To nieszczęsne „onus probandi”, czyli na kim spoczywa ciężar dowodu?
W dyskusjach pomiędzy ateistami i teistami odbywa się regularny ping pong w kwestii tego kto ma dowodzić swoje twierdzenia. Ateiści twierdzą oczywiście, że to na teiście spoczywa ciężar dowodu gdyż to on wysuwa twierdzenie o istnieniu Boga. Nie jest to prawdą. Ciężar dowodu spoczywa na każdym kto coś twierdzi, nie ważne czy jest to teista, czy ateista.
Zasada onus probandi głosi, że dowodzi ten co wysuwa pozytywne twierdzenie. Ateista musi również wysunąć pewne pozytywne twierdzenia aby polemizować z argumentami teizmu. Jeśli tego nie zrobi to jest agnostykiem a nie ateistą ale agnostycyzm nic nie obala. Ciężar dowodzenia w rożnych kwestiach spoczywa więc również na ateiście, przy czym wcale nie oznacza to, że ateista musi bezpośrednio dowodzić nieistnienia Boga. Zasada onus probandi nie jest zresztą ani święta, ani nienaruszalna. Pochodzi ona z sądownictwa (artykuł 6 Kodeksu Cywilnego). Umówiono się jedynie, że istnieje tzw. domniemanie niewinności i dowodzi ten co oskarża. Na nim spoczywa ciężar dowodu. Tak jest po prostu wygodniej. Przeniesienie tej zasady do sporów ateizm kontra teizm nie oznacza więc niejako automatycznie, że zasada ta jest bezwzględna i święta. Jest ona tylko umowna. Nie musimy jej uznawać za nienaruszalną. Żaden ateista nie uzna chyba Kodeksu Cywilnego za bezwzględną i nienaruszalną zasadę?
Następnie warto odnotować, że zasada onus probandi jest błędnokołowa jeśli postanowimy dowieść jej słuszności. Wyobraźmy sobie więc, że chcemy dowieść, iż ciężar dowodu spoczywa na osobie która coś twierdzi. W takim wypadku ciężar dowodu spoczywa na nas. A więc spoczywa na nas ciężar dowodu na twierdzenie, że ten kto coś twierdzi jest obciążony ciężarem dowodu. Mamy tu istne błędne koło, błąd logiczny Petitio Principii. Nie możemy więc dowieść tej zasady na gruncie logiki gdyż popadniemy w konflikt z tą właśnie logiką. Możemy więc uznać tę zasadę jedynie za umowną. Ale możemy też i nie uznać tej zasady za umowną i wtedy ona nas nie obowiązuje. Żaden ateista nie może nam tym samym narzucić tej zasady jako czegoś bezwzględnie obowiązującego w dyskusji. Warto sobie to zapamiętać.
Warto też pamiętać, że nawet jeśli dobrowolnie poddamy się tej zasadzie w dyskusji z ateistą to i tak nie faworyzuje ona ateizmu jako światopoglądu „wygranego”, nawet wtedy gdy przyznamy, że nie da się dowieść istnienia Boga. Brak dowodu nie jest bowiem dowodem na brak. Brak dowodu na życie w galaktyce Andromedy nie jest dowodem na brak życia w galaktyce Andromedy. Non sequitur. Brak dowodu na jedną tezę nie dowodzi automatycznie tezy przeciwnej. Na tej samej zasadzie nawet brak dowodu na istnienie Boga nie dowodzi, że Bóg nie istnieje, czyli nie uprawomocnia ateizmu.
Zasada onus probandi została przyjęta w sądownictwie po to żeby potencjalny niewinny był chroniony. Mówiąc inaczej, ciężar dowodu ma zastosowanie w sądownictwie w związku ze zwykle stosowaną zasadą domniemania niewinności. Chodzi tu o przekonanie że lepiej już pozostawić winnego bez kary (byłoby to mniejszym złem), niż skazać kogoś potencjalnie niewinnego. Jednak ta zasada nie ma nic wspólnego z szukaniem prawdy obiektywnej, ona służy tylko jedynie zapobiegnięciu pewnej sytuacji niepożądanej.
Natomiast w polemikach ateizm kontra teizm odpowiednik zasady domniemania niewinności można sobie wyobrazić gdy jedna strona atakuje poglądy drugiej uważając je za nieracjonalne. Wówczas strona broniąca może domagać się od tej drugiej dowodu na bezsensowność swoich przekonań (opartych nie tyle na wiedzy co na wierze w jakąś rzecz i to niekoniecznie z dziedziny religii) i strona atakująca musi ten dowód przedstawić. Ciężar dowodu spoczywa na osobie, która twierdzi, że druga strona nie ma racji, albo że racja jest po jego stronie. Jeśli na przykład ateista twierdzi, że teiści się mylą, bo uważają, że Bóg istnieje - wówczas na nim spoczywa ciężar udowodnienia, że Bóg nie istnieje. Jeśli teista ogranicza się tylko do poglądu „ja wierzę w Boga, przychylam się do poglądu który uznaje Boga” - wówczas niczego nie musi on udowadniać, bo wiara nie wymaga dowodu. Jeśli zacząłby krytykować ateistów z tego powodu, ze oni nie wierzą w Boga i jeszcze głosiłby, że oni nie mają racji, wówczas to on bierze na siebie ten ciężar udowodnienia istnienia Boga.
Nierealne? Ależ jak najbardziej realne. Na dowód tego podam teraz kilka przykładów z życia potocznego. Wyobraźmy sobie, że spotykamy solipsystę, który twierdzi, że jesteśmy jedynie jego złudzeniem i istnieje tylko on sam. Następnie ów solipsysta stwierdza, że powinniśmy dowieść swego istnienia. Teoretycznie nie będziemy w stanie tego zrobić gdyż dla niego jesteśmy jedynie snem, który dowodzi, że jednak nie jest snem. Każdy nasz argument będzie błędnokołowy w tym momencie. Jednak to solipsysta jest tu atakującym pewne powszechne przekonanie i wysuwa pierwszą tezę, więc można przyjąć, że to on powinien ją udowodnić. Powinien on udowodnić, że to my w rzeczywistości nie istniejemy.
Przykłady można by mnożyć. Wyobraźmy sobie, że ktoś twierdzi, że Jerzy Waszyngton, Neron i Platon nie istnieli. Dowody na ich istnienie nie są dla niego przekonujące. Znowu jest tak, że to on podważa pewną przyjętą tezę. Będziemy więc dowodzić, że Platon, Neron i Jerzy Waszyngton istnieli, czy poprosimy o dowody na to, że nie istnieli?
Albo wyobraźmy sobie, że ktoś twierdzi, iż nie istnieje tlen i każe nam dowieść istnienia tlenu. Dowody na istnienie tlenu nie są dla niego przekonujące. Znowu jest tak, że to on podważa pewną przyjętą tezę. Będziemy więc dowodzić, że tlen istnieje, czy poprosimy o dowody na to, że nie istnieje? Podobnie ktoś może stwierdzić, że Słońce w środku jest próżnią i żądać od nas dowodu na to, że Słońce w środku jest kulą płonącego gazu. Nie będziemy oczywiście w stanie empirycznie udowodnić, że Słońce w środku jest kulą płonącego gazu ale czy to oznacza, że mamy dowodzić swego twierdzenia? Niech raczej on udowodni, że Słońce w środku jest próżnią, czyli niech dowodzi nieistnienia.
Możemy znaleźć wielu innych kandydatów do negacji. Ktoś może zaprzeczać, że istniał Holokaust albo twierdzić, że ataki terrorystyczne z 11 września 2001 roku to fikcja. Czy znowu będziemy dowodzić, że zdarzenia te miały rzeczywiście miejsce, czy jednak zażądamy dowodu na tezę przeciwną, że nie zdarzyły się tak naprawdę? Znowu możemy zażądać dowodu na nieistnienie.
Niektórym ateistom takie ujęcie sprawy będzie się jawić nadal jako postawienie wszystkiego na głowie i stwierdzą, że nie dowodzi się nieistnienia. Następnie stwierdzą, że skoro nie da się dowieść nieistnienia czegoś to każdy może sobie wierzyć w co zechce, nawet w krasnoludki. Oba twierdzenia są błędne. Rozpatrzmy najpierw pierwszy protest: czy rzeczywiście nie dowodzi się nieistnienia? Ależ jak najbardziej można dowodzić nieistnienia. Istnieje wręcz wiele przypadków, w których możesz dowieść nieistnienia czegoś. Mikrobiolog może dowieść, że w wodzie nie istnieją zarazki i jest ona zdatna do picia. Inżynier może dowieść, iż nie istnieje zagrożenie zawalenia się mostu przy określonych ruchach sejsmicznych. Nawet na gruncie nauk prawnych adwokat może dowieść, iż nie istnieje związek między przestępstwem a jego klientem. Może także stwierdzić, iż w przepisach prawa nie istnieją artykuły, na bazie których można by skazać oskarżonego. Dowodzenie „nieistnienia” jest zwykłą procedurą badawczą, akceptowaną w gronie naukowym[1].
Nawet w matematyce niejednokrotnie dowodzi się nieistnienia. Dowiedziono na przykład nieistnienia rozwiązania problemu trysekcji dowolnego kąta, czy nieistnienia największej liczby pierwszej (gdyż istnieje nieskończona ich liczba). Możemy też wykazać, że nie istnieje liczba naturalna większa od 1 i mniejsza od 2. Twierdzenie Fermata mówi, że nie istnieją rozwiązania w liczbach całkowitych odpowiedniego równania dla wykładników większych niż 2. Kto chce dowieść tego twierdzenia musi właśnie dowieść owego nieistnienia. Nawet znany polski antyteista Jan Woleński zgadza się z tym, że można dowodzić nieistnienia. Richard Dawkins skonstruował swój „argument z Boeinga 767”, który jego zdaniem również dowodzi nieistnienia chrześcijańskiego Boga. Również w samej logice, na której ateiści opierają się ponoć tylko i wyłącznie, można znaleźć przykłady dowodzenia nieistnienia. Logiczna zasada niesprzeczności głosi na przykład, że coś nie może być zarazem prawdą i fałszem, istnieć i nie istnieć jednocześnie. Owo prawo logiki w jednej ze swoich przesłanek zakłada zatem na mocy prawdy, że coś nie istnieje. A więc znowu można dowodzić, że coś nie istnieje. Mało tego, skoro można dowieść, że w logice nie istnieje niemożliwość dowodzenia, że coś nie istnieje, to znowu udowodniliśmy, że coś nie istnieje. Inna zasada logiki to tzw. zasada podwójnej negacji. Każda przesłanka p odpowiada przesłance nie-nie-p. Przykłady te można by mnożyć jeszcze długo ale nie miejsce tutaj na to.
Zajmijmy się więc teraz drugą z powyższych kwestii, a mianowicie, czy rzeczywiście jest prawdą to co twierdzą ateiści, że skoro rzekomo nie da się dowieść nieistnienia czegoś to każdy może sobie wierzyć w co tylko zechce, nawet w krasnoludki? Również i to nie jest prawdą. Nie potrzebujemy dowodu na nieistnienie krasnoludków gdyż po prostu wiemy, że one nie istnieją. Dowodu na to dostarczają nam paradoksalnie sami ateiści. Gdyby bowiem nieistnienie krasnoludków nie było oczywiste, to ateiści nie mogliby już przy ich pomocy ośmieszać teizmu, przyrównując je do Boga. To naprawdę proste. Właśnie dlatego, że każdy wie, że krasnoludki nie istnieją, ateiści mogą przy ich pomocy ośmieszać teizm. Tak więc rozumowanie ateistów jest w tym miejscu błędnokołowe a przykłady tego typu są bezsensowne. Ateiści przyjmują tu w swoim rozumowaniu odgórnie absurdalny wniosek i umieszczają go w przesłance rozpoczynającej wszelkie rozważania. Wiedzą od samego początku, że takie przykłady jak krasnoludki są zbyt niedorzeczne żeby istnieć. Sprawa jest tu rozstrzygnięta od samego początku, nim ktokolwiek jeszcze rozpocznie jakiekolwiek wnioskowanie. Aby to zobaczyć wystarczy przywołać inne przykłady jakichś bytów, na istnienie czy nieistnienie których też nie mamy dowodu, niemniej jednak jak najbardziej mogą one istnieć. Zastąpmy więc krasnoludki gatunkiem nieznanej jeszcze nikomu małpki. Czy w dżungli amazońskiej może istnieć jakiś nieznany jeszcze nikomu gatunek małpki? Przyjmijmy, że nie mamy ani dowodu na to, że taka małpka istnieje, ani na to, że nie istnieje. Czy mimo to taka małpka może istnieć? Jak najbardziej może. Widać więc, że powyższa argumentacja ateistyczna jest zwyczajnie bez sensu i nawet oni przyjmują domyślnie, że nieistnienie krasnoludków jest dowiedzione (inaczej nie mogliby ośmieszać wiary w Boga przyrównując ją do wiary w krasnoludki).
Reasumując, zasada onus probandi nie jest bezwzględna i nienaruszalna. Jest ona jedynie umowna i każda próba udowodnienia jej skończy się popadnięciem w błędne koło. Zasada ta nie może być więc narzucona teiście przez ateistę. Mogą oni jedynie uzgodnić na początku dyskusji, czy obie strony uznają tę zasadę. Nawet po przyjęciu tej zasady przez obie strony w dyskusji wcale nie oznacza to automatycznie, że ciężar dowodu spoczywa tylko na teiście. Ciężar dowodu spoczywa na twierdzeniach obu stron. Ciężar dowodu spoczywa nawet na kimś kto powinien udowodnić nieistnienie czegoś i taka sytuacja jest jak najbardziej dopuszczalna. Nawet jeśli teista nie jest w stanie udowodnić ateiście istnienia Boga to w żaden sposób nie prowadzi to do wniosku, że ateizm góruje nad teizmem. Brak dowodu nie jest bowiem dowodem na brak. Brak dowodu na jedną tezę nie dowodzi automatycznie tezy przeciwnej. W tej sytuacji ateista aby pozostać w zgodzie z logiką może przyjąć jedynie wniosek agnostyczny i uznać, że nie wie czy Bóg istnieje. Agnostycyzm nie obala jednak teizmu gdyż jest zawieszeniem sądu i tym samym nie wysuwa żadnego twierdzenia pozytywnego w kwestii istnienia Boga.
Jan Lewandowski, styczeń 2016
[1] Akapit ten niemal dosłownie powtarza argumentację Pawła Blocha, Urojony Bóg Richarda Dawkinsa, Warszawa 2011, s. 24.