Grzegorz Żebrowski

Trójca, Bóg ponad czasem i zrodzenie Jezusa - polemika z Wybrańczykiem

dodane: 2020-07-24
Tekst z właśnie nagranego, lecz jeszcze nie zmontowanego materiału filmowego polemizującego z Wybrańczykiem o Trójcy, odwieczności Boga i zrodzenia Jezusa

W serii dwóch ostatnich odcinków Pan Łukasz Wybrańczyk wdał się w dyskusję pomiędzy panem Mikołajem Kapustą i panem Szymonem Pękalą w kwestii boskości Jezusa i Jego istnienia ponad czasem. Tak więc w tym filmie chciałbym się odnieść wyłącznie do zarzutów pana Łukasza z kanału Śmiem Wątpić wobec nauki Kościoła dotyczących Trójcy, istnienia Boga ponad czasem oraz kwestii zrodzenia Jezusa przed wszystkimi wiekami, bez większego zagłębiania się w argumenty wygłaszane przez tych dwóch panów z którymi polemizuje pan Łukasz. Oprócz tego całkowicie pominę polemikę z takimi kwestiami jak natura dobra, mądrości itp, które zostały omówione w dalszej części filmu - ponieważ dość trudno mi się osobiście przekonać do tego sposobu myślenia podsuniętego przez św. Tomasza z Akwinu.

Swoje rozważania pan Łukasz rozpoczyna od omówienia argumentu Szymona dotyczącego analogii osoby jako różnych masek używanych przez aktorów. Ten wątek odpuszczam, bo przyznam się, że mam nieco inne spojrzenie na tę kwestię. Jednak pan Łukasz przytacza tutaj fragmenty biblijne, które rzekomo miałyby przemawiać przeciwko koncepcji Trójcy. Część z tych fragmentów moim zdaniem ukazuje co najwyżej samą odrębność osób boskich. Także w tym momencie to nie bardzo wiem, jak się do tego odnieść - bo istotnie wiara chrześcijańska, katolicka - jak najbardziej jest z tym zgodna, że trzy osoby boskie są odrębnymi osobami, nie są jedną i tą samą osobą. W tych przytoczonych fragmentach są również ustępy, które są dość często wykorzystywane przez antytrynitarian w celu wykazania fałszywości idei Trójcy - do nich odniosę się w dalszej części tego materiału.

Pan Łukasz ukazuje nam pewien tok myślenia z którego miałoby wynikać, że skoro Bóg Ojciec jest tożsamy z Bogiem, oraz Syn również jest tożsamy z Bogiem, to wg pana Wybrańczyka powinno również oznaczać, że Syn jest Ojcem. Na poparcie swojego punktu widzenia podaje przykład psa Tobe i Tofu – psa z japońskim akcentem. Przyznam się, że trochę się pogubiłem - czy ten Tofu to jest imię, czy rasa psa. tak czy siak, wydaje mi się, że panu Łukaszowi coś się pomieszało. Pomylił koncepcję istoty i tożsamości - Bóg Ojciec jest Bogiem i Jezus jest Bogiem, ale najwyraźniej przeoczył, że Bóg Ojciec i Jezus to są osoby, a Bóg jest istotą, a nie osobą. Podobnym błędem by było twierdzić, że skoro Azor jest psem i Ares jest psem, to oznaczałoby, że Ares jest Azorem... Albo jeśli kruk jest ptakiem i wróbel jest ptakiem, to oznaczałoby, że kruk jest wróblem.

Dość częstymi porównaniami tego stanu rzeczy są pewne podobieństwa do wody i ognia. Jedna kropla jest w pełni wodą, druga kropla to też jest w pełni wodą, obydwie razem to też jest w pełni woda, ale jedna kropla to nie jest tożsama z drugą kroplą. Oczywiście zdaję sobie, że nie jest to dokładne przełożenie w skali 1:1 ponieważ w przypadku wody gdy połączymy dwie krople to oczywiście jest ta sama woda, choć z tą różnicą, że tej wody jest 2x więcej, oraz można ją podzielić na o wiele więcej kropel. Inne podobieństwo - to płomień ognia – mamy dwie świece i dwa płomienie, ale jak je złączymy, to mamy już tylko jeden płomień, a nie dwa, jak również tego płomienia wcale nie musi być 2 razy więcej jak to było w przypadku wody. W tym wszystkim warto pamiętać, że nasza percepcja może być ograniczona tylko do rzeczywistości materialnej, która jest skwantowana i ograniczona ramami trójwymiarowej rzeczywistości. Podobnie jak percepcja osoby niewidomej od urodzenia jest ograniczona tylko do 4 zmysłów i nie sposób im wyobrazić sobie kolorów - dla nich kolory pozostają jako pojęcie zupełnie abstrakcyjne - o ich istnieniu dowiadują się jedynie za pomocą swojego zmysłu słuchu i muszą przyjąć to na wiarę. Innym porównaniem - również może nie w 100% adekwatnym, ale być może ułatwiającym wyczucie istoty problemu jest przyrównanie Boga do instytucji Sądu Najwyższego a osoby boskie do sędziów tegoż Sądu Najwyższego. I tutaj warto zwrócić uwagę, że sędziowie pełnią funkcję sądu - nie raz pewnie słyszeliśmy wezwanie "proszę wstać, sąd idzie" gdy na salę rozpraw wchodzą sędziowie. Każdy sędzia rozpoznający sprawę i orzekający w imieniu Rzeczpospolitej jest w pewnym sensie Sądem Najwyższym. Czasami posiedzenie tego sądu może się odbywać w obecności 3, 5 czy 7 sędziów i wówczas ci trzej, 5, czy 7 też są jednym i tym samym sądem i bynajmniej nie są oni ułamkową częścią sądu. Ale nie można powiedzieć, że Sąd Najwyższy to osoba, albo sędzia. Obrażenie jednego sędziego na rozprawie jest obrazą całego sądu. Tak więc w tym modelu sędziowie są osobami i w pewnym sensie można powiedzieć, że są sądem, jakąś istotą, ale sąd nie jest sędzią. Tak więc utaj można przyrównać sędziów to osób, a sąd do istoty. Oczywiście to porównanie też nie ma 100% przełożenia do istoty Trójcy. Jednak problem wtym, że słuchając pana Łukasza odnoszę wrażenie, że jego błąd opiera się na jego błędnym sposobie zrozumienia, w którym prawdopodobnie na siłę próbuje sprowadzać istotę Boga właśnie do pojedynczej osoby - a tak się niefortunnie składa, że dla nas chrześcijan Bóg nie jest osobą, ale jest istotą.

W tym miejscu może nasuwać się pytanie, czym dokładnie jest ta istota, substancja, jak dokładnie opisać ten termin w kontekście chrześcijańskiego Boga? Wydaje mi się, że to akurat nie jest aż takie kluczowe. Najważniejsze w tym terminie „istota” jest podkreślenie faktu, że jest to pewien byt różny od koncepcji osoby posiadającej odrębną tożsamość, którego nie można objąć w ramy tejże osobowości. Tym samym nie widzę problemu aby zdefiniować pojęcie chrześcijańskiego Trójjedynego Boga jako pewien byt związany z 3 osobami boskimi, których łączy szczególny rodzaj jedności sprawiający, że każdy z nich jest jednym i tym samym Bogiem, co trzy osoby boskie razem. Oczywiście z powodu naszej ułomności i ograniczoności naszego poznania, owa tajemnicza „jedność” pozostaje dla nas w sferze naszej abstrakcji. Jednak skoro mowa o doskonałej jedności, to można też domniemywać, że ta jedność rozciąga się na jedność mądrości, miłości, jednomyślności, identyczną wolę wobec stworzenia, dla której jest Bogiem itd. Czyli coś zupełnie nieobecnego w typowym politeizmie.

W dalszej części filmu pan Łukasz snując swoje rozważania wysuwa pewnego rodzaju pretensje, że wiara wymaga od nas wierzenia w rzeczy niemożliwe do ogarnięcia naszym rozumem i że nie powinna tego robić... W tym miejscu przywołuje przykład Dawidka, który mógł ulec jakiejś dziwnej interferencyjnej-dematerializacji. Ten przykład jest o tyle naciągany, że w tym przypadku taki scenariusz nie jest poparty żadnymi przesłankami. Gdyby tylko z różnych części świata dobiegały sygnały, że niektóre dzieci ulegają dematerializacji na skutek jakiejś interferencji i byłyby jakieś przesłanki ku temu, aby uznać tę informację za poważną, to wówczas takie przesłanki już by mogły być brane pod uwagę, choć dalej nie mieściłyby się w głowie.

Tak więc szczerze powiedziawszy nie mogę zrozumieć tej całej ateistycznej logiki... Bo przecież co ma być lepsze: czy nauka zrozumiała, ale która nie została stworzona w najlepszej wierze, ale w taki sposób, żeby była zrozumiała nie zawracając sobie głowy tym, czy jest prawdziwa, czy też nie – byleby tylko była możliwa do zrozumienia.... Czy też może nauka niemożliwa do wytłumaczenia w sposób naturalistyczny, ale za to utworzona w najlepszej wierze - czyli na zasadzie "sam tego dobrze nie rozumiem, ale żadnego lepszego i uczciwego wyjaśnienia nie widzę"...

W swojej książce "Bóg Dawkinsa, geny, memy i sens życia" Alister McGrath przytacza postać jednego z najwybitniejszych filozofów współczesnej nauki na świecie - Basa van Fraassena, który zwraca uwagę na pewne obszary fizyki kwantowej, na zamknięte czasoprzestrzenie, horyzonty zdarzeń, modele bootstrapowe, które również nie są do ogarnięcia ludzkim umysłem, tak że koncepcja Trójcy przy takich zagadnieniach zdaje się być jeszcze nie taką największą abstrakcją.

Chcę ponadto zwrócić uwagę, że w wierze nie ma przymusu – nikt nie każe w nic wierzyć. Jak komuś się coś nie podoba, to odrzuca całą wiarę, cały system przekonań bez obawy, że spotka się z jakimiś konsekwencjami w obecnej rzeczywistości. Z tym jest podobnie jak z pracodawcą. Przed podpisaniem umowy widzimy umowę i albo się zgadzamy, albo nie. Tutaj nie ma dyskusji, że tę część podpiszemy, a tę nie podpiszemy, bo wówczas to pracodawca może nam powiedzieć – „albo wszystko, albo nic. Nikt cię nie zmusza do przyjęcia tych warunków, tak ja mnie nic nie zmusza do dania ci wynagrodzenia na twoich warunkach”. Ta nauka formułowana przez Kościół ma na celu ograniczać samowolę, rozłamy i herezję mając na uwadze, że ludzie niedokształceni mają skłonność wymyślać i głosić swoje własne teorie i tym właśnie powodować te rozłamy. W rzeczywistości Kościół nie zabrania mieć wątpliwości i nie zabrania niemożności uwierzenia w pewne prawdy. Według mojego zrozumienia Kościół przede wszystkim negatywnie odnosi się do publicznego negowania nauki Kościoła, a tych, którzy w swoim własnym sumieniu w żaden sposób nie są w stanie pogodzić tych nauk ze swoją logiką i postępują w swojej najlepszej wierze, też nie wygania zupełnie z Kościoła, ale wpisuje ich do 4 kręgu przynależności jako tzw ludzi dobrej woli.

Tak więc jeśli nie potrafimy sobie czegoś wyobrazić, to nie oznacza, że z tym czymś jest jakiś problem, ponieważ może to problem jest nie z tą rzeczą, ale z nami, którzy nie potrafimy ogarnąć tego naszym intelektem? Są ludzie niewidomi, dla których pewna oczywista rzeczywistość jest w przestrzeni abstrakcji - nie są w stanie zrozumieć, jak wyglądają kolory. Są też ludzie upośledzeni umysłowo, dla których pewne proste i logiczne prawdy, które dla nas są oczywistością, to dla nich są niezrozumiałe i również w przestrzeni abstrakcji. Skąd mamy wiedzieć, czy my również nie jesteśmy upośledzeni umysłowo z perspektywy Boga? Może Jego wolą było to, żebyśmy na czas naszej ziemskiej wędrówki byli częściowo upośledzeni i pewne rzeczy mogli przyjmować tylko na wiarę? Może Bogu zależało, aby wypróbować naszą wiarę w sytuacji, w której jesteśmy pozbawieni pełnych możliwości poznania. Skąd mamy mieć pewność, że dysponujemy wszystkimi możliwymi zmysłami, które umożliwiają nam opisanie całej obecnej rzeczywistości? Jeśli naszym największym zmysłowym narzędziem poznawczym jest wzrok, to skąd mamy mieć pewność, czy jest on wystarczającym narzędziem do poznania absolutnie całej możliwej rzeczywistości?

Aby zilustrować ten powyższy problem posłużę się takim oto przykładem:

Kiedy ojciec daje małemu dziecku do ręki telefon komórkowy i tłumaczy mu, że może porozmawiać sobie z ciocią, która jest na innym kontynencie, to nie musi mu tłumaczyć jak to jest możliwe, że on słyszy w telefonie ciocię oddaloną o wiele tysięcy kilometrów. Dla niego jest istotnie, że to jest ciocia i że z nią rozmawia. Brak zrozumienia jak to działa nie zmienia faktu, że rozmawia z ciocią, że to jest ciocia, że ono ją słyszy i że ciocia słyszy jego. Brak zrozumienia i nieumiejętność wyobrażenia sobie tego, ze przecież telefon jest mały, a ciocia duża, że telefon jest tutaj, a ciocia daleko stąd, że ciocia nie zmieściłaby się do telefonu, nie sprawia, że taka informacja przekazana od ojca jest fałszem. Ojciec wie, że dziecko tego nie zrozumie, więc tłumaczenie tego byłoby bezcelowe - dziecko chce czy nie chce, musi przyjąć to na wiarę.

W tym momencie chciałbym poruszyć wątek fragmentów biblijnych przytoczonych przez pana Łukasza, które miałyby niby przemawiać przeciwko koncepcji Trójcy. Oczywiście zrobię to w telegraficznym skrócie, bo ten temat został bardzo szeroko opracowany na łamach naszej apologetyki - do tego stopnia, że niektórym wersetom poświęciliśmy osobny dział jak np. dla Ustępu J1:1. Linki podam w opisie.

Po kolei. Jeden z najbardziej popularnych fragmentów rzekomo przemawiającym przeciwko koncepcji Trójcy są słowa Jezusa, w których mówi On, że jest mniejszy od Ojca (J 14,28). To jest akurat chyba najprostsze do wyjaśnienia. Wystarczy tylko zwrócić uwagę, że w momencie, kiedy Jezus wypowiadał te słowa, to wówczas był w formie uniżonej. Nie dość, że w chwili wypowiadania tych słów jako człowiek był mniejszy od Ojca, to był również mniejszy od aniołów, o czym możemy przeczytać w wersecie z Listu do Hebrajczyków.

Hbr 2,9 Widzimy raczej tego, który na krótko uczyniony został mniejszym od aniołów, Jezusa, ukoronowanego chwałą i dostojeństwem za cierpienia śmierci, aby z łaski Bożej zakosztował śmierci za każdego.

Tak więc Jezus był mniejszy nawet od aniołow, a co dopiero od Boga Ojca! Natomiast po wniebowstąpieniu Jezus znowu stał się większym od aniołów. Więc tutaj ta Jego mniejszość dotyczy wyłącznie Jego uniżonej i ograniczonej postaci, gdy był On na ziemi.

Dalej. Fragment o tym, że sam Jezus zwrócił uwagę młodzieńcowi, który nazwał Go dobrym i przyznał, że nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg.

Tutaj też nie widzę problemu. Jest to problem tzw. samouniżenia, że Jezus dobrowolnie uniżył samego siebie przyjąwszy postać sługi, jak mówi list. św. Pawła do Filipian w 2 rozdziale. W tym modelu Jezus nie przyszedł na ziemię, aby odbierać cześć i chwałę Boską i tym samym Jego zamiarem było ukrywać swoją prawdziwą godność. Widać to na przykładzie, gdy zabraniał duchom nieczystym mówić, iż on Jest synem Bożym, uciekał, gdy chcieli Go obwołać królem, choć był Synem Bożym, to siebie samego zawsze nazywał skromnie "Synem Człowieczym". Powtarzał, że nie przyszedł, aby mu służono, ale by służyć i dać życie za wielu, itd. Więc tym samym nie może dziwić Jego reakcja na słowa Młodzieńca, który miał Jezusa jedynie za nauczyciela, a nie za Boga. Tutaj Jezus zwraca mu uwagę, że żadnego nauczyciela nie powinien uważać za dobrego, bo jedynie Bóg jest dobry. Gdyby ten młodzieniec miał świadomość, że Jezus jest Bogiem, to wówczas ten zarzut ateistów byłby słuszny i można by było powiedzieć, że Jezus chciał Go wyprowadzić z błędu.

Dalej - Jezus jest pośrednikiem między Bogiem, a człowiekiem... Tutaj mam wrażenie, że do dzisiaj pokutuje taka metoda egzegezy, w której usiłuje się za wszelką cenę odczytywać tekst biblijny w sposób dosłowny, zakładając jego doskonałą precyzyjność językową. że pewne użyte terminy należy odczytywać w sposób ścisły i najlepiej za każdym razem w tym samym znaczeniu. Otóż nie koniecznie, bo w rzeczywistości trzeba brać poprawkę na ludzką i naturalną zdolność do rozpoznawania pewnych uproszczeń językowych które mają być prawo zrozumiane tak a nie inaczej w swoim specyficznym kontekście. Chodzi o to, że czasem termin Bóg może się odnosić do koncepcji tego jedynego i prawdziwego Boga, a czasem w innym kontekście może oznaczać wyłącznie osobę Boga Ojca. Tak więc wymową tego fragmentu może być to, że Jezus jest jedynym pośrednikiem pomiędzy ludźmi, a Bogiem Ojcem – a więc w tym kontekście słowo "Bóg" ma znaczenie osoby Boga Ojca), a człowiek Jezus jest tutaj jako ten, który stał się naszym bratem i przyjął postać ludzką. I to jest jedna metoda wyjaśnienia tego problemu, bo są jeszcze inne. Mam tutaj na myśli trochę inną koncepcję i moim zdaniem o wiele bardziej właściwszą, choć również o wiele bardziej zawiłą. Ten temat omówiłem szczegółowo w tych artykułach (linki w opisie) - a tak w skrócie to tych opracowaniach położyłem nacisk na potrzebę ciągłego przekonywania św. Pawła, że prawo Mojżeszowe zostało uchylone przez ofiarę Jezusa. Żydzi uważali, że pośrednikiem pomiędzy Bogiem a ludźmi był Mojżesz - człowiek, któremu zostało podane prawo przez aniołów (list do Ga). I kwestia uchylenia prawa mojżeszowego, obowiązku obrzezania była w pewnym momencie wielkim zadaniem św. Pawła, aby o tym przekonać Judejczyków. Dlatego tutaj z dużą stanowczością daje do zrozumienia, że Mojżesz przestał być pośrednikiem pomiędzy ludźmi a Bogiem, a od tej chwili jedynym takim pośrednikiem, którym wszedł na to "miejsce" Mojżesza jest Jezus Chrystus.

No i na sam deser chciałbym omówić ten fragment o tym, że Jezus nie znał daty końca świata... Tak jakoś odniosłem wrażenie że na tym pan Łukasz się bardzo koncentruje co skłania mnie do przypuszczenia, że tak jakby w podtekście chciał bardzo mocno podkreślić biblijny dowód na to, że Jezus uznawany za Boga równego Bogu Ojcu czegoś nie wiedział, co wskazywałoby na to, że był w jakiś sposób ograniczony i nie miał możliwości zdobycia tej wiedzy. Jest to dość często podnoszony zarzut przez różnych antytrynitarian, a szczególnie Świadków Jehowy. A odpowiedź na to: to znowu - nie koniecznie... Tak się składa, że brak wiedzy nie zawsze musi wynikać z jakiejś ułomności i niemożności pozyskania informacji, ale może być czasem dobrowolne, świadome i mieć swój bardzo ważny cel. Ten przykład który podam może nie ma 100%-ego przełożenia do Jezusa, ale chcę pokazać, że istnieją czasem sytuacje, że z własnej woli korzystniej jest czegoś nie wiedzieć, niż wiedzieć. Dla przykładu - II wojna światowa - agenci wywiadu W przypadku zatrzymania przez nazistów i wymuszania zeznań poprzez tortury wiedzieli, że im mniej wiedzą, tym lepiej dla nich. To jest oczywiście tylko taki przykład, że brak wiedzy nie musi wynikać z jakiejś niedoskonałości, ale może mieć za sobą jakiś ważny cel i może być czymś dobrowolnym. I tak też mogło być z Jezusem. W wielu sytuacjach od samego stwierdzenia pewnego faktu może być o wiele ważniejszy cel tej wypowiedzi. W tym przypadku stwierdzeniem tego faktu było to, że Jezus nie zna tej godziny końca świata. A cel tej wypowiedzi zdaje się być bardzo prosty i bardzo dobrze osadzony w swoim najbliższym kontekście. Mowa jest tam o prześladowaniach, o czasach wielkiego ucisku i że właśnie w takich momentach jak grzyby po deszczu zaczną powstawać fałszywi prorocy - jedni będą głosić, że znają czas końca świata i nastąpi niebawem (jak to często miało miejsce u Świadków Jehowy) oraz że Jezus powrócił na ziemię. W tym fragmencie Jezus dość mocno akcentuje i przestrzega przed tymi fałszywymi prorokami i żeby chrześcijanie nie mieli żadnych wątpliwości - opisał jak będzie wyglądał ten koniec świata - aby nikt nie dał się zwieść, że on już nastał i Jezus powrócił. I na sam koniec dodaje, że o tej godzinie nie wie nikt - ani Syn, ani aniołowie, tylko sam Ojciec. W ten sposób daje do zrozumienia, że skoro Bóg Ojciec nie objawił tego nawet umiłowanemu Synowi, to z pewnością nie objawi tego żadnemu innemu człowiekowi. W tej sytuacji taka osoba głosząca koniec świata jest bez wątpienia fałszywym prorokiem - i to jest pewne... I taki to właśnie jest cel tej wypowiedzi. Więc tym samym Jezus będąc na ziemi z własnej woli mógł zrzec się tej wiedzy aby przekazać nam w sposób jasny i jednoznaczny, że ci, którzy twierdzą, że znają czas końca świata, są fałszywymi prorokami.

Kolejnym ważnym punktem do omówienia jest zarzut, że brak możliwości zrozumienia Trójcy miałby przemawiać przeciwko jej autentyczności.

Brak zrozumienia Jej istoty nie koniecznie musi determinować to, czy ona istnieje, czy też nie. Pan Łukasz postulując niemożność jej zrozumienia w granicach ludzkiej percepcji i w granicach logiki otaczającej i obserwowalnej rzeczywistości, wyraźnie sugeruje oczywistą implikację fałszywości tej koncepcji. Problem w tym, że w tego typu rozumowaniu musi się wstępnie opierać na założeniu, Że aby coś było prawdziwe, to musi być obowiązkowo możliwe do zrozumienia i mieć przełożenie na nasze realia, w których jesteśmy i które na co dzień obserwujemy.

Jednak brak możliwości zrozumienia nie sprawia, że coś jest fałszywe. Może taki prosty przykład z matematyki...

Weźmiemy okrąg i wyznaczmy na nim 3 punkty – wówczas pociągnięte linie pomiędzy tymi punktami będą stanowiły trójkąt wpisany w okrąg. A trójkąty – jak wiadomo - mogą być ostrokątne, rozwartokątne, lub prostokątne. Tak więc jedną z możliwości zatem jest to, że ten trójkąt będzie prostokątny. I takich kombinacji jest nieskończenie wiele – matematycy mówią, że jest to zdarzenie możliwe... ale prawdopodobieństwo tego wynosi dokładnie absolutne 0! Widzimy że z jednej strony jest to możliwe i z drugiej strony jest to niemożliwe! A zatem jest to możliwe i niemożliwe równocześnie! I niestety... niezależnie od tego, czy jesteśmy w stanie to zrozumieć, czy też nie, to jest to prawda. I jeśli ktoś nie potrafi tego zrozumieć (a miałem paru takich kolegów na studiach o profilu ścisłym), to nie zmienia faktu, że jest to prawda - a przynajmniej z punktu widzenia obecnej nauki. A przecież ani okrąg na płaszczyźnie dwuwymiarowej ani te 3 punkty na tym okręgu nie są koncepcjami abstrakcyjnymi. I proszę zobaczyć - wcale nie trzeba szukać paradoksów w świecie abstrakcji, bo istnieją również w naszej realnej rzeczywistości, a takich przykładów można podawać bez końca...

W kolejnej części tego filmu rozważania pana Łukasza zeszły na kolejny wątek dotyczący problemu istnienia Boga ponad czasem. W tym momencie pan Łukasz koncentruje się na wykazaniu bezsensowności koncepcji istnienia rzeczywistości będącej ponad czasem. Daje się wyczuć jego zdecydowane przekonanie o totalnej absurdalności tej koncepcji nawet jeśliby hojnie założyć prawdę o istnieniu wszechmocnego Boga.

No cóż. Proponuję zrobić mały wysiłek intelektualny i wyobrazić sobie rok 3000 naszej ery, kiedy to informatyka poszła tak daleko do przodu, że ludzie byliby w stanie zaimplementować pewną inteligencję i zupełną autonomię zbliżoną do tej, którą posiada człowiek. Innymi słowy - możliwym by było stworzenie programu z pewnymi postaciami w systemie wielowątkowym posiadającymi własną inteligencję zbliżoną od inteligencji ludzkiej, posiadającymi odczucie własnej tożsamości, posiadających zdolność uczenia się i podejmowania samodzielnych decyzji, które mają swoje własne myśli, odczucia, itp. Te istoty w tym programie komputerowym mają nawet zmysły (takie jak wzrok) a nawet mają świadomość swojego własnego wyglądu. Ale nie mniej jednak te postacie znajdują się wewnątrz jakiegoś środowiska i nie widzą tej rzeczywistości, która jest nad nią, że są wewnątrz pamięci super-komputera taktowanego jakimś zegarem. Tutaj chciałby podkreślić ten istotny wątek tego zegara, którym jest taktowany ten nasz super-komputer - to akurat jest nam dobrze znane - nasze maszyny posiadają wewnętrzny zegar, który to determinuje prędkość działania naszego komputera. I te postaci wewnątrz tego środowiska obecnego w dolinie krzemowej mają możliwość widzieć tylko i wyłącznie swój świat, Można by było im zrobić pewną projekcję na ich niebie, przez co widzą to jako cały wszechświat rozciągający się jako nieskończona i niedostępna rzeczywistość oddalona o lata świetlne. Tak więc ich realny świat może być zamknięty w jakiejś relatywnie małej przestrzeni naszpikowanej układami scalonymi, a z ich perspektywy ten świat może się rozciągać jako nieskończona przestrzeń i odwieczny czas.

I zwróćmy uwagę - w takim środowisku niezależnie od tego, jaka będzie częstotliwość taktującego zegara, to z perspektywy tych postaci osadzonych w tym środowisku wirtualnym czas będzie biegł z tą samą prędkością. Nawet jak zatrzymamy ten zegar i zaczniemy ręcznie zmieniać bity w pamięci komputera, to po przywróceniu tego zegara dla tych postaci czas będzie biegł tak jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Dla nich pojęcie czasu będzie pojęciem oczywistym jako coś równomiernego, coś, czego nie da się zatrzymać, coś, do czego nie da się wrócić z przeszłości. Dla nich istnienie rzeczywistości będącej ponad ich czasem nie będzie się w ogóle mieściło w głowie i będzie jedynie jakąś dziwaczną abstrakcją. Natomiast dla tych którzy są na zewnątrz środowiska oczywistym będzie, że są „ponad ich czasem”, że konstruktor istniał przed ich wszystkimi wiekami, a nawet to, że ten czas został stworzony i ma swój początek, jak i może mieć ostateczny koniec. Te osoby mogą działać zarówno w czasie tego wirtualnego czasu, jak i działać coś poza jego granicami.

Nie mam zamiaru wykazywać, że tak właśnie wygląda to z perspektywy Boga, ale chcę tutaj pokazać mizerną słabość ateistów w ich zdolności do abstrakcyjnego myślenia i negowania ponadczasowej rzeczywistości tylko dlatego, że nie potrafią sobie tego wyobrazić.

Oprócz tego pojawia się pewna pretensjonalność pana Łukasza, że Sobór Nicejski czy tez Konstantynopolitański definiując prawdę wiary o zrodzeniu przed wszystkimi wiekami nic nie mówi o obecności Boga przed czasem. No tu na szczęście nie musiałem się zbytnio wysilać, aby znaleźć odpowiedź, bo takową podsunął mi jak na tacy sam pan Łukasz w fragmencie, w którym mówił, że sam Ariusz uważał, iż Bóg jest odwieczny. No po prostu super. W tej sytuacji odpowiedź nasuwa się sama... Panie Łukaszu, pozwoly Pan, że mu wytłumaczę... Sobór Nicejski był reakcją na herezję właśnie Ariusza, który najwyraźniej chciał zrewolucjonizować ówczesną teologię. Nagle odkrył on to, co wydawało mu się, że nikt tego wcześniej nie zauważył i wszyscy trwali w błędnym przekonaniu aż od czasów apostołów - że Jezus nie jest Bogiem i jest mniejszy od Swojego Ojca... I miał dość chwytliwe argumenty, do tego stopnia, że wywołały one niemałe zamieszanie. I właśnie ten strach ojców soborowych przed tym zamieszaniem sprawił, że zwołali oni sobór, aby tę kwestię rozważyć i omówić. I w tym momencie ci ojcowie zdecydowali się potępić te rewelacje wymyślone przez Ariusza i... uwaga... zdementowali te nauki, które chciał wykręcić Ariusz... A skoro Ariusz nie kwestionował koncepcji odwieczności Boga, to oznacza, że też ojcowie soboru nie musieli tego prostować i dogmatyzować, bo ta kwestia nie była przedmiotem sporu, lecz była oczywista dla wszystkich stron. Podobnie jest z kwestią kanonu Pisma Świętego - nikt tego nie formułował na soborach tak długo, jak nie było to przedmiotem większego sporu. A poważny spór w tej kwestii wybuchł dopiero w XVI wieku podczas reformacji Lutra...

Jeśli chodzi o kwestię zrodzenia i zrozumienia tego pojęcia, to wydaje mi się, że tutaj jest dość sporo zamieszania. A to może wynikać z powodu tego, że my przywykliśmy do pewnych definicji niektórych pojęć przekładając to do naszych realiów życiowych w skali 1:1. A w czym dokładnie jest problem? No przede wszystkim w tym, że nam pojęcie zradzania kojarzy się z pewną czynnością która jest obecna w czasie, która ma jakieś swoje następstwa, z tym, że zradzający zawsze w jakiś sposób jest pierwszy. Jednakże nie oznacza to, że natchnieni autorzy biblijni musieli mieć na myśli dokładnie takie stu-procentowe przełożenie. Bo w rzeczywistości mogli mieć na myśli tylko jeden aspekt zradzania - a mianowicie - aby odróżnić ten proces od procesu stworzenia. Może chodziło o to, że cała rzeczywistość Boża dzieli się na to co zostało stworzone i to co stworzone nie zostało (czyli użyli pojęcia zrodzenia, aby skontrastować to do tej rzeczywistości, która została stworzona). Ponadto Jezus jest przedstawiony w Biblii jako Syn, więc w celu odróżnienia od naszego synostwa, które jest przybrane i dokonane na skutek stworzenia, Biblia określa to synostwo Jezusa jako "jednorodzony", oraz zrodzony. I dlatego też tym jedynym i istotnym aspektem pojęcia "zrodzony" mogło być to, że Jezus ma identyczną naturę, co Jego Ojciec. Wszystko co się rodzi, ma taką samą naturę co osobnik, który go rodzi. Koń rodzi konia, a nie krowę, a pies rodzi psa, a nie kota. I nie wykluczone że pojęcie zrodzenia w tym przypadku zawęża się do tylko tego jednego aspektu w celu odróżnienia od procesu stwarzania, które powoduje, że powstaje coś, o zupełnie odmiennej naturze niż stworzyciel.

Z tego co widzę to moi koledzy w swoich rozważaniach często powołują się na naukę św. Tomasza z Akwinu. Chcę podkreślić, że jego nauczanie nie jest natchnione, więc też nie ma konieczności traktowania ich jako wyroczni w sprawach wiary.
Zachęcam do pewnej ostrożności wobec stosowania teorii wygłaszanych przez tego wielkiego katolickiego myśliciela. Wydaje mi się, że jak dla mnie św. Tomasz postuluje zbyt dużo twierdzeń, które moim zdaniem nie zawsze zostały prawidłowo i należycie udowodnione oraz mocno osadzone w takiej - nazwijmy to - żelaznej logice. W tych dowodach też niestety mogą kryć się liczne błędy i nieuprawnione założenia i aksjomaty. I niestety na nieprawidłowo udowodnionych twierdzeniach św. Tomasz buduje kolejne dowody, a na nich kolejne. Więc jeszcze raz zachęcam do tego, aby św. Tomasza nie traktować jako wyroczni w kwestiach wiary i natury Boga.
Wiem - może to wywołać jakieś wielkie oburzenie, ale mówię to dlatego, aby nikt nie kazał mi zmieniać moich poglądów tylko dlatego, że inaczej niż ja uważał św. Tomasz.

Na sam koniec tych rozważań chciałbym zwrócić uwagę, że nasza wiara w Trójcę nie wzięła się z niczego, nie została zupełnie wyssana z palca. Ma ona podstawy biblijne, kulturowe i opiera się na odwiecznej tradycji Kościoła przekazywanej z pokolenia na pokolenie i uprawniającej nas do przyjęcia założenia, że sięgającej aż apostołów. Podobnie jest w kwestii koncepcji odwieczności Boga. Zanim to omówię, chciałbym przytoczyć wypowiedź pana Wybrańczyka, w której przywołuje on tzw. Braci Polskich, którzy to wg pana Łukasza wpadli na niby wielce genialny pomysł, w którym to udało im się pogodzić biblijną koncepcję jedynego Boga i Jezusa jako boga - tyle że pisanego małą literą, czyli boga w sensie przenośnym. Pan Łukasz powołuje się na fragment ze św. Jana, w którym to sam Jezus poucza nas, że bogami są również i inni ludzie (zapewne chodzi o fragment J 10,34), co oznaczałoby, że Jezus też mógłby być takim bogiem w nieabsolutnym tego słowa znaczeniu. Jednakże czy aby na pewno ten wspaniały wymysł Braci Polskich jest aż taki wspaniały? Jeśli tak, to wówczas czym niby to by się różniło od zwykłego politeizmu - tutaj najbardziej nam zdanymi są mitologie greckie i rzymskie. Przecież tam też byli jacyś bogowie najwięksi, ojcowie innych bogów i jacyś bogowie mniejsi.

Z pojęciem politeizmu wiąże się przede wszystkim mnogość bogów i związanego z nimi kultem. W przypadku istnienia wielu bogów to z politeizmem nie mamy do czynienia tylko wtedy, jeśli nie ma kultu tych innych bogów jako bogów, jeśli funkcjonują na zasadzie przenośni, albo postaci obdarzonych szczególnymi właściwościami. Zupełnie inaczej przedstawia się sytuacja z Jezusem Chrystusem. W Ewangelii Jana w 20 rozdziale czytamy, że św. Tomasz nazwał Jezusa "Pan MÓJ i Bóg MÓJ". Tutaj chcę podkreślić słowa "mój" - jest to istotne, ponieważ to ukazuje, że Jezus dla Tomasza był Bogiem, co zostało pochwalone przez samego Jezusa. Zwróćmy uwagę na to, że Biblia zakazuje nam mieć innych bogów niż Bóg prawdziwy, a mimo tego Tomasz nazywa Jezusa „mój Bóg”. Święty Jan wielokrotnie podkreślał konieczność czci Jezusa tak jak cześć dla Ojca, aby wszyscy czcili ojca tak jak czczą Syna (J 5 rozdział). Na samym początku Ewangelii nazywa go Bogiem, a w pierwszym swoim liście nazywa Go Bogiem prawdziwym (1 J 5,20). Z osobą Jezusa wiąże się kult, cześć i chwała, wzywanie imienia. Święty Paweł naucza, że dla nas jest Jeden Bóg Ojciec i jeden Pan Jezus Chrystus (1 Kor 8,5-6). Taka ciekawostka - to że ten fragment jest niefortunnie przytaczany przez antytrynitarian, którzy nie są świadomi, że właśnie ten fragment wbrew pozorom jest jednym z najlepszych ustępów przemawiającym za Bóstwem Chrystusa. Bo skoro Bóg Ojciec jest jedynym Bogiem, lub jak kto woli - Bogiem wyższym od Jezusa, a więc Jezus już tym Bogiem być nie może, to wówczas okazałoby się, że Bóg Ojciec jest jakimś mniejszym panem niż Jezus, bo podobnie jak Ojciec jest "jedynym Bogiem", to tak samo w tym fragmencie Jezus jest "jedynym Panem" - a to by przy takim toku rozumowania implikowało, że Ojciec już nie jest tym jedynym Panem, tylko jakimś mniejszym panem, panem niższej kategorii niż Jezus Chrystus... I już nic nie wspominając o tym, że w Nowym Testamencie słowo Bóg w sensie absolutnym i słowo Pan w sensie absolutnym są całkowicie zamienne i synonimiczne.

Tak więc nasza wiara w Trójcę wzięła się stąd, że zarówno Stary Testament jak i Nowy Testament nauczają nas, że Bóg jest tylko jeden, ale Nowy Testament naucza nas również, że naszym Bogiem jest zarówno Bóg Ojciec, jak i Jezus Chrystus (jak również, choć może trochę w mniej bezpośredni sposób – Duch Święty), oraz że osoba Jezusa jest również utożsamiana ze starotestamentalnym Bogiem Jahwe. Oprócz tego Biblia nas naucza o oczywistej odrębności tych osób. Wyjaśnienie tego paradoksu chrześcijanie odczytywali z Ewangelii wg św. Jana, gdzie sam Jezus pouczał nas, że On i Ojciec są jednym (J 10,30) – co skłaniało ich jeszcze bardziej ku interpretacji, że ten Bóg jest wieloosobowy. Oprócz tego taka koncepcja jest obecna w tradycji od zawsze i wszystko wyraźnie wskazuje, że sięga czasów samych pierwszych apostołów, co potwierdzają pisma patrystyczne oraz okoliczności zwołania Soboru Nicejskiego (skoro Ariusz wywołał takie zamieszanie, to oznacza, że chciał zrewolucjonizować ówczesną teologię, w której wszyscy dotąd byli przekonani, że Jezus był prawdziwym Bogiem). I właśnie stąd się wzięła koncepcja św. Trójcy – i dla nas trynitarian taka wersja jest o wiele bardziej przekonująca od wymysłów takich myślicieli jak wspomniani Ariusz, czy też Bracia Polscy.

Cała ta nauka, w jaką wierzymy, to wg naszego przekonania pochodzi od Boga, który sam nam się objawił i pouczył nas o tych prawdach. Wszystko to opiera się na naszym zaufaniu w Jego prawdomówność, na zaufaniu, że Bóg również działa na Kościół przez swojego Ducha, oraz na pewnego rodzaju pokorze, która przejawia się w świadomości o naszej ogranczoności w możliwościach poznania i zrozumienia. Tym samym posądzanie nas o wiarę w jakieś bzdury totalnie wyssane z palca i nie oparte absolutnie na niczym, a jedynie może na jakiejś chorej fantazji pewnych ludzi jest moim zdaniem bezpodstawne. Doskonale rozumiem, że ateiści mają lepsze wyjaśnienia dla naszych przesłanek, ale tak się nieszczęśliwie składa, że te wyjaśnienia - owszem, są lepsze, ale niestety tylko i wyłącznie dla nich samych, nie dla nas.

Zgłoś artykuł

Uwaga, w większości przypadków my nie udzielamy odpowiedzi na niniejsze wiadomości a w niektórych przypadkach nie czytamy ich w całości

Komentarze są zablokowane