

37 Por. Orygenes, Homilie o księgach Liczb, Jozuego, Sędziów, XII, 2; tenże, Komentarz do Ewangelii według Mateusza, X, 18; tenże, Komentarz do Ewangelii według św. Jana, XIII, 50.

38 Por. tenże, Homilie o księgach Rodzaju, Wyjścia, Kapłańskiej, XIII, 3; tenże, Przeciw Celsusowi, I, 31; tenże, Komentarz do Ewangelii według Mateusza, XII, 20; tenże, Homilie o Księgach Izajasza i Ezechiela, VII, 4.

39 Euzebiusz, Historia Kościelna, III, 5, 2.

40 Por. Włodzimierz Szafrański, Misterium Mitry, „Argumenty”, nr 2 (1322) rok 1984, s. 10.

41 Por. Andrzej Niemojewski, Bóg Jezus w świetle badań cudzych i własnych, Warszawa 1909, s. 206-229, gdzie Niemojewski dokonał szczegółowego wyłożenia swych szalonych poglądów; por. też ich zreferowanie w: R. J. Wipper, Rzym i wczesne chrześcijaństwo, dz. cyt., s. 98.

42 Por. E. Dąbrowski, Ewangelie. Ich powstanie i rozwój literacki, Warszawa 1938, s. 8.

43 Aleksy Klawek, Noc Betlejemska. Historja czy legenda?, Poznań, Warszawa 1921, s. 42.

44 Uta Ranke-Heinemann, Nie i Amen, dz. cyt., s. 222.

45 Por. E. Dąbrowski, Prolegomena do Nowego Testamentu, Warszawa 1952, s. 100 i tamże przypis nr 3.

46 Patrz przypis nr 2.

47 K. Deschner, I znowu zapiał kur, tom I, dz. cyt., s. 24-25; por. też Zygmunt Poniatowski, Powstanie i rozwój wczesnego chrześcijaństwa, dz. cyt., s. 136.

48 Por. Uta Ranke-Heinemann, Nie i Amen, dz. cyt., s. 220; Z. Kosidowski, Opowieści Ewangelistów, dz. cyt., s. 64. Deschner nie tylko uznaje tę hipotezę za coś bezdyskusyjnego, ale ponadto stawia na niej jak na podstawie całe labirynty swoich twierdzeń i wywodów – por. K. Deschner, I znowu zapiał kur, tom I, dz. cyt., s. 51n.

49 Z. Poniatowski, Źródła do wczesnego chrześcijaństwa, dz. cyt., s. 81.

50 Por. S. Gądecki, Wstęp do Ksiąg historycznych Starego Testamentu, Gniezno 1992, s. 73.

51 Szczegółowy wykaz opuszczeń w Łk w stosunku do materiału zawartego w Mk można znaleźć w: Wstęp do Nowego Testamentu, Poznań 1996, s. 245-246.

52 Por. Roman Bartnicki, Ewangelie synoptyczne, Warszawa 1996, s. 73-74; por. też Wstęp do Nowego Testamentu, dz. cyt., s. 102.

53 Por. G. Ricciotti, Życie Jezusa Chrystusa, Warszawa 1952, s. 151; S. Gądecki, Pisma Janowe, Gniezno 1996, s. 14; Hugolin Langkammer, Metodologia Nowego Testamentu, Opole 1991, s. 44..

54 Por. np. Hugolin Langkammer, Metodologia Nowego Testamentu, dz. cyt., s. 19.

55 Por. Roman Bartnicki, Ewangelie synoptyczne, dz. cyt., s. 72n.

56 Zenon Kosidowski, Opowieści Ewangelistów, dz. cyt., s. 216.

57 Tamże, s. 220.

58 Podaję za notką na obwolucie książki Deschnera pt. I znowu zapiał kur, tom I, dz. cyt. Taka sama nota na obwolucie w: tenże, Kryminalna historia chrześcijaństwa, tom II, Gdynia 1996.

59 K. Deschner, Kryminalna historia chrześcijaństwa, tom II, dz. cyt.,s. 385.

60 Por. K. Deschner, I znowu zapiał kur, tom I, dz. cyt., s. 276-277.

61 Tamże, s. 337.

62 Patrz np. Zenon Kosidowski, Opowieści Ewangelistów, dz. cyt., s. 216: „większość egzegetów biblijnych […]”. Por. też.K. Deschner, I znowu zapiał kur, tom I, dz. cyt., s. 48: „Powszechnie uważa się, że najstarsi chrześcijanie z Palestyny nie spisali ani jednego słowa Jezusa” (kursywa od J.L.). Patrz też Deschner, tamże, s. 278.

63 K. Deschner, I znowu zapiał kur, tom I, dz. cyt., s. 48. Patrz też Deschner, tamże, s. 278.

64 Tamże, s. 230 (kursywa od J.L.).

65 Cyt. za Josh McDowell, Przewodnik Apologetyczny, dz. cyt., s. 543,544.

66 Tamże, s. 544.

67 Por. K. Kautsky, Pochodzenie chrześcijaństwa, dz. cyt., s. 12; por. też Józef Keller, Jezus, dz. cyt., s. 119.

68 Karlheinz Deschner, I znowu zapiał kur, tom I, dz. cyt., s. 164.

69 Taką ekstrapolację znajdujemy u Uty: „W realnym życiu żadne anioły nie przychodzą do żadnych dziewic, dzisiaj nie i wtedy też nie” (Uta Ranke-Heinemann, Nie i Amen, dz. cyt., s. 50, kursywa od J.L.).

70 Por. Josh McDowell, Przewodnik Apologetyczny, dz. cyt., s. 645-654, 666-670.

Zgłoś artykuł

Uwaga, w większości przypadków my nie udzielamy odpowiedzi na niniejsze wiadomości a w niektórych przypadkach nie czytamy ich w całości

Komentarze są zablokowane