Jan Lewandowski

Darwinowska teoria ewolucji jest pseudonauką - Phillip E. Johnson (2)

dodane: 2025-06-14
Omówienie kultowej i przełomowej książki Phillipa E. Johnsona pt. Darwin przed sądem, która stała się pierwszą bestsellerową krytyką darwinowskiej teorii ewolucji w Stanach Zjednoczonych.

     Słynna i kultowa książka Michaela Dentona pt. Kryzys teorii ewolucji była pierwszą szerzej znaną książką, która krytykowała darwinowską teorię ewolucji. Jednak to dopiero książka Johnsona pt. Darwin przed sądem (Darwin on Trial) zyskała dużą sławę i stała się tak znana w świecie anglojęzycznym, że wywołała ogólnonarodową dyskusję w USA na temat zasadności teorii ewolucji. Po ukazaniu się tej książki debata na temat zasadności teorii ewolucji przetoczyła się w zasadzie przez cały świat anglosaski. Johnson jest uznawany za architekta i założyciela ruchu inteligentnego projektu. On sam był zainspirowany książką Michaela Dentona pt. Kryzys teorii ewolucji. Ale Johnson nie tylko był zainspirowany. On sam przede wszystkim inspirował. Michael Behe sam przyznaje, że to właśnie Johnson namówił go do napisania ikonicznej i głośnej książki pt. Czarna skrzynka Darwina. Książka Behe również stała się bestsellerem w USA i osiągnęła wysoki wynik sprzedażowy. Została wydana przez prestiżowe wydawnictwo z Nowego Jorku. Obie te bestsellerowe książki, Johsnona i Behego, wywołały panikę i istny popłoch wśród darwinistów, a książka Behego pt. Czarna skrzynka Darwina została uznana za największy atak na darwinizm w całym XX wieku i jednocześnie została uznana przez magazyn National Review and World za jedną ze 100 najważniejszych książek XX wieku. Od tego momentu w zasadzie ruch inteligentnego projektu wyszedł z getta i stał się częścią kulturowego i medialnego mainstreamu w świecie anglosaskim. Tak więc Johnson może być w pełni traktowany jako spiritus movens całego ruchu inteligentnego projektu. I tak właśnie jest traktowany przez obecnych architektów i kontynuatorów tego prądu myślowego. Tym bardziej należy więc omówić książkę Johnsona o ewolucji darwinowskiej. Nie jest to książka kreacjonistyczna. Nie jest to też książka o teorii inteligentnego projektu. W czasach gdy Johnson pisał tę książkę nie istniały nawet podstawy tego ruchu. Bestsellerowa książka Johnsona o ewolucji jest stricte naukową krytyką darwinizmu. Johnson z jubilerską precyzją analizuje dowody na teorię ewolucji, czyniąc to przy pomocy naukowego szkiełka i oka. Po czym odkrywa, że żadne dowody na darwinowską teorię ewolucji po prostu nie istnieją, a to co przedstawia się jako „dowody” na ewolucję jest tylko naciąganiem przesłanek pod tezę, która w żaden sposób z tych przesłanek nie wynika.


    Książka pt. Darwin przed sądem autorstwa Phillipa E. Johnsona jest otaczana czcią i kultem przez współczesny ruch inteligentnego projektu. Pod tym względem równa jej może być tylko wspomniana już przeze mnie wyżej książka pt. Czarna skrzynka Darwina autorstwa Michaela Behego, która jest otaczana równie wielkim kultem i czcią przez członków wspomnianego ruchu. I o ile wspomniana książka Behego jest typową publikacją dotyczącą tematyki inteligentnego projektu, to książka Johnsona nic wspólnego z inteligentnym projektem już w zasadzie nie ma. Jednak bez książki Johnsona współczesny ruch inteligentnego projektu nie narodziłby się. Jest to więc książka przełomowa.


    Tyle tytułem wstępu. Przechodzę do omówienia książki pt. Darwin przed sądem autorstwa Phillipa E. Johnsona, za wydaniem polskim fundacji En Arche z 2020 roku. W niniejszym tekście w nawiasach podaję wyłącznie odnośniki do stron książki Johnsona, nawet wtedy gdy Johnson referuje lub cytuje inne książki. To żeby ktoś nie pomylił się i nie pomyślał, że podaję też numery stron z innych prac. Nie, w nawiasach podaję wyłącznie odnośniki do stron w pracy Johnsona.


    Na samym początku Johnson trafnie zauważa, że książka Richarda Dawkinsa pt. Ślepy zegarmistrz przy pierwszej lekturze wydaje się przekonująca, ale już przy drugiej lekturze, uważniejszej, ujawnia całą masę luk w rozumowaniu i brakujących faktów. Johnson nauczył się uważnej lektury dzieł będąc członkiem ruchu prawników o nazwie Krytyczne Badania Prawne (Critical Legal Studies). Już wtedy zauważył, że sędziowie w USA, czy to Sądu Najwyższego czy w sądach poszczególnych stanów, potrafią dochodzić do zupełnie przeciwnych wniosków na podstawie tych samych przesłanek i faktów. A zatem nie tylko fakty i poprawne rozumowanie się liczą, ale też założenia, światopogląd i punkt wyjścia dla wszystkich tych rozumowań. Te spostrzeżenia wyczuliły Johnsona na rozumowania ewolucjonistów darwinowskich, z którymi to rozumowaniami stykał się w czasie lektur książek (s. 11, 190).


    Lata 1987-1988 Johnson spędził w Londynie. Tam zapoznał się lepiej z rozumowaniami i sposobami argumentowania darwinistów. W tym czasie przeczytał też książkę Michaela Dentona pt. Kryzys teorii ewolucji, która jest bardzo wnikliwą krytyką neodarwinowskiej teorii ewolucji. To właśnie ta książka zainspirowała Johnsona do krytycznej kampanii przeciw darwinowskiej teorii ewolucji. Denton i Johnson w końcu spotkali się i zwarli szyki. Johnson doszedł też z czasem do wniosku, że tak zwany teistyczny ewolucjonizm, wyznawany zwłaszcza przez wielu katolików i całkiem pokaźną liczbę chrześcijan innych wyznań, w niczym nie różni się od ewolucjonizmu wyznawanego przez ateistów, z tą różnicą, że teistyczny ewolucjonizm jest okraszony kilkoma nieistotnymi zdaniami o Bogu. Podłoże darwinizmu jest bowiem ateistyczne (s. 11-12). Darwin był filozoficznym materialistą (s. 60, 188-189).


    Darwinowska ewolucja ma wielu oponentów, którzy negują, że jest ona faktem. Część z nich ma wysokie stopnie naukowe (s. 15).


    Darwiniści nie mają dowodów na ewolucję więc muszą je „wytwarzać” w ramach procesu fałszerstw. Jednym z takich darwinowskich oszustw był tak zwany człowiek z Piltdown (s. 17, 99, 101, 204, 206, 218-219). Innym takim darwinowskim oszustwem był tak zwany człowiek z Nebraski (s. 17-18, 101).


    Darwinowska teoria ewolucji jest nową religią świecką, która ma wyprzeć religie tradycyjne (s. 19). Darwinistów cechuje ogromny zapał religijny w szerzeniu ich teorii. Uznawanie prawdziwości teorii ewolucji ma stanowić moralny obowiązek człowieka współczesnego (s. 21). Richard Dawkins stwierdził wręcz publicznie, że kto nie wierzy w ewolucję jest ignorantem, głupcem lub szaleńcem (s. 21).


    Darwiniści są niekonsekwentni. Z jednej strony twierdzą, że teoria ewolucji jest rzekomo nauką, która nie ma nic wspólnego z religią i żądają separacji nauki i religii. Z drugiej strony darwiniści bardzo często uprawiają teologię, twierdząc na przykład, że gdyby Bóg stwarzał organizmy żywe to rzekomo zrobiłby to inaczej. Już Darwin stosował taką retorykę. Richard Dawkins bez ogródek stwierdził, że dopiero Darwin sprawił, iż ateizm stał się w pełni satysfakcjonujący intelektualnie (s. 21).


    Colin Patterson, słynny paleontolog i dyrektor jednego z największych muzeów w Ameryce, stwierdził w odczycie publicznym wygłoszonym w 1981 roku, że darwinowska teoria ewolucji jest pozbawiona treści naukowej i jest podtrzymywana jedynie z powodu wiary. Patterson zapytał geologów z Muzeum Historii Naturalnej w Chicago o to, czy mogą mu powiedzieć choćby jedno prawdziwe zdanie o ewolucji. W odpowiedzi usłyszał jedynie długotrwałą ciszę. Patterson uznał, że darwinowska teoria ewolucji jest pseudowiedzą, która tylko pozornie zawiera treść (s. 22). Samo stwierdzenie, że teoria ewolucji jest faktem, nie jest dowodem na to, że teoria ewolucji jest faktem. Nic to po prostu nie wnosi (s. 25, 37).


    Darwinowska teoria doboru naturalnego znajduje się pod obstrzałem, a naukowcy nie są już pewni tego, czy jest ona słuszna jako ogólna teoria pochodzenia. Słowo „ewolucja” to tylko pusta etykietka, która nie niesie ze sobą żadnej sensownej i empirycznej treści oraz znaczeń. Nie ma żadnych dowodów na to, że jedne istoty przekształcają się w inne istoty. To tylko niepotwierdzona hipoteza. W dodatku ma ona antyreligijny wydźwięk (s. 23).


    Synteza neodarwinowska jest w zasadzie martwa, co ze smutkiem przyznawali już nawet tacy słynni ewolucjoniści jak Stephen Jay Gould. Ponadto biolodzy w zasadzie nauczają teorii ewolucji jako zlepku wzajemnie sprzecznych hipotez (s. 24, 25, 56).


    W rozdziale 2 Johnson omawia mechanizm doboru naturalnego, który w połączeniu z losowymi mutacjami jest przez darwinistów typowany jako mechanizm odpowiedzialny za ewolucję gatunków żywych. Mechanizm darwinowski w zasadzie nic nie wyjaśnia. Hodowlany sztuczny dobór, na który powołują się darwiniści w celu uzasadnienia doboru naturalnego, rządzi się zupełnie innymi prawami. To dwa zupełnie różne mechanizmy. Gdy udomowione zwierzęta wracają do stanu natury, to wtedy następuje u nich nawrót cech typowych dla dzikich odmian. Dobór naturalny jest mechanizmem konserwatywnym, uniemożliwiającym pojawianie się skrajnych odmian. Istnieją określone granice zmienności, których nawet najlepsi hodowcy nie są w stanie przekroczyć. W hodowli udomowionych zwierząt nie uzyskano nowych gatunków. Rezultaty sztucznej selekcji, a raczej brak rezultatów sztucznej selekcji, są mocnym świadectwem przeciwko teorii Darwina. Na przestrzeni całych tysiącleci nie rodzą się żadne nowe gatunki. Odmiany należą do tej samej grupy gatunkowej, tak jak na przykład u psów. Mimo tych wszystkich nieprzezwyciężalnych problemów, związanych z głównym mechanizmem ewolucji, darwiniści pozostają wysoce bezkrytyczni wobec swojej teorii (s. 32, 43, 69, 106). Innymi słowy, psy jakoś nie przekształcają się w słonie i nie przybierają ich rozmiarów, nie tylko dlatego, że hodujemy je za krótko. Psy nie mają potencjału genetycznego do takiego stopnia zmienności i przestają zwiększać swoje rozmiary w momencie dojścia do genetycznej granicy. Podobnie było z eksperymentami na muszkach owocowych. Nie wytworzono nowego gatunku. Muszka owocowa nie zmienia się od dawien dawna. Natura miała mnóstwo czasu, ale nie robiła tego, co robili badacze. Zmienność w zwierzętach jest ograniczona przez limit wpisany w pulę genową. Po przeminięciu kilku pokoleń wyczerpuje się zakres możliwych i dopuszczalnych zmian (s. 33, 184).


    Darwiniści czasem przekonują, że sukces w podzieleniu populacji muszki owocowej na dwie lub więcej odrębnych odmian, które nie mogą się krzyżować między sobą, jest rzekomo „dowodem” na ewolucję. Ale to nie jest żaden „dowód” na ewolucję. W żaden sposób nie dowodzi to, że proces ten sprawiłby, iż muszka owocówka wyewoluowała z bakterii w procesie długich i losowych zmian. A to właśnie twierdzi darwinowska teoria ewolucji (s. 34, 184). Poza tym są biolodzy, którzy przeczą temu, że w darwinowskich eksperymentach z muszkami owocowymi została przekroczona granica gatunku. Różnie definiuje się granice gatunku i darwiniści dopuszczają się wielu manipulacji i naginania na tym polu. Nie jest też prawdą, że izolowane rozrodczo populacje są całkowicie niezdolne do krzyżowania się między sobą, jak często twierdzą ewolucjoniści. Przedmiotem sporu jest zdolność do tworzenia nowych narządów, planów ciała i w ogóle nowych organizmów w czasie eksperymentów z muszkami owocówkami, a nie zdolność do produkcji oddzielnych populacji rozrodczych. Rodzaj doboru zastosowany w darwinowskich eksperymentach na muszkach owocowych nie ma zatem nic wspólnego z tym, jak te owady powstały. Zdolność przekształcania muszek owocowych w eksperymentach darwinowskich jest tak samo ograniczona jak zdolność przekształcania roślin wskutek doboru w eksperymentach botaników. Wszystkie dane empiryczne w tym zakresie jednoznacznie przeczą darwinowskiej teorii ewolucji, gdyż wynika z nich, że genetyczne wyposażenie gatunku skutecznie zapobiega i ogranicza wszelkie zmiany wychodzące poza pewien ustalony zakres. Granica zmian jest wyznaczona wraz z wyczerpaniem się potencjału zmienności (s. 184, 186).


    Idea darwinowskiego doboru naturalnego cierpi też na problemy natury logicznej. Mamy tu bowiem do czynienia z tautologią, czyli błędną próbą uzasadnienia, która polega na uzasadnieniu tego samego przez to samo, co oczywiście nie jest żadnym poprawnym uzasadnieniem (tautologia oznacza powtórzenie dwa razy tego samego). Już taki słynny racjonalista i materialista jak John Burdon Sanderson Haldane stwierdził, że wyrażenie „przetrwanie najlepiej przystosowanych” ma w sobie coś z tautologii (s. 34). W zasadzie to nie da się uniknąć błędnego koła przy próbie sformułowania teorii doboru naturalnego (s. 35, 43, 69, 75, 114-115, 140, 185). Kto jest najlepiej przystosowany? Ten, kto przetrwał. A kto przetrwał? Ten, kto jest najlepiej przystosowany. Mamy tu ewidentnie do czynienia z błędnym kołem w rozumowaniu ewolucjonistów. Interesujące jest też to, że już od czasów Darwina ewolucjoniści w opisie doboru naturalnego nie są w stanie uniknąć języka, który charakteryzuje go jak inteligentny, twórczy byt (s. 75, przypis nr 26). Nawet tacy słynni darwiniści jak Stephen Jay Gould przyznali, że słuszny jest zarzut o tautologiczność wobec darwinowskiej koncepcji doboru naturalnego (s. 185). Teoria doboru naturalnego to tylko zabieg retoryczny, pusty zlepek słów (s. 188).


    Istnieje też wyraźna sprzeczność między doborem naturalnym a doborem płciowym, która również stanowi dylemat dla darwinizmu. Związek samolubnego doboru z sukcesem rozrodczym stanowi problem dla ewolucjonistów, ponieważ ten rodzaj doboru na ogół sprawia, że gatunek jest gorzej przystosowany do przetrwania i może nawet prowadzić do jego wymarcia. Nawet Darwin przyznawał w swej książce O pochodzeniu człowieka, że przecenił działanie doboru naturalnego. Wiele elementów budowy ciała nie jest ani szkodliwe, ani korzystne. Darwin przyznał, że zbłądził i jest to jedno z największych przeoczeń, które wykryto w jego pracy. Dosłowne cytaty z tych wypowiedzi Darwina można znaleźć u Johnsona (s. 186-188).


    Słynny filozof i metodolog nauki Karl Popper napisał, że darwinizm tak naprawdę nie jest teorią naukową, ponieważ dobór naturalny jest pojęciem tak szerokim, że nie wyjaśnia niczego. Mimo to nawet najwięksi współcześni ewolucjoniści darwinowscy nadal formułują swoją teorię w sposób tautologiczny (s. 36-37, 106, 140). Tymczasem tautologia niczego nie wyjaśnia. Jeżeli chcemy się dowiedzieć jak ryba mogła stać się człowiekiem, to słysząc, że organizmy, które pozostawiają najwięcej potomstwa są tymi, które pozostawiają najwięcej potomstwa, nie jesteśmy ani trochę bliżsi uzyskania odpowiedzi na swoje pytanie. W dodatku korzystne mutacje, które mają być drugim obok doboru naturalnego mechanizmem ewolucji, to tylko nieobserwacyjne założenie darwinistów (s. 37). Przygniatająca większość mutacji jest szkodliwa dla organizmu lub w najlepszym wypadku neutralna. Nie mamy żadnych obserwacji, które wskazywałyby na to, że korzystne mutacje doprowadzają do wytworzenia się nowych gatunków, narządów i planów budowy ciała. Taka teza pozostaje jedynie fantazją ewolucjonistów darwinowskich. Nie mamy też żadnych dowodów na to, że dobór naturalny jest w stanie doprowadzić do wytworzenia się nowych gatunków, narządów lub planów budowy ciała (s. 41, 106, 125, 129, 135).


    Darwinowska koncepcja doboru naturalnego, jako mechanizmu ewolucji, jest w ogromnych tarapatach nawet wśród dyplomowanych uczonych z wykształceniem związanym z samą teorią ewolucji. Paleontolog Colin Patterson napisał, że nawet jeśli dobór naturalny działa w przyrodzie, to nie jest on wyjaśnieniem mechanizmu ewolucji. W rzeczywistości nie uzasadnia on nawet tego, że organizmy będą ewoluować. Zakres zmienności dziedzicznej jest wąski, a utrwalone zmiany są korzystne jedynie na tyle, aby utrzymać gatunek w jego obecnym stanie. Patterson ponadto zauważa, że dominującą cechą gatunków kopalnych jest staza - brak zmienności. Mamy też obecnie w przyrodzie wiele tak zwanych żywych skamieniałości, czyli gatunków, które od milionów lat pozostają w zasadzie niezmienne (s. 38, 42, 106, 125, 129). No i gdzie jest ta cała ewolucja?


    Swoją drogą, zabawne jest to obserwowanie jak człowiek współczesny próbuje rugować Stwórcę ze świata przyrody, godząc się nawet na absurd (dobór naturalny) kosztem zdrowego rozsądku.


    Mrówki i bakterie są tak samo przystosowane do życia jak my ludzie, jeżeli jedynym kryterium sukcesu jest reprodukcja (s. 39). Po co bakteria miałaby się przekształcać w człowieka, skoro radzi sobie tak samo dobrze jak człowiek pod względem przetrwania, jeśli nawet nie lepiej? Darwinowska teoria ewolucji nie zna odpowiedzi na takie pytania. Przetrwanie wcale nie musi być związane z przystosowaniem (s. 65).


    Fakt, że pewne ptaki mają dzięki różnym czynnikom środowiskowym przewagę nad innymi ptakami (dobór naturalny) nie dowodzi, że w ten właśnie sposób ptaki w ogóle powstały. Takie obserwacje banalnych faktów demograficznych w żaden sposób nie dowodzą ewolucji. Zmienność nie oznacza ewolucji. Jak więc w wyniku działania doboru naturalnego mogą powstać takie cuda inżynierii jak oko i skrzydło? Darwinizm nie jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Nie jest też żadnym dowodem na ewolucję powoływanie się przez darwinistów na przykład ćmy krępaka nabrzozaka. Nie ma on nic wspólnego z powstaniem jakiegokolwiek gatunku ani nawet jakiejkolwiek odmiany, ponieważ ciemne i jasne krępaki istnieją przez cały czas trwania tego gatunku. Zmieniał się jedynie stosunek liczbowy jednej odmiany względem drugiej. Johnson dziwi się: jak inteligentni ludzie mogą być tak łatwowierni i traktować takie przykłady jako dowód na to, że ćmy i ludzie wyewoluowały z bakterii lub z jakichś innych drobnoustrojów? A to właśnie twierdzi darwinowska teoria ewolucji (s. 42, 87, 106, 125, 129, 186).


    Darwinowska teoria ewolucji jest jedynie filozoficzną zasadą. Nie ma na nią żadnych dowodów (s. 43). Darwinizm jest w zasadzie niefalsyfikowalny, gdyż darwiniści proponują tak szerokie kryteria falsyfikacji i weryfikacji, że nie dowodzą one w zasadzie niczego lub co najwyżej w mniemaniu ewolucjonistów „dowodzą” dwóch wzajemnie sprzecznych tez na raz. Johnson podaje przykłady takich sytuacji (s. 45). Darwiniści są też ślepi na przykłady obalające ich teorię, a Johnson cytuje nawet darwinistów, którzy twierdzą, że dowody obalające teorię ewolucji w rzeczywistości ją potwierdzają (s. 46). Trudno o lepsze potwierdzenie, ale co najwyżej tego, że darwinowska teoria ewolucji jest tylko bezzasadną i z góry założoną ideologią, która nie ma nic wspólnego z dowodami empirycznymi (s. 118).


    W rozdziale 3 Johnson omawia zagadnienie mutacji, które są drugą nogą darwinowskiego mechanizmu ewolucji (pierwsza noga to dobór naturalny, jak pamiętamy). Mechanizm ten kuleje na obu nogach. Trzeba przyznać, że Johnson napisał swą rozprawę w bardzo precyzyjny i mistrzowski sposób, kierując ostrze swego ataku na ewolucjonizm od razu w samo serce.


    Darwin i jego współcześni następcy odrzucają makromutacje, czyli ewolucję na zasadzie dużych skoków. Organizmy są zbyt skomplikowane i delikatne, aby nastąpiły skokowe zmiany w ich strukturach. Zbyt wiele części w organizmach jest ze sobą powiązanych i są one zbyt złożone, aby umożliwić takie duże zmiany. Trudno sobie wyobrazić, jak te wszystkie części mogłyby się zmieniać jednocześnie w wyniku przypadkowych makromutacji. Uśmierciłoby to organizmy. Darwin pisał, że odrzuciłby ideę ewolucji skokowej jako „bzdurę” (s. 47, 55, 58, 79, 191, 194). A więc ewolucjonistom darwinowskim pozostają jedynie mikromutacje. Ale one też nie są w stanie wytworzyć nowych planów budowy ciała, narządów czy organów. Nawet gdyby te mikromutacje miały wystarczająco dużo czasu. To po prostu nie działa i do tego jest sprzeczne z logiką. Nie mówiąc już o tym, że nie mamy żadnych dowodów na to, że mikromutacje są w stanie wytworzyć jakiekolwiek nowe plany budowy ciała, narządów i organów. Z trudności tej zdawali sobie już zwolennicy Darwina w jego czasach. Thomas Henry Huxley pisał do Darwina w prywatnej korespondencji, że nie bardzo widać jak idea powolnego doboru naturalnego miałaby wytwarzać tak skomplikowane struktury organizmów. Huxley pisał też, że może jednak warto wrócić do idei ewolucji skokowej (s. 48, 135, 195). Już samo to pokazuje jak bardzo problematyczne dla darwinistów jest znalezienie mechanizmu teorii ewolucji. Skoro zwolennicy ewolucji darwinowskiej są rozdarci między mikromutacjami i makromutacjami, to naprawdę jest tu poważny problem i trudność. Gdyby sprawa była prosta, to wybraliby oni jeden mechanizm i koniec. Ale tak właśnie się nie dzieje.


    Charakterystyczną cechą darwinowskiej teorii ewolucji jest bezkompromisowy materializm filozoficzny. Największym problemem już w czasach Darwina był zapis kopalny, który nie zapewniał świadectw na rzecz istnienia wielu form przejściowych (s. 48, 188-189). Tak jest właściwie do dzisiaj i nic się nie zmieniło od tamtej pory, pomimo ponad 150 lat intensywnego prowadzenia wykopalisk (s. 198-199). Jest nawet gorzej niż za czasów Darwina. To, co w jego czasach uważano za formy pośrednie, okazało się nimi nie być (s. 199).


    Jeszcze większym problemem dla darwinowskiej teorii ewolucji jest to, że wiele narządów, organów, układów, a nawet całych organizmów jest tak skomplikowanych, że mogą one funkcjonować jedynie jako komplementarna całość lub wcale. Tak jest choćby z okiem lub ptasim skrzydłem. Darwiniści, tacy jak Dawkins, odpowiadają, że 5% oka jest lepsze niż nic. Jednak w takiej odpowiedzi zaszyty jest błąd logiczny i manipulacja. 5% oka to nie jest to samo co 5% widzenia. Oko jest zerojedynkowe. Może funkcjonować jedynie jako całość lub wcale. 5% oka nie jest tożsame z widocznością na poziomie 5%. Nawet 99% oka nie jest tożsame z widocznością na poziomie 1%. Potrzebna byłaby przypadkowa mutacja, która utworzyłaby całą tę złożoną zdolność w jednym kroku (s. 48-50). Widzimy jak ewolucjoniści darwinowscy manipulują faktami przy próbach odpowiadania na zarzuty. Jest to dość ciekawe zagadnienie.


    Innym problemem dla darwinistów jest to, że mamy bardzo różne oczy u różnych organizmów, które nie pochodzą od siebie. Różnice w budowie oczu u różnych zwierząt są tak duże, że nie można ich potraktować jako sekwencji ewolucji oka, gdzie struktura wzrastałaby stopniowo w kierunku coraz większej złożoności. Oznacza to, że oko nie ewoluowało stopniowo, ale powstawało wiele razy niezależnie od siebie. Dużo lepiej pasuje to do koncepcji stworzenia niż do darwinowskiej teorii ewolucji. Do teorii ewolucji w ogóle to nie pasuje, ponieważ wynikałoby z tego, że oko ewoluowało za każdym razem oddzielnie i wiele razy. Jest to w zasadzie niemożliwe, wziąwszy pod uwagę fakt, że darwiniści nie są w stanie powiedzieć, jak taki wyrafinowany i wysoce inżynieryjny narząd jak oko, mógłby wyewoluować choć jeden raz. Już samo to jest w zasadzie niemożliwe, wziąwszy pod uwagę wysoce zaawansowaną technologię widzenia, której nie są w stanie prześcignąć nawet najlepsze kamery. Ewolucjoniści darwinowscy są skonsternowani, tym bardziej, że mamy udokumentowane przykłady organizmów, które od milionów lat posiadają niezmienione oko. Przykładem takiego stworzenia jest choćby łodzik, który w swojej historii biegnącej przez setki milionów lat nigdy nie wykształcił soczewek w oku, mimo tego, że posiada siatkówkę, która „praktycznie aż prosi się o [tę] konkretną zmianę”, jak to ujął Richard Dawkins cytowany przez Johnsona (s. 50). No i gdzie tu jest ta cała ewolucja?


    Podobny problem darwiniści mają ze skrzydłami, które występują w bardzo różnych formach u ptaków, owadów i nietoperzy. To kolejna zagadka dla ewolucjonistów (s. 50-51). Pióro nie może służyć do latania, dopóki haczyki i promyki nie będą do siebie idealnie pasowały (s. 51). Darwiniści proponują różne spekulatywne scenariusze w tej materii, ale to tylko takie sobie bajeczki, które niczego nie dowodzą, jak to określił znany ewolucjonista Stephen Jay Gould. U ptaków i nietoperzy skrzydła pojawiają się już w zapisie kopalnym i nikt nigdy nie potwierdził eksperymentalnie możliwości stopniowej ewolucji skrzydeł i oczu. Sam Darwin stwierdził w swojej książce pt. O pochodzeniu gatunków, że jeśli ktoś wskazałby, że istnieje jakikolwiek złożony narząd, który nie mógłby powstać w drodze licznych, następujących po sobie stopniowych przekształceń kumulacyjnych, to jego teoria musiałby absolutnie upaść. Profesor Richard Goldsmith z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, genetyk niemieckiego pochodzenia, stwierdził w odpowiedzi na słowa Darwina, że tak właśnie jest i teoria Darwina rzeczywiście legła w gruzach. Sporządził on nawet listę skomplikowanych struktur, od włosa ssaka po hemoglobinę, które nie mogą zostać wytworzone przez akumulację doboru i skutków małych mutacji. Goldsmith doszedł do jedynego empirycznie prawomocnego wniosku, który jest taki, że mechanizm darwinowski może odpowiadać jedynie za drobne zmiany w obrębie jednego gatunku. Nie jest on w stanie wytworzyć obecnej złożoności życia i licznych gatunków (s 52-53, 56, 78, 128, 129, 130, 194, 195). Przypuszczenie, że losowe mutacje mogą wytworzyć złożone struktury organizmów, takie jak narządy, organy i nowe plany ciała, jest jak przypuszczenie, że można utworzyć lepszy zegarek rzucając starym zegarkiem o ścianę. Nawet Dawkins przyznał, że niemal wszystkie mutacje badane w laboratoriach genetycznych są szkodliwe dla zwierząt, u których występują. Nie mówiąc już o tym, że wszystkie mutacje musiałyby być nie tylko pozytywne, ale wystąpić z odpowiednim tajmingiem, co jest nie tylko skrajnie nieprawdopodobne, ale w zasadzie niemożliwe (s. 53, 128, 130, 135, 194). Goldsmith miał rację twierdząc, że zasadniczo darwinowska specjacja jest innym procesem niż mikroewolucja, wymaga bowiem innego rodzaju mutacji. Teorie w biologii populacyjnej nie wyjaśniają makroewolucji (s. 195-196).


    Matematyk D.S. Ulam argumentował, że jest matematycznie niemożliwe, aby oko mogło wyewoluować przez nagromadzenie się małych mutacji, ponieważ ich liczba musiałaby być tak duża, że nie starczyłoby czasu w historii Ziemi na ich pojawienie się. Co na to darwiniści? W żaden sposób nie podważyli tych wyliczeń. Stwierdzili sobie jedynie arbitralnie, że ewolucja „musi” być faktem i nie będą sobie tym zawracali głowy (s. 54). Znowu jaskrawo widać, że darwinowska teoria ewolucji jest tylko metafizyczną ideologią, całkowicie niezależną od faktów i nie wypływającą z nich. Fakty nie są też w stanie wpłynąć na darwinowską ideologię. Ewolucjonistom darwinowskim wydaje się, że wystarczy to, iż zaproponują oni jakiś czysto hipotetyczny scenariusz i już samo to ma być w ich mniemaniu „wyjaśnieniem” czegoś lub „udowodnieniem” ich racji (s. 59, 184). Ale tak oczywiście nie jest. Spekulatywne scenariusze to nie są żadne wyjaśnienia.


    Darwiniści nie są w stanie w żaden sposób wyjaśnić istnienia takich wysoce zaawansowanych struktur inżynieryjnych w świecie przyrody ożywionej, jak na przykład sonar nietoperza (s. 57). Neodarwinowska teoria ewolucji jest koncepcją w stanie agonalnym (s. 60).


    W rozdziale 4 Johnson, niczym precyzyjny chirurg, uderza w kolejną piętę achillesową darwinizmu: zapis kopalny. Okazuje się, że zapis kopalny, o ironio, jest dużo bardziej zgodny z koncepcją stworzenia niż z teorią ewolucji. I wszystko to po ponad 150 latach od czasu, gdy Darwin opracował swoją koncepcję. Sytuacja pod tym względem nie tylko nie polepszyła się od czasów Darwina - a już wtedy było z tym bardzo kiepsko - ale wręcz pogorszyła się. Najgroźniejszymi przeciwnikami Darwina byli nie duchowni, lecz specjaliści od skamieniałości. W zapisie kopalnym regularnie pojawiały się nowe formy życia bez żadnego śladu rozwoju ewolucyjnego (s. 61, 63, 66).


    Charles Lyell, geolog, który wprowadził do geologii koncepcję długotrwałego i powolnego procesu naturalnego formowania się skał, był przeciwny przyjęciu koncepcji darwinowskiej. To, co zadziałało w geologii, nie zadziałało zupełnie w biologii, zdaniem Lyella. Stanowisko Lyella bardzo rozczarowało Darwina, ponieważ był on bardzo zainspirowany Lyellem i po cichu liczył na wsparcie ze strony tak szanowanego autorytetu. Tak czy inaczej, zapis kopalny nie tylko nie potwierdzał darwinowskiej teorii ewolucji, ale wręcz przeczył jej w wielu miejscach (na przykład eksplozja kambryjska). Gdzie w zapisie kopalnym są formy pośrednie między nieciągłymi grupami? Brak tych form pośrednich był kłopotliwy nawet dla ówczesnego wielkiego i lojalnego zwolennika koncepcji Darwina - Thomasa Henry'ego Huxleya - który prywatnie wielokrotnie ostrzegał Darwina, że będzie on musiał zrezygnować z idei powolnych zmian organizmów i dopuścić wielkie skoki. Ale na to Darwin nie chciał się nigdy zgodzić, pozostawiając swą teorię w sprzeczności z zapisem kopalnym (s. 61, 79, 90, 97, 106, 192, 195, 199, 85 i tamże przypis nr 6). Sam Darwin widział ogromną problematyczność zapisu kopalnego w stosunku do jego teorii. Pisał: „dlaczego nie widzimy wszędzie mnóstwa form przejściowych? Dlaczego cała natura nie stanowi chaosu form, lecz gatunki są, jak widzimy, dokładnie określone?”. Darwin przyznał, że liczba przejściowych i pośrednich ogniw pomiędzy żyjącymi a wygasłymi gatunkami musiała być nadzwyczaj wielka. Można by zatem oczekiwać, że geolodzy będą nieustannie odkrywać skamieniałe formy przejściowe. Tymczasem tak nie jest. Geolodzy znajdywali jedynie gatunki i grupy gatunków, które pojawiały się nagle. Darwin przyznał, że zapis kopalny to najsilniejszy i najpoważniejszy zarzut, jaki można postawić jego teorii, co wyjaśnia, dlaczego najznakomitsi paleontologowie oraz wszyscy najwięksi geologowie jednogłośnie bronili niezmienności gatunków (s. 61-64, 66, 198). Darwin nie był w stanie odpowiedzieć, dlaczego zapis kopalny zawiera luki i przeczy jego teorii. Otwarcie przyznawał, że nie zna odpowiedzi na to pytanie (s. 63-64, 69, 70).


    Zapis kopalny pozostaje uporczywie nieprzejednany i wciąż pokazuje cechy, które są niezgodne z darwinowską teorią ewolucji. Gatunki, które już raz ujawniły się w zapisie kopalnym, pozostają niezmienne przez miliony lat. Jeśli już pojawią się jakieś drobne zmiany morfologiczne w organizmach, to mają one bardzo ograniczony i mikroskopijny charakter. Nigdzie zapis kopalny nie pokazuje, że gatunki powstają stopniowo w wyniku przekształceń swoich przodków. Przeciwnie, pojawiają się one nagle i są już całkowicie ukształtowane (s. 66-67). Cóż za ironia. Wziąwszy pod uwagę to, że dużo bardziej pasuje to do koncepcji nagłego stworzenia niż do jakkolwiek rozumianej teorii ewolucji.


    A zatem darwinowska teoria ewolucji nie dysponuje żadnymi dowodami empirycznymi na to, że organizmy jednego rodzaju przekształcają się w organizmy innego rodzaju. Gatunki, o których darwiniści sądzili, że przekształcały się w inne, występowały równocześnie ze swoimi potomkami. Ponadto gatunki, które zniknęły z zapisu kopalnego, pozostają niezmienne na przestrzeni miliona lat lub więcej (s. 67, 69). Nieciągłości w zapisie kopalnym między większymi grupami - typami, gromadami, rzędami - są nie tylko wszechobecne, ale w wielu przypadkach także ogromne. Największy problem w zapisie kopalnym, z jakim musi zmierzyć się darwinowska teoria ewolucji, dotyczy tak zwanej eksplozji kambryjskiej sprzed około 600 milionów lat. W skałach z tego okresu występują skamieniałości zwierząt prawie wszystkich typów, ale bez żadnych ewolucyjnych przodków, których wymaga teoria ewolucji darwinowskiej. Jak stwierdził Richard Dawkins, „Wygląda to tak, jak gdyby ktoś je tam wówczas - bez żadnej historii ewolucyjnej - umieścił”. Darwin ponownie uznał, że problem ten jest nierozwiązany i stanowi poważny zarzut przeciw jego teorii. Ewolucjoniści w panice próbowali ratować się przed tym zarzutem poprzez stwierdzenie, że zapis kopalny jest niedokładny i część przodków organizmów nie zachowała się w tym zapisie z powodu nieposiadania szkieletu. Ale tenże właśnie zapis obala tą słabą apologetykę darwinistów. Znaleziono bowiem nawet skamieniałości bakterii i glonów w skałach szacowanych na 4 miliardy lat. Tak zwana fauna ediakarańska również zawiera skamieniałości organizmów bezszkieletowych, to samo tyczy się łupków z Burgess i innych miejsc. Jednak również i tam nie znaleziono żadnych ogniw przejściowych, tak bardzo oczekiwanych przez darwinistów. Wszystkie te dowody pokazują, że zapis kopalny jest w zasadzie doskonały i desperacka wymówka ewolucjonistów, że ogniwa przejściowe rzekomo zaginęły i przez to nie zachowały się, stanowi wymówkę nieuzasadnioną i sprzeczną z danymi empirycznymi (s. 70-71 i tamże przypis nr 19, s. 73).


    Wspomniane wyżej skamieniałości w łupkach z Burgess zawierają około 15 lub 20 gatunków, których nie da się powiązać z żadną znaną grupą i prawdopodobnie należy je sklasyfikować jako odrębne typy. Ich plany budowy ciał są wyraźnie odmienne od wszelkich późniejszych organizmów. A zatem ogólny obraz historii zwierząt ukazuje nagłe pojawianie się ogólnych planów budowy ciał. Nie mają wcześniejszej historii ewolucyjnej (s. 72-73). Zapis kopalny ujawnia bezpośredni skok od organizmów jednokomórkowych do 25-50 bardzo złożonych typów zwierząt. Nie widać tu żadnej długiej linii form przejściowych ani nic w tym stylu. Jaki mechanizm za to odpowiada? Według darwinistów za ewolucję odpowiadają losowe mutacje i nakładający się na nie dobór naturalny, które na przestrzeni bardzo powolnych i stopniowych zmian przekształcają organizmy. Tyle tylko, że w zapisie kopalnym nie ma żadnych stopniowych zmian. Skok jest gwałtowny i z jednokomórkowców otrzymujemy nagle bardzo złożone typy zwierząt. Nagłe pojawianie się i staza (niezmienność) gatunków w zapisie kopalnym są całkowicie sprzeczne z darwinowską teorią ewolucji (s. 73-74, 76, 90, 97, 106, 125, 128, 129, 130, 85 i tamże przypis nr 6).


    Skamieniałości stanowią zatem coraz większy problem dla darwinistów. Darwinowscy paleontolodzy są oburzeni, gdy mówią o tym kreacjoniści, ale gdy przychodzi co do czego, to ewolucjoniści darwinowscy mówią w tej kwestii dokładnie to samo, co kreacjoniści. Johnson przytacza te opinie (s. 74-78). Niektóre z tych opinii darwinistów to wręcz przyznanie się do kłamstwa. Niles Eldredge stwierdził z rozbrajającą szczerością, że jako paleontolog wraz z innymi paleontologami powtarzał, że dzieje życia potwierdzają ideę stopniowych, adaptacyjnych zmian, podczas gdy od dawna wiedzieli oni, że tak nie jest (s. 76-77). Kuriozum! Ale darwinowska teoria ewolucji to jest właśnie ideologia przyjęta odgórnie i nie jest ważne to, co mówią dane empiryczne (s. 76). Eldredge przyznał też, że paleontolodzy siedzą raczej cicho i nie chcą robić sobie kłopotów w kwestii swojej kariery akademickiej. Dlatego z reguły nie nagłaśniają faktu, że zapis kopalny przeczy darwinowskiej teorii ewolucji (s. 78-79).


    W rozdziale 5 Johnson rozważa zagadnienie tak zwanego „faktu” ewolucji. Darwiniści bardzo często posługują się bowiem propagandowym sloganem, że „ewolucja jest faktem”, a nie tylko teorią (s. 81). To dość popularny zlepek dwóch słów, niemniej jednak ma to tyle wspólnego ze stanem faktycznym, co stwierdzenie, że Kopernik była kobietą (choć nie zdziwiłbym się, swoją drogą, gdyby w dzisiejszych pokręconych czasach ktoś próbował udowadniać i tę ostatnią tezę). Trudności związane z zapisem kopalnym, występujące luki, a także brak empirycznego potwierdzenia darwinowskiej teorii ewolucji wyrzuca ją poza obręb jakiejkolwiek nauki w znaczeniu science. Darwinowska teoria ewolucji nie jest tym samym żadnym „faktem”. Mamy do czynienia wyłącznie z nieudowodnionym postulatem metafizycznym. Darwinizm składa się w zasadzie z samych tautologii, które nie posiadają mocy wyjaśniającej. Od dawna dostrzegają to najwybitniejsi uczeni (s. 83-84, 114-115, 140, 184). Dobór naturalny i losowe mutacje nie wyjaśniają pochodzenia życia na naszej planecie. Życie biologiczne jest po prostu zbyt skomplikowane i wyrafinowane, zbyt inżynieryjne, aby jakikolwiek przypadkowy proces mógł je satysfakcjonująco wyjaśnić. I zasłanianie się długimi okresami czasu nie jest żadnym lekiem na ten problem. Żadna zaawansowana maszyneria po prostu nie jest w stanie powstać przypadkiem, zwłaszcza maszyneria tak zaawansowana jak znane nam życie biologiczne. To jest niemożliwe, zarówno z empirycznego, jak i z logicznego punktu widzenia. Badania skamieniałości nie prowadzą do wykrycia wspólnych przodków i form przejściowych. Darwinizm zwyczajnie nie sprawdził się jako teoria empiryczna. Darwiniści często robią fałszywe i zwodnicze analogie, twierdząc na przykład, że rzekomy fakt ewolucji jest tak oczywisty jak spadające jabłka. Jednak ta analogia jest właśnie fałszywa. Każdy obserwuje spadające jabłka. Nikt jednak nie widział domniemanego wspólnego przodka w postaci mikroba, od którego rzekomo pochodzi całe życie na Ziemi. Ewolucjoniści darwinowscy jedynie pośrednio wnioskują o tym przodku z danych, które ostatecznie ich wniosków nie potwierdzają. Te wnioski mogą być jak najbardziej fałszywe (a nawet są fałszywe) i dane, na podstawie których darwiniści dochodzą do tych wniosków, mogą być zinterpretowane zupełnie inaczej niż oni chcą (s. 84-85, 106, 125, 129, 135). Darwiniści tak nachalnie wmawiają wszystkim dookoła, że teoria ewolucji jest niby „faktem”, gdyż zdają sobie sprawę z tego, że nim nie jest. Jednak twierdzenie, że coś jest „faktem” to sprytna socjotechnika, która ma na celu uchronić dowolną bzdurę przed wymogiem weryfikacji i falsyfikacji (s. 86, 178). Darwiniści nie mają dowodów na swoją teorię i dlatego zawsze odwracają od tego uwagę w dyskusjach, zmieniając temat na krytykę kreacjonizmu. Ale krytyka kreacjonizmu nie dowodzi teorii ewolucji, pominąwszy już to, że krytyka kreacjonizmu ze strony ewolucjonistów jest nieudolna i cechuje się wyjątkową płycizną myślenia. Darwiniści na przykład krytykują projekt w przyrodzie za pomocą stwierdzenia, że cechuje się on pewną niedoskonałością. Jednak doskonały Stwórca nie musi tworzyć doskonałego stworzenia, tym bardziej, że przewiduje dla stworzenia określoną długość życia i nie dalej. To są proste sprawy, których ewolucjoniści darwinowscy nie są w stanie pojąć (s. 87-89). Darwiniści stosują też inną socjotechnikę, która ma na celu odwrócić uwagę od tego, że nie ma żadnych dowodów empirycznych na teorię ewolucji. A mianowicie wprowadzają zamieszanie terminologiczne, nazywając ewolucją każdą zmienność, choćby najdrobniejszą (na przykład mikroskopijne zmiany dziobów zięb, które to zmiany poruszają się w obu kierunkach). Jednak o ile każda ewolucja jest zmiennością, to już nie każda zmienność jest ewolucją. To nie działa w dwie strony. Jest to zatem tylko pusta semantyka. Darwiniści celowo wprowadzają to zamieszanie, aby każdemu zdawało się, że dowody na ewolucję są wszechobecne. Jednak nie są. Zmiany dziobów zięb lub niewielkie zmiany w proporcjach jasnych i ciemnych odmian ciem krępaka nabrzozaka nie dowodzą w żadnym wypadku tego, że wszyscy, wraz z całym życiem na Ziemi, pochodzimy od jakiegoś jednokomórkowego drobnoustroju (s. 87-88).


    W rozdziale 6 Johnson analizuje zagadnienie pochodzenia kręgowców według ewolucjonistów darwinowskich. Już na samym początku rozdziału zauważa, że darwiniści odgórnie zakładają, że jacyś ewolucyjni przodkowie kręgowców po prostu „musieli” istnieć. Następnie darwiniści „znajdują” takich przodków, co ma być „potwierdzeniem” teorii ewolucji. Jest to jednak kolejny tautologiczny nonsens darwinizmu. Teorii ewolucji nie mogą potwierdzać „przodkowie”, którzy zostali tak nazwani tylko dlatego, że ta sama teoria zakładała, iż ci przodkowie musieli istnieć. Mamy tu do czynienia z typowym błędnym kołem w rozumowaniu u ewolucjonistów (s. 91, 140).


    Następnie Johnson analizuje te rzekome linie „ewolucyjnych przodków”, które są lub były proponowane przez darwinistów. Żaden konkretny gatunek skamieniałych ryb nie został zidentyfikowany jako rzekomy przodek płazów. Większość z nich żyła po pojawieniu się pierwszych płazów. Szkielety ryb, które żyły przed płazami, nie wskazują na to, że wykształciły się z nich silne kończyny i żebra, charakterystyczne dla prymitywnych czworonogów. W 1938 roku rybacy złowili w Oceanie Indyjskim latimerię, pradawną rybę, uważaną za wymarłą jakieś 70 milionów lat temu. Wielu paleontologów sądziło, że latimeria jest blisko spokrewniona z Rhipidistia, a tym samym spodziewano się, że ma ona wiele cech charakterystycznych dla płazów. Jakież było rozczarowanie ewolucjonistów darwinowskich, gdy okazało się, że narządy wewnętrzne latimerii nie noszą żadnych oznak wstępnego przystosowania się do środowiska lądowego i tym samym nie wskazują na możliwość, aby ryba przekształcała się w płaza. To pokazuje bardzo jaskrawo, że wyciąganie przez ewolucjonistów wniosków na podstawie samych skamieniałości jest bardzo ryzykowne i niepewne. Przykład latimerii dobitnie unaocznia nam, jak brutalna rzeczywistość może negatywnie weryfikować chwiejne założenia darwinistów. Jeśli zaś chodzi o przejście od płazów do gadów, to i tu ewolucjoniści nie mają żadnego zadowalającego kandydata na „ogniwo pośrednie”. Wspomniani kandydaci pojawiają się zbyt późno, a poza tym z reguły okazują się zwykłymi płazami po jakimś czasie. Przejście od płazów do gadów jest tym trudniejsze do potwierdzenia na podstawie skamieniałości, że najważniejsza różnica między nimi dotyczy nieulegających fosylizacji miękkich części ich układów rozrodczych. Płazy składają jaja w wodzie, a ich larwy przechodzą złożoną metamorfozę zanim osiągną stadium dorosłe. Z kolei gady składają jaja w twardych skorupach, a tuż po wykluciu ich młode są doskonałymi kopiami osobników dorosłych. Nie ma żadnego darwinowskiego wyjaśnienia, w jaki sposób płazy mogły wykształcić gadzi sposób rozmnażania się. Przepaść biologiczna jest tu po prostu zbyt wielka do przeskoczenia (s. 92-93).


    Kolejnym problemem dla darwinistów jest rzekome przejście od gadów do ssaków (s. 93-94). Tu znowu istnieje problem polegający na ogromnej różnicy ich układów rozrodczych. Ewolucjoniści darwinowscy argumentują, że istnieją zwierzęta o budowie czaszki pośredniej między gadami i ssakami. No i co z tego. Przykład ryby latimeria, wspomnianej wyżej, dobitnie unaocznia nam, że samo podobieństwo szkieletów może prowadzić na manowce po bliższym zbadaniu tkanek miękkich. Tak więc zbieżność cech szkieletu między dwiema grupami nie dowodzi jeszcze przejścia ewolucyjnego. Przyznają to sami darwiniści. Cytowany przez Johnsona Douglas Futuyma ujawnia jak bardzo niejednoznaczne są skamieniałości i pisze, że „niemożliwością jest stwierdzić, które gatunki terapsydów były w rzeczywistości przodkami współczesnych ssaków”. Same podobieństwa nie dowodzą wspólnego przodka. Ogólny pogląd, że ssaki rozwinęły się z gadów, przechodząc przez wiele różnorodnych linii terapsydów, nie jest zgodny z darwinizmem. Darwinowska teoria ewolucji zakłada bowiem pojedynczą linię filogenetyczną. Podgrupy terapsydów dodatkowo wykluczają się wzajemnie jako kandydaci na przodków ssaków. Klasyfikacje terapsydów proponowane przez ewolucjonistów darwinowskich są arbitralne i niezgodne z chronologią. Większość terapsydów z cechami ssaków nie podlegała przejściu makroewolucyjnemu, a jeśli mamy tu większość, to nie ma podstaw do twierdzenia, że którykolwiek terapsyd podlegał temu przejściu (s. 94-95, 202-203). Ważne różnice strukturalne między wczesnymi ssakami utrudniają wybranie zarówno konkretnego potomka ssaków, jak i terapsydowych przodków. Do wyjaśnienia jest dużo więcej niż tylko różnice w budowie żuchwy i ucha u gadów i ssaków. Ssaki są bardzo zróżnicowane i ich gromada obejmuje bardzo odmienne grupy, takie jak walenie, morświny, foki, niedźwiedzie polarne, nietoperze, bydło, małpy, koty, świnie i oposy. Jeżeli ssaki są grupą monofiletyczną, to zgodnie z modelem darwinowskim każda z tych grup pochodzi od jednego, niezidentyfikowanego ssaka lądowego o niewielkich rozmiarach. W bezpośredniej linii rodowej musiałaby więc istnieć ogromna liczba gatunków pośrednich, czego w żadnym wypadku nie potwierdza zapis kopalny i współczesne obserwacje empiryczne świata przyrody (s. 95).


    Następnie Johnson omawia kolejne darwinowskie ogniwo rzekomego przejścia ewolucyjnego - od gadów do ptaków (s. 95-97). Słynny archeopteryks ostatecznie okazał się nie być ogniwem pośrednim między gadami i ptakami. Jest to ewolucyjny ślepy zaułek. Owszem, archeopteryks miał pewne cechy gadzie, takie jak pazury na skrzydłach i zęby. Jednak inne pradawne ptaki też miały zęby, a współczesny ptak - hoacyn - ma również pazury na skrzydłach. Nie stanowi to więc o byciu żadnym „ogniwem przejściowym” między gadami i ptakami. Z kolei nie wszystkie gady mają zęby, więc i to nie jest cecha, która powinna być brana pod uwagę w odróżnianiu ptaków od gadów. Przykład dziobaka, który jest mozaiką cech znajdowanych w różnych grupach zwierząt, rozbija w pył rozumowanie darwinistów o „ogniwach przejściowych” wywnioskowanych na podstawie różnych cech organizmów, gdyż przykład ten pokazuje właśnie to, że dane zwierzę może mieć cechy bardzo różnych gatunków, a mimo to nie jest to żadne „ogniwo przejściowe” (s. 96, 105, 203). Dziobak ma dziób jak ptak, rodzi się z jaj jak gad, chodzi jak typowy gad (kończyny rozmieszczone w typowy dla gadów sposób z boku ciała), ma ogon i błony pławne przystosowane do pływania, zaś jego samica karmi młode jak ssaki. Klasyfikowany jest właśnie jako ssak.


    Ewolucjoniści darwinowscy nie są w stanie wyjaśnić, jak z jednego przodka mogły się rozwinąć zdolne do życia formy pośrednie, których potomkowie są tak zróżnicowani jak pingwin, koliber i struś. Z ptakami jest jeszcze dodatkowo ten problem, że darwiniści nie są w stanie wyjaśnić, jak wykształciła się zdolność lotu i pióra, wraz z ich bardzo skomplikowaną budową, nie mówiąc już o skoordynowaniu tego wszystkiego z ciałem ptaka. Wszystko to są bardzo skomplikowane zagadnienia aeorodynamiczne i biologiczne, których ewolucjoniści darwinowscy nie są w stanie wytłumaczyć w żaden sposób, nawet w przybliżeniu. Produkują jedynie fantazyjne i całkowicie nieprzekonujące scenariusze na ten temat, czyli takie sobie bajeczki. Kompletnie nic nie wiadomo o tym, jak wyglądał mechanizm wszystkich tych złożonych i powiązanych ze sobą zmian, które były niezbędne do zajścia tej transformacji (s. 97).


    Następnie Johnson przechodzi do omówienia rzekomych „dowodów” na ewolucję człowieka od przodków małp do ludzi (s. 97-104). Na marginesie warto napisać, że darwiniści twierdzą, iż człowiek nie tyle wyewoluował z małpy, ile z rzekomego wspólnego przodka małpy i człowieka. Wygląda to jednak na tandetną apologetykę darwinowską i lipną sztuczkę, która ma uniknąć częstego zarzutu, że człowiek pochodzi od małpy. Wygląda to na tandetną apologetykę ponieważ ten rzekomy hipotetyczny wspólny przodek małpy i człowieka nie wygląda na coś, co znacząco różniłoby się od małpy. Ale to już tylko taka dygresja z mojej strony. Johnson zauważa, że interpretacje skamieniałości rzekomych przodków człowieka podlegają ogromnemu subiektywizmowi. W zasadzie skamieniałości te można przyporządkować do skamieniałości ludzkich lub małpich, ale nic pośrodku. Sytuację dodatkowo pogarsza fakt, że ewolucjoniści darwinowscy co chwila zmieniają poglądy na ten temat i wzajemnie sobie przeczą niemal w każdej kwestii z tym związanej. Mieliśmy też jawne fałszerstwa związane z rzekomymi przodkami człowieka. Jednym z takich fałszerstw jest człowiek z Piltdown, innym takim fałszerstwem jest człowiek z Nebraski. Darwiniści aż przez 40 lat ukrywali, że człowiek z Piltdown jest oszustwem. Ewolucjoniści celowo manipulują danymi, ponieważ idzie za tym sukces, władza i pieniądze (s. 17, 98-100, 101, 204, 205-206, 207-208, 218-219). Wiele tak zwanych świadectw kopalnych to po prostu wynik wybujałej wyobraźni, jak stwierdził Solly Zuckerman, czołowy ekspert w dziedzinie ssaków naczelnych i ateista zresztą. Zuckerman poddał wieloletniej analizie choćby australopiteki i stwierdził, że nie ma żadnych podstaw anatomicznych twierdzenie darwinistów, że te małpy biegały i chodziły w postawie wyprostowanej, niczym człowiek. Zuckermann stwierdził też, że darwinowska antropologia jest podobna do parapsychologii i opiera się na lekkomyślnych spekulacjach, które stawiają pod znakiem zapytania to, czy w ogóle mamy tu do czynienia z nauką (s. 101-102, 206-207). Zapis kopalny nie potwierdza pokrewieństwa filogenetycznego. Historia pochodzenia człowieka od przodków małp człekokształtnych to świecki odpowiednik historii Adama i Ewy (s. 101). Wielu ekspertów wątpi w istnienie jakiejkolwiek różnicy między australopitekami afarensis i africanus. Inni zaś zaprzeczają, że w ogóle istniał ktoś taki, jak Homo habilis (s. 102). Są podstawy do podejrzliwości również wobec tak zwanego człowieka jawajskiego i człowieka pekińskiego, które stały się u ewolucjonistów darwinowskich podstawą do wniosku o istnieniu Homo erectusa. Ponadto to, co darwiniści uważają za „formy pośrednie” na drodze do powstania człowieka, często okazuje się być czymś, co żyło jednocześnie w tym samym czasie (s. 204, 206).


    Pod koniec rozdziału Johnson konkluduje, że ponad 150 lat intensywnych prób empirycznego potwierdzenia darwinowskiej teorii ewolucji nie przyniosło żadnych pozytywnych rezultatów poza znalezieniem kilku niejednoznacznych przykładów, skażonych dodatkowo mocnym subiektywizmem jeśli chodzi o interpretację. Skamieniałości zaprzeczają darwinowskiej teorii ewolucji, a darwiniści notorycznie i uporczywie ignorują dowody obalające ich hipotezę. Widać to zwłaszcza przy omawianiu problemów związanych z rzekomą ewolucją ludzi i waleni. A te problemy są ogromne. Walenie mają bowiem różne skomplikowane narządy, umożliwiające im nurkowanie na dużą głębokość, podwodną komunikację za pomocą fal dźwiękowych. Stopniowy rozwój adaptacyjny każdej z tych cech boryka się z takimi trudnościami, jak scenariusze ewolucji skrzydeł i oczu. Nawet rzekomo szczątkowe kończyny u walenia stanowią problem. Jaki niby darwinowski proces odpowiada za degenerację użytecznych kończyn tylnych do postaci narządów szczątkowych i na jakim etapie rzekomego przejścia od gryzonia do potwora morskiego do tego doszło? Czy kończyny przednie gryzoni przekształciły się w stopniowym procesie adaptacyjnym w płetwy waleni? Nie słyszymy żadnych wyjaśnień ze strony ewolucjonistów darwinowskich na te tematy i nic dziwnego, ponieważ takie nierozwiązywalne problemy są wypierane przez ich psychikę. Darwin przyznał, że świadectwa kopalne są poważnym obciążeniem, grożącym obaleniem jego teorii jeśli nie zostaną wyjaśnione. I ten stan rzeczy utrzymuje się do dziś (s. 103-104). Ogromy i w zasadzie nierozwiązywalny problem dla darwinistów stanowi też sposób, w jaki walenie karmią młode. Zmiany w tym zakresie musiałyby dokonać się w pełni i natychmiast, aby młode mogło urodzić się pod wodą. Nie istnieje żadne stadium pośrednie między urodzeniem a ssaniem mleka matki pod wodą oraz między urodzeniem a ssaniem mleka matki przy dostępie powietrza poza wodą. W tym samym czasie musiałyby zajść różne inne anatomiczne zmiany (s. 209).


    W rozdziale 7 Johnson przechodzi do obszaru biologii molekularnej. Ewolucjoniści darwinowscy często twierdzą, że biologia molekularna rzekomo „potwierdza” teorię ewolucji. Johnson mówi więc „sprawdzam” w tym temacie. Okazuje się, że na wyższych poziomach hierarchii taksonomicznej istnieją luki między obecnymi grupami. Ponieważ nie ma form przejściowych, każda istota należy do jednego i tylko jednego typu, gromady oraz rzędu. W czasach przed Darwinem biolodzy uważali brak form przejściowych za rozstrzygający powód odrzucenia teorii ewolucji biologicznej (s. 105-106). I słuszne uważali. Tak powinno być do dziś.


    Nie znajdując dowodów w zapisie kopalnym na swą teorię darwiniści poszli dalej w swych roszczeniach i zaczęli twierdzić, że biologia molekularna, zwłaszcza genetyka, dostarczają rzekomo dowodów na ewolucję. Darwiniści postanowili zacząć klasyfikować organizmy za pomocą stopnia podobieństwa na poziomie molekularnym. Jednak taki sposób klasyfikacji budzi wiele kontrowersji i prowadzi do sprzecznych wniosków z darwinowską teorią ewolucji. Molekularne klasyfikacje odbiegają od tych konwencjonalnych. Ponadto nie ma koniecznego związku między stopniem rozbieżności molekularnej dwóch gatunków a różnicami w ich widocznych cechach. Na przykład wszystkie gatunki żab wyglądają dość podobnie, ale różnice molekularne między nimi są tak duże jak u ssaków, wśród których występują tak różnorodne formy jak walenie, nietoperze i kangury. Ewolucjoniści darwinowscy przereklamowują również podobieństwa między ludzkim systemem genetycznym i systemem genetycznym małp człekokształtnych. Informacja zawarta w tych genomach różni się znacząco, nawet jeśli ułożenie chemicznych „liter” wygląda prawie tak samo (s. 109). Bezpodstawne jest zatem założenie, że podobieństwo molekularne między małpami człekokształtnymi a ludźmi „dowodzi” teorii ewolucji. Małpy człekokształtne i ludzie są podobni pod pewnymi względami, ale różnią się równie mocno pod innymi. Świadectwa molekularne potwierdzają jedynie odrębność grup taksonomicznych, co oznacza, że nie łączą ich żadne żyjące formy pośrednie (s. 110).


    Biologia molekularna nie potwierdza darwinowskiej teorii ewolucji. Co więcej, biologia molekularna jest w pełni zgodna z zapisem kopalnym, który wskazuje na to, że nie istniały żadne ogniwa pośrednie i formy przejściowe. Zapis kopalny po prostu nie pokazuje nam żadnej ewolucji. Jeśli wziąć pod uwagę zestawienia dotyczące cytochromu c, to okazuje się, że sezam (roślina) i jedwabnik różnią się od bakterii mniej więcej tak jak człowiek. W rzeczywistości każdy gatunek rośliny i zwierzęcia jest w przybliżeniu tak samo odległy pod względem molekularnym od dowolnego gatunku bakterii i nie zachowały się żadne osobniki pośrednie, które mogłyby wypełnić przestrzeń między jednokomórkowymi a wielokomórkowymi formami życia. Dokładnie to samo pokazuje zapis kopalny: nie było żadnej ewolucji. Biochemik Carl Woese wykazał wraz ze swoimi współpracownikami, że do królestwa prokariontów należą dwa całkowicie odrębne typy bakterii, tak różne od siebie na poziomie cząsteczkowym, jak każdy z nich od eukariontów. Dzieli je ogromna przepaść molekularna i nie ma nic pomiędzy, jedno nie ewoluowało tu z drugiego. Wniosek jest ponownie ten sam: nie było żadnej ewolucji. Zapis molekularny na nic takiego nie wskazuje, dokładnie tak samo jak zapis kopalny (s. 111-112, 210). Archebakterie i eubakterie są zbyt różne od siebie, aby mogły ewoluować od wspólnego przodka (s. 128). Zjawisko znane jako zegar molekularny zaprzeczyło oczekiwaniom darwinistów opartym na teorii doboru naturalnego (s. 165, 212). Christian Schwabe przyznał, że ewolucjoniści często uciekają się do hipotez ad hoc, aby uniknąć sprzeczności między neodarwinizmem i przeczącymi mu danymi molekularnymi. Nie ma jednak możliwości, aby potwierdzać hipotezy ad hoc w teorii lub w praktyce (s. 212). W zasadzie to cała darwinowska teoria ewolucji jest jedną wielką hipotezą ad hoc.


    A zatem darwinowskie przypuszczenie o twórczej sile doboru naturalnego i losowych mutacji okazuje się jeszcze bardziej empirycznie bezpodstawne i sprzeczne nie tylko z zapisem kopalnym, ale również z zapisem biomolekularnym. Biochemia pokazuje równe odległości cząsteczkowe, czyli luki, tak jak zapis kopalny, co nie tylko nie potwierdza darwinowskiej teorii ewolucji, ale wręcz wprost jej zaprzecza (s. 112). Kiedy porównuje się homologiczne cząsteczki współczesnych waleni i nietoperzy, również okazuje się, że każda z nich znajduje się mniej więcej w tej samej odległości molekularnej od odpowiednich cząsteczek dowolnego współczesnego gada, na przykład węża, którego przodkowie mieli przebyć odrębną drogę rozwoju. Wnioski są tutaj te same co powyżej. Ponadto Motoo Kimura wykazał, że mutacje neutralne, które nie dają żadnej przewagi reprodukcyjnej, mogą się rozpowszechniać bardzo szeroko w populacji, do tego stopnia, że stają się cechą charakterystyczną całego gatunku. Jednak to znowu przeczy założeniu ewolucjonistów darwinowskich, którzy postulują, że dobór naturalny może tak szeroko faworyzować jedynie mutacje korzystne. Coś tu nie gra i to bardzo mocno. Jak organizmy mogły podlegać istotnym biochemicznym zmianom funkcjonalnym, które nie wpływały na ich wartość przystosowawczą? Jeżeli mutacje nie mają żadnego znaczącego wpływu na funkcjonowanie, to nikt nie powinien twierdzić, że dobór naturalny kieruje ewolucją molekularną (s. 113, 125, 129). Istnieją świadectwa wręcz wskazujące na to, że zmiany zachodzą najczęściej w tych miejscach cząsteczek, które nie regulują funkcji krytycznych dla życia, a rzadziej w miejscach trwałych, gdzie mogłyby niekorzystnie wpłynąć na najważniejsze aspekty funkcjonowania organizmów. Na poziomie molekularnym wpływ doboru naturalnego sprowadza się więc głównie do zapobiegania zmianom, co znowu wprost przeczy założeniom darwinistów. A zatem świadectwa molekularne i dane empiryczne nie potwierdzają darwinowskiej hipotezy twórczego działania doboru naturalnego. Tam, gdzie dobór naturalny pozwala na jakąś zmienność, to dotyczy ona jedynie wąskiego zakresu w określonych granicach, których dobór naturalny pilnuje i przeciwdziała przekraczaniu tych granic (s. 115).


    Skoro już jesteśmy przy homologii to warto wspomnieć, że istnieje kilka faktów z genetyki, które w kwestii homologii są wprost sprzeczne z darwinowską teorią ewolucji. Otóż okazuje się, że zgodności struktur homologicznych nie można powiązać z podobieństwem pozycji komórek w zarodku lub części jaja, z którego te struktury ostatecznie się różnicują. Ponadto homologiczne struktury nie muszą podlegać kontroli identycznych genów, a homologia fenotypów nie oznacza podobieństwa genotypów (s. 200). Przeczy to wprost darwinowskiemu założeniu, że podobieństwa organizmów są konsekwencją ich wspólnego pokrewieństwa, które wynika z losowych mutacji w zmiennych genotypach.


    Między ekspertami od skamieniałości a biologami molekularnymi rodzi się konflikt (s. 116). Wspólni przodkowie i formy przejściowe wciąż są tylko bytami teoretycznymi, których nie obserwujemy w zapisie kopalnym mimo długich i usilnych poszukiwań. Ewolucjoniści darwinowscy nie mają zielonego pojęcia i nie są w stanie wyjaśnić, jak złożone do granic możliwości struktury molekularne mogły w ogóle wyewoluować. Biologia molekularna czyni tę zagadkę jeszcze bardziej zawiłą. Mamy do czynienia z machinami molekularnymi, których właściwe funkcjonowanie zależy od współpracy licznych złożonych części. Na przykład cząsteczka hemoglobiny ma tak złożoną strukturę i funkcję, że czasem jest nazywana „molekularnym płucem”. Trudności w wyjaśnieniu, jak takie inżynieryjne struktury mogły wyewoluować dzięki mutacjom i doborowi naturalnemu, rosną z każdym kolejnym odkrytym poziomem złożoności. Tym samym świadectwa molekularne nie potwierdzają ani istnienia wspólnych przodków, ani zachodzenia mechanizmu darwinowskiego. Ewolucjonizm darwinowski nie zdaje egzaminu w obliczu danych molekularnych (s. 118, 128, 130).


    W rozdziale 8 Johnson omawia zagadnienie ewolucji prebiotycznej. To jest jedno z najsłabszych ogniw darwinizmu, jeśli wręcz nie najsłabsze. Nie istnieje żaden prawdopodobny scenariusz przypadkowego powstania życia, nawet taki czysto hipotetyczny. Po prostu zero, pominąwszy jakieś od czapy rzucone propozycje, które można byłoby jakkolwiek dalej rozwinąć lub testować w sposób choćby odrobinę obiecujący. Ewolucjoniści darwinowscy dostają takiego łupnia w tym temacie, że wymyślają przeróżne uniki, aby tylko o tym nie dyskutować. Mówią na przykład, że ewolucja darwinowska nie dotyczy zagadnienia powstania życia. Jest to oczywiście kolejne kłamstwo. Darwin jak najbardziej spekulował na ten temat, mamy też dział biologii darwinowskiej znany jako ewolucja prebiotyczna lub chemiczna (s. 120, 125, 126, 129, 213, 214). Fakty są jednak bezlitosne. Twarda nauka empiryczna de facto ponownie sprzeciwia się ewolucji darwinowskiej na kolejnym polu. Pasteur i Redi ostatecznie obalili samorództwo i zamknęli temat. Spontaniczne powstanie życia to kolejny koncept w wykonaniu religii darwinowskiej, który jest sprzeczny z nauką empiryczną, ponieważ ewolucjoniści darwinowscy w zasadzie nadal rozgłaszają obaloną ideę samorództwa. Prawdziwa nauka nie wie nic na ten temat i można w zasadzie w sposób pewny przyjąć, że się nie dowie. Co bardziej uczciwi darwiniści przyznają, że istnienie naturalistycznego wyjaśnienia pochodzenia życia to kwestia wiary (s. 213).


    Ale niektórzy religianci darwinowscy nie chcą odpuścić nawet na tym polu i kombinują jak przysłowiowy koń pod górę. Nic dziwnego. Jeśli życie nie powstało przypadkowo w jakimś bulionie, na sposób czysto materialistyczny, to ewolucjonizm darwinowski jest fałszywy już na starcie. Oznacza to bowiem, że życie zostało stworzone. Trzeciej opcji nie ma. Jednak życie jest zbyt złożone, aby mogło powstać przypadkowo. Związki chemiczne nie posiadają potomstwa, a tylko takie składniki obserwujemy w materii nieożywionej (s. 120-121, 128, 194). Darwiniści próbowali spontanicznie wywołać powstanie życia w warunkach, które potem zresztą okazały się nieadekwatne do atmosfery pierwotnej Ziemi, ale i tak im się to nie udało. Uzyskali jedynie kilka związków chemicznych, które w żadnym wypadku nie są życiem. Nie były to nawet wszystkie związki chemiczne, które wchodzą w skład życia. W dodatku atmosfera pierwotnej Ziemi była wyniszczająca dla życia, które miało się wtedy niby spontanicznie uformować. Pierwotny bulion przyjazny życiu, o którym to bulionie fantazjował Darwin, nigdy nie istniał. Z faktu występowania kilku związków chemicznych nie wynika jeszcze w żaden sposób to, że życie powstaje wtedy, gdy są one obecne i swobodnie pływają sobie w jakimś hipotetycznym bulionie. Ewolucjoniści darwinowscy nigdy nie byli w stanie pokazać w laboratorium, jak z aminokwasów, cukrów i kilku innych związków powstaje życie. Jedynie snują oni na ten temat bezpodstawne spekulacje i fantazje. Życie jest arcydziełem miniaturowej złożoności, przy której nawet najbardziej zaawansowany technicznie statek kosmiczny jest niczym prymitywny twór z epoki kamienia łupanego. Samoistne powstanie DNA i RNA jest tak nieprawdopodobne, że z matematycznego punktu widzenia jest niemożliwe. Jak stwierdził słynny astrofizyk i matematyk Fred Hoyle, prawdopodobieństwo przypadkowego powstania organizmu z pierwotnego bulionu jest takie samo, jak złożenie Boeinga 747 przez tornado szalejące nad złomowiskiem (s. 121-125, 128, 130, 194). Hoyle stwierdził również w swej książce pt. Evolution from Space, że samoistne powstanie nawet jednego polimeru żywych organizmów jest tak nieprawdopodobne jak to, że całkowicie wypełniający przestrzeń Układu Słonecznego niewidomi, obracający w rękach kostkę Rubika, ułożą ją prawidłowo w jednym i tym samym momencie. Miażdżącej krytyce poddano również koncepcję, że RNA jest kandydatem na pierwsze życie (s. 125-126). W temacie początków życia biologowie nie wiedzą kompletnie nic. Brak jakichkolwiek danych empirycznych na ten temat i badacze przywykli już do dużej frustracji, która z tego wynika. Brak jakichkolwiek perspektyw w tym temacie jest najlepiej zobrazowany przez fakt, że naukę empiryczną zastąpiono tu symulacjami komputerowymi i różnymi mitologiami (s. 126-127, 129, 214). Inni darwiniści, tacy jak Francis Crick, w desperacji uciekli się do koncepcji kierowanej panspermii, czyli idei, że życie zostało przysłane na Ziemię z kosmosu. Jednak to w zasadzie w niczym nie różni się od koncepcji inteligentnego projektu (s. 128-129). A co, jeśli Darwin się mylił i dobór naturalny nie jest żadnym twórczym czynnikiem i wyjaśnieniem pochodzenia całego życia? W tej sytuacji założenie darwinowskie, odnoszące się do samych początków życia, jest po prostu przyjęciem omyłkowej perspektywy badawczej i ślepą uliczką. Biolodzy wyznający paradygmat darwinowski mają w tej kwestii błędne podejście do problemu i tym samym daremne są ich wysiłki nastawione na rozwiązanie zagadki życia metodami czysto naturalistycznymi i materialistycznymi. Nie różnią się oni niczym od średniowiecznych alchemików, którzy usiłowali przemienić ołów w złoto (s. 129). Przepaść między materią ożywioną i nieożywioną jest przeogromna i ewolucjoniści darwinowscy nigdy nie byli w stanie jej zasypać. Nawet się do tego nie zbliżyli. Darwiniści nie są też w stanie uwolnić się od języka projektu i celowości, gdy mówią o inżynieryjnych cudach biomolekularnej maszynerii życia. Gdy na przykład Aleksander Graham Cairns-Smith opisuje powstanie białek, to mówi o „wiadomościach” zawartych w informacji genetycznej, znajdującej się w „bibliotece” DNA każdej komórki, która ulega „przepisaniu” i „tłumaczeniu”. Język ten jest typowy dla biologów zajmujących się tym obszarem życia. Praktycznie wszyscy oni podkreślają wrażenie zamysłu i celowości w tych układach oraz konieczność współpracy wielu skomplikowanych elementów w celu podtrzymania życia. Wszyscy naukowcy, opisując proces syntezy białek, posługują się terminologią sugerującą inteligentną komunikację: wiadomości, zaprogramowane instrukcje, języki, informacje, kodowanie i dekodowanie, biblioteki (s. 130).


    W rozdziale 9 Johnson analizuje różne ujęcia nauki. Czyni tak dlatego, że darwiniści potrafią blokować krytykę ewolucji w ustawodawstwie i prawodawstwie amerykańskim. Spory często rozbijają się o sądy. Johnson przytacza stwierdzenia filozofów nauki, jacy demaskują kłamstwa w twierdzeniach sędziów, którzy tendencyjnie opowiadają się za darwinowską teorią ewolucji. Darwiniści wcale nie uważają teorii ewolucji za „tymczasową”, natomiast kreacjonizm jest jak najbardziej falsyfikowalny, w przeciwieństwie do darwinowskiej teorii ewolucji, która falsyfikowalna nie jest. Poza tym naukowcy nie zawsze formułują wyjaśnienia oparte na prawach przyrody. Grawitacji, na przykład, nie da się wyjaśnić w oparciu o prawa przyrody (s. 131-132). Darwinowska teoria ewolucji jest też czysto naturalistyczna, co oznacza, że jest kierowana przez ślepy i nieukierunkowany proces, czysto losowy. Nie ma to nic wspólnego ze stwórczym aktem Boga. Johnson cytuje Georga Gaylorda Simpsona, który wprost stwierdził, że człowiek jest wynikiem pozbawionego celu, przyrodniczego procesu, który nie miał go na myśli (s. 133). Zdaniem ewolucjonistów darwinowskich Bóg nie ma i nie miał nic wspólnego z ewolucją. Ewolucja to czysto materialistyczny proces, który nie był przez nikogo zaplanowany, z Bogiem włącznie, ani nie jest przez nikogo kierowany lub kontrolowany. Darwiniści są naturalistami, co oznacza, że dla nich przyroda jest zamkniętym układem materialnych przyczyn i skutków, z czego wprost wynika, że nie dopuszczają oni żadnej ingerencji z zewnątrz w procesy przyrodnicze. Ostateczny wniosek z tego jest taki, że tak zwany teistyczny ewolucjonizm jest fałszywy na gruncie doktryny ewolucjonizmu darwinowskiego (s. 134-135).


    Naturalizm i empiryzm są jednak ze sobą sprzeczne, zwłaszcza na gruncie darwinizmu. Jest tak dlatego, że żaden mechanizm zaproponowany przez ewolucjonistów darwinowskich, z doborem naturalnym i losowymi mutacjami włącznie, nie jest w stanie wytworzyć życia na naszej planecie. Tego nie obserwujemy. Również zapis kopalny zaprzecza darwinowskiej teorii ewolucji, zgodnie z którą całe obecne życie powstawało stopniowo, na drodze powolnych przekształceń jednych organizmów w drugie. A więc darwinowska teoria ewolucji jest sprzeczna z empirią i to nie tylko w jednym miejscu, ale w wielu miejscach. Darwinizm jest tylko czystą filozofią, która z empirią nie ma w zasadzie nic wspólnego. To tylko koncepcja metafizyczna i w dodatku jest ona wielką pomyłką (s. 135, 184, 211). Dlaczego więc ta koncepcja nie upadła? Ponieważ empiryzm nie jest głównym kryterium naukowości. Dla ewolucjonistów darwinowskich głównym kryterium naukowości jest naturalizm i materializm filozoficzny. Oznacza to, że darwiniści od samego początku arbitralnie i odgórnie będą odrzucać każdy pogląd niezgodny z ich przekonaniami. Tak właśnie wygląda „nauka”, zdaniem ewolucjonistów darwinowskich, która w tej sytuacji jest tylko zbiorem nietolerancyjnych uprzedzeń (s. 136-139, 141, 177). Darwinowska teoria ewolucji jest tylko kolejną religią, która jest nową świecką koncepcją stworzenia (s. 142).


    W rozdziale 10 Johnson omawia tę właśnie religię, którą jest religia darwinowska, wraz z jej wrogim i agresywnym stosunkiem do religii tradycyjnych. Johnson cytuje oficjalne oświadczenia instytucji broniących darwinowskiej teorii ewolucji, które nie ukrywają, że między darwinizmem i tradycyjnymi religiami istnieje nieuchronny konflikt (s. 143-146, 177-178). Religia darwinowska wyklucza istnienie wolnej woli i cytowani przez Johnsona ewolucjoniści darwinowscy to przyznają (s. 145, 153). Zinfiltrowane przez darwinistów środowisko akademickie jest w stanie otwartej wojny z religiami tradycyjnymi, od których żąda bezwarunkowej kapitulacji. Naukowcy, którzy twierdzą, że darwinowska teoria ewolucji i naturalizm mogą podlegać pewnym otwartym dyskusjom i wątpliwościom, są uznawani za zdrajców (s. 148, 167, 177-178, 217). Naturaliści uważają ludzi religijnych za głupców lub w najlepszym wypadku za nieszkodliwych sentymentalistów (s. 149). Darwinowscy naturaliści co prawda przyznają, że nauka przyczyniała się do zła obecnego w historii ludzkości, niemniej jednak uważają też, że współczesny człowiek może być zbawiony tylko przez naukę (s. 150). Dla darwinistów ewolucja jest nowym Bogiem, którego musimy czcić. Darwiniści są zaś gorliwymi misjonarzami tej nowej religii (s. 151). Ewolucjonizm darwinowski jest nowym mitem stworzenia. Ta religia mówi nam, że jesteśmy jedynie wytworem ślepego, przyrodniczego procesu, który nie miał nas na myśli, który nie ma żadnego celu i dla którego jesteśmy zupełnie obojętni (s. 152, 178). Oto nowa religia ludzkości, którą darwiniści nieuczciwie i bezpodstawnie nazywają „nauką” i jedynym źródłem racjonalnej wiedzy, choć tak naprawdę nie ma to nic wspólnego z żadną udowodnioną nauką. To jest tylko ewolucjonistyczna indoktrynacja masowa, która udaje edukację (s. 153, 177-178).


    Właśnie. W rozdziale 11 Johnson analizuje zagadnienie edukacji darwinowskiej, która w zasadzie stała się indoktrynacją. Rozdział 11 jest najzabawniejszym i zarazem najbardziej pouczającym rozdziałem w całej książce Johnsona. Opisuje on konflikt, który zaistniał w latach osiemdziesiątych XX wieku pomiędzy..... Brytyjskim Muzeum Historii Naturalnej i ewolucjonistami darwinowskimi. Otóż cała afera rozpoczęła się od tego, że owo muzeum wydało broszurę, w której stwierdziło, że „teoria ewolucji drogą doboru naturalnego nie jest, ściśle mówiąc, koncepcją naukową”. Muzeum to oświadczyło następnie, że nie ma dowodów na teorię ewolucji a dobór naturalny to tylko pusty frazes, gra słów, za którą nie stoi nic konkretnego. Auć. Wystawa dawała do zrozumienia, że ewolucja darwinowska podlega uzasadnionej krytyce i pewnego dnia może zostać zastąpiona przez inną teorię (s. 155, 157-158, 161). Auć. Wystawa prezentowała też swoje ekspozycje zgodne z ujęciem kladystycznym, to znaczy takim, które nie uwzględnia teorii ewolucji i jest alternatywną klasyfikacją organizmów ze świata przyrody. Kladyzm zakłada, że żadnego gatunku nie można zidentyfikować jako przodka innego gatunku, jak to chcą robić właśnie ewolucjoniści. Kladogramy nie ukazują pokrewieństwa postulowanego przez darwinistów, które to pokrewieństwo miałoby wynikać z istnienia jakiegoś hipotetycznego wspólnego przodka. Kilku kladystów stwierdziło nawet, że mogłoby porzucić hipotezę wspólnych przodków (s. 156 i tamże przypis nr 1). Auć. Kladyści traktują zbiór skamieniałości jako podlegający różnorakim interpretacjom, które nie muszą być ze sobą zgodne (s. 160).


    Jaki był efekt tego wszystkiego, co zrobiło wspomniane muzeum? Łatwy do przewidzenia. Ewolucjoniści darwinowscy wpadli w szał i rozpoczęli kampanię darcia szat na łamach czasopisma „Nature”. Na wspomnianym muzeum wieszano wszelkie możliwe psy (te martwe też). O dziwo, biolodzy nie byli jednomyślni. Piszący do „Nature” naukowcy poczuli krew na parkiecie i przyznali rację muzeum brytyjskiemu, że tak właściwie to nie ma dowodów na teorię ewolucji i gdyby teoria ta została zastąpiona czymś lepszym, to nie sprzeciwialiby się. Redaktorzy „Nature” ze zdumieniem odkryli, że darwinowska teoria ewolucji budzi o wiele większe kontrowersje wśród biologów i naukowców, niż wcześniej myślano (s. 158). Sam „Nature” niechcący jeszcze bardziej dolał oliwy do ognia, niż rzeczone muzeum. Chcąc uspokoić nastroje „Nature” opublikował bowiem artykuł, w którym oświadczył, że według Karla Poppera, znanego metodologa nauki, darwinowska teoria ewolucji jest koncepcją zarówno metafizyczną, jak i niefalsyfikowalną. Auć. We wspomnianym eseju z „Nature” przyznano też, że duża część społeczeństwa jest sceptyczna wobec twierdzeń darwinistów i ci, którzy wątpią w darwinowską teorię ewolucji opierają się na słusznych podstawach. Redaktorzy „Nature” nie tylko stwierdzili, że darwinowska teoria ewolucji jest konceptem metafizycznym opartym na wierze, ale wręcz prosili się o katastrofę gdy dodawali, że argumenty sceptyków w stosunku do teorii ewolucji powinny być nagłaśniane, a krytyka problemów empirycznych darwinizmu powinna stać się częścią edukacji publicznej. Czy to uspokoiło ewolucjonistów darwinowskich? W żadnym wypadku. Wpadli w jeszcze większą furię niż po publikacjach muzeum brytyjskiego (s. 159, 161). Mimo to wspomniane muzeum dalej dolewało oliwy do ognia. Rzecznik prasowy tegoż muzeum stwierdził w jednym z wywiadów, że darwinowska teoria ewolucji jest trapiona przez takie problemy, jak brak form pośrednich w zapisie kopalnym (co wskazuje na to, że postulowane przez darwinistów stopniowe przekształcenia nigdy nie zaszły), eksplozja kambryjska, której ewolucjoniści darwinowscy nie są w stanie w ogóle wyjaśnić i która wprost przeczy ich teorii, trudności w wyjaśnianiu pochodzenia kodu genetycznego, brak kopalnych przodków jakiejkolwiek głównej grupy i tak dalej (s. 162, 165).


    Darwiniści oczywiście nie mogli pozostawić bez reakcji ten cały rwetes. Rozpoczęło się publikowanie zwyczajowych broszurek, które miały uspokoić publikę. Jednak broszury te nic nie wniosły poza propagandowym powtarzaniem obiegowych sloganów, które zostały już zakwestionowane w całej tej awanturze. Broszurki ewolucjonistów darwinowskich w ogóle nie ustosunkowywały się do zgłaszanych problemów, które zostały zignorowane i są jak zawsze bagatelizowane przez darwinistów. Ewolucjoniści stosują też tak typowe dla siebie metody odwracania uwagi od problemów. Na przykład zamiast szczerze przyznać, że nauka nie potrafi wykazać, jak w wyniku doboru naturalnego i losowych mutacji powstały złożone, przystosowawcze struktury, darwiniści zmieniają temat na temat zastępczy pod tytułem „różnica między doborem naturalnym i adaptacją”, jakby to cokolwiek miało ludziom wyjaśniać (s. 164, 194).


    Ewolucjoniści darwinowscy robią wszystko, aby ukryć problemy teorii ewolucji w systemie edukacji. Nie chcą dopuścić do tego, żeby uczniowie wiedzieli o tym, że osądy darwinistów mogą być sprawą subiektywnych preferencji lub efektem myślenia stadnego. Darwinowska teoria ewolucji jest jedynie religią i koncepcją metafizyczną opartą na wierze (w tym również na wierze w autorytety), ale studenci i uczniowie nie mogą się o tym dowiedzieć, zgodnie z postanowieniem ewolucjonistów darwinowskich. W razie problemów darwiniści uciekają się do socjotechniki i definiują termin „ewolucja” bardzo mgliście, jako po prostu „zmiany w czasie”. Ale darwinowska teoria ewolucji głosi o wiele więcej: że w sposób zupełnie przypadkowy i nieukierunkowany całe życie, wraz z nami ludźmi, wyłoniło się na drodze stopniowych i powolnych zmian z jakiegoś pierwszego drobnoustroju. Termin „zmiany w czasie” w ogóle już nic takiego nie sugeruje i jest neutralny. Dlatego też darwiniści uciekają się do takich słownych manipulacji i gierek semantycznych, co jest oczywiście czystą socjotechniką (s. 166-167, 184). Darwinowska teoria ewolucji jest nieweryfikowalna empirycznie. Nie da się w niej sporządzić przewidywań ilościowych. Dlatego właśnie ewolucjoniści muszą prowadzić kampanię indoktrynacji w szkołach publicznych (s. 167, 211).


    W rozdziale 12, który jest ostatnim rozdziałem w znakomitej książce Phillipa E. Johnsona pt. Darwin przed sądem, autor rozważa zagadnienie granicy między nauką i pseudonauką. Już Karl Popper, najwybitniejszy metodolog nauki z XX wieku dostrzegł, że teoria, która pozornie wyjaśnia wszystko, tak naprawdę nie wyjaśnia niczego. Darwinowska teoria ewolucji jest właśnie taką teorią (s. 169). Przykłady łatwo znaleźć. Darwiniści twierdzili kiedyś, że w egoistycznej naturze z definicji nie może istnieć altruizm. Byłoby to bowiem sprzeczne z darwinowską ideą rywalizacji w przystosowaniu najlepiej przystosowanego. Jednak z czasem w świecie przyrody ożywionej znaleziono zachowania altruistyczne, nie tylko wśród ludzi, ale nawet wśród zwierząt, co wprost falsyfikowało darwinowskie komunały. Co na to ewolucjoniści darwinowscy? Ano stwierdzili sobie, że te przykłady niczego nie falsyfikują, bo zachowania altruistyczne to tak naprawdę zakamuflowany egoizm: jednostka chce chronić swój gatunek i momentami może nawet poświęcić swe życie dla tej idei. Z czasem jednak odkryto zachowania altruistyczne między różnymi gatunkami, a nie tylko w obrębie jednego gatunku, co znowu sfalsyfikowało darwinistyczne komunały. Co na to ewolucjoniści darwinowscy? Ano dalej swoje. Tym razem stwierdzili, że znowu chodzi o ukryty egoizm: jednostka troszcząca się o inny gatunek troszczy się o ogólnie pojęte życie na planecie. Jak widzimy, nawet jeśli wprost sfalsyfikujemy darwinowskie androny przy pomocy szeregu obserwacji empirycznych, to ewolucjonista darwinowski zawsze znajdzie jakieś „wytłumaczenie”, nawet najbardziej absurdalne. Tak właśnie wygląda nienaukowa i niefalsyfikowalna teoria, na miano której darwinowska teoria ewolucji w pełni zasługuje. I to oczywiście tylko zaledwie jeden przykład, bo tak naprawdę w ten sam sposób darwiniści bagatelizują wszystkie przykłady falsyfikujące wprost obalające ich teorię ewolucji.


    David Hume wykazał swego czasu, że dowolna teoria naukowa nie może zostać potwierdzona przez ciąg obserwacji, nawet jeśli byłoby ich bardzo wiele. Zawsze bowiem może pojawić się jakaś obserwacja, która zaprzeczy wszystkim poprzednim obserwacjom. W ten właśnie sposób runął pozornie nienaruszalny gmach newtonowskiej fizyki (s. 170). Zasadność indukcji, jako podstawy naukowego myślenia, stała się niepewna. Dokładne analizy metodologów nauki i historyków nauki ukazały zresztą, że naukowcy nie postępują zgodnie z zasadą wnioskowania indukcyjnego. To teoria zwykle wyprzedza eksperyment lub proces gromadzenia danych empirycznych, a nie na odwrót. Obserwacja jest zawsze wybiórcza i już na starcie jest podporządkowana jakiejś teorii, która określa zakres i rodzaj zbieranych danych. Bez teorii naukowcy nie wiedzieliby jak zaprojektować eksperyment lub gdzie szukać ważnych informacji. Tak więc to nie teoria wynika z danych i eksperymentów, ale jest dokładnie na odwrót - teoria jest zawsze przed faktami i wyprzedza fakty. Jak pokazuje historia nauki, naukowcy nie tworzą teorii przy pomocy faktów eksperymentalnych, ale dopiero później dopasowują fakty do swych teorii, często w sposób wybiórczy i tendencyjny (zawsze można znaleźć jakieś dane potwierdzające dowolną teorię - patrz zagadnienie tak zwanego błędu konfirmacji). Teorie zaś niejednokrotnie były wymyślane z sufitu lub nawet inspirowane jakimiś przekonaniami mitologicznymi, czy nawet filozoficznymi. I to jest prawdziwy obraz nauki, jakże bardzo odbiegający od potocznego obrazu i rozumienia, w którym naukowcy kierują się niby tylko faktami (s. 171).


    Popper podkreślał też, że nie da się wyeliminować metafizyki z nauki. Same podstawy nauki są już filozoficzne i metafizyczne. Gdyby wyrugować metafizykę z nauki, to wtedy upadłaby w całości. Nie tylko osiągnięcie wiedzy naukowej byłoby wtedy niemożliwe, ale osiągnięcie jakiejkolwiek wiedzy. Nauka zrodziła się właśnie z metafizyki. Wystarczy w tym miejscu przywołać przykład astronomii, która ogromnie dużo zawdzięcza astrologii i mitologii. Popper podkreślał, że twierdzenia metafizyczne są więc jak najbardziej sensowne i ważne. Stanowią one nie tylko fundamenty nauki, ale decydują w ogóle o podstawach wszelkiej wiedzy i o naturze bytu. Z kolei uniwersalne i ogólne twierdzenia nauki nie są weryfikowalne. No bo jak na przykład moglibyśmy sprawdzić czy entropia Wszechświata jako całości stale rośnie? (s. 172).


    A tymczasem jak radzi sobie darwinowska teoria ewolucji w świetle kryteriów zaproponowanych przez Karla Poppera? Marnie. Darwin już od samego początku przyznawał, że nie da się pogodzić świadectw empirycznych z jego teorią ewolucji organizmów żywych. W zasadzie to Darwin nawet stwierdził, że jego teoria ewolucji nie potrzebuje przechodzić przez testy empiryczne. Darwin nie zaproponował żadnych śmiałych testów empirycznych i dlatego już od samego początku podążał niewłaściwą drogą. Wprowadził także praktykę bagatelizowania danych kopalnych, które od początku przeczyły jego teorii ewolucji (i przeczą do dzisiaj), uprawiając sofistykę polegającą na tym, że braki w swojej teorii ewolucji zawsze usprawiedliwiał sztucznym doborem hodowlanym. Jednak sztuczny dobór hodowlany nie dowodzi darwinowskiej teorii ewolucji, a wręcz jej przeczy, bo zawsze ukazuje tylko to, że zmiany są ograniczone do wąskiego zakresu w obszarze jednego gatunku. Sztuczny dobór hodowlany, na który powoływał się Darwin (i co ewolucjoniści robią po dziś dzień), w żaden sposób nie tłumaczy nam jak powstawały nowe i przełomowe innowacje oraz plany budowy ciała w organizmach. Przykład sztucznego doboru hodowlanego, który ogranicza się jedynie do bardzo drobnych zmian, nie ma z tym już nic wspólnego. Tak więc darwinowska teoria ewolucji od samego początku była chroniona przed weryfikacją empiryczną i falsyfikacją, zamiast podlegać sprawdzeniu, jak każda porządna teoria naukowa. Darwin pozostawił bez odpowiedzi ważne pytania, w tym nie rozwiązał problemu roli doboru naturalnego jako mechanizmu zmian ewolucyjnych. Dyskusje na ten temat trwają do dziś, odciągając uwagę od tego, że darwinowska teoria ewolucji jest nieweryfikowalna empirycznie i niefalsykowalna, a więc musiała stać się po prostu religijnym dogmatem wojujących sekularystów, którzy dla niepoznaki i zmyłki nazywają ją „faktem”. Ale nie ma ona nic wspólnego z faktami, nie tylko empirycznymi, ale jakimikolwiek (s. 173, 175, 176, 177-178). Tym samym darwinowska teoria ewolucji jest tylko metafizyką, której nie można podważyć, gdyż metafizyka nie ma nic wspólnego z faktami, które mogłyby ją zweryfikować lub sfalsyfikować. Dla darwinistów po prostu nie mogą istnieć świadectwa obalające ich teorię ewolucji ponieważ z definicji nie może istnieć nic, co by jej przeczyło. Dogmat ewolucji pozostaje dla darwinistów „prawdziwy” z definicji, bez względu na świadectwa empiryczne mu przeczące, stąd ewolucjonistów darwinowskich po prostu nie interesują takie świadectwa i nie zajmują się nimi (s. 176, 184, 185, 193). Jednak darwinowska teoria ewolucji jest tylko hipotezą, a nie faktem. W dodatku ta hipoteza podlega nieustannym modyfikacjom i dostosowaniom, ponieważ coraz to nowsze dane empiryczne po prostu jej przeczą i obalają ją (s. 177).


    Zmienność populacji nie ma nic wspólnego z dużymi transformacjami gatunkowymi, jakie są postulowane przez darwinistów. Ewolucjoniści darwinowscy stosują swego rodzaju sztuczkę socjotechniczną: pokazują jakąś mikroskopijną zmianę w organizmach, po czym bezpodstawnie stwierdzają, że dowodzi to tego, że rzekomo wszyscy i wszystko wyewoluowało z bakterii lub jakiegoś innego mikroba czy drobnoustroju. Ale na tym właśnie polega oszustwo całej tej sztuczki semantycznej, że podany przykład drobnej zmiany nie dowodzi żadnej ewolucji i metafizycznego systemu ewolucjonistów darwinowskich. Powód jest prosty: nie każda zmiana jest ewolucją, choć każda ewolucja jest już jakąś zmianą. W ten oto właśnie zwodniczy sposób darwiniści manipulują terminem „ewolucja” (s. 175, 184).


    Historia nauki jednoznacznie pokazuje, że darwinowska teoria ewolucji została przyjęta w kręgach akademickich zanim dokonano jakichkolwiek rygorystycznych testów empirycznych odnośnie niej. Te testy nigdy zresztą nie były potrzebne. Darwinowska teoria ewolucji spełnia rolę mitu stworzenia w kręgach laickich. To jest jej najważniejsza rola i fakty po prostu nie są jej do niczego potrzebne. Przy okazji ten ewolucyjny mit sekularystyczny przydaje się ateistom do walki z ortodoksyjnymi religiami monoteistycznymi, które stanowią dla niego konkurencję ze swymi kosmogoniami. Ateistyczni ewolucjoniści darwinowscy mają swój mit kosmogoniczny, zgodnie z którym cały Wszechświat, a zwłaszcza całe obecne życie, z człowiekiem włącznie, powstało z bakterii lub innych drobnoustrojów na drodze czysto przypadkowych i nieukierunkowanych procesów, których nikt nie nadzorował. Wspomniana bakteria jest zaś tylko wytworem czysto przypadkowych i równie nieukierunkowanych fluktuacji związków chemicznych. Ot, cała „tajemnica” powstania życia i człowieka, w ujęciu ewolucjonistów darwinowskich. Szkoda tylko, że ta darwinowska bajeczka pozostaje równie nieudowodniona, jak pradawne mity kosmogoniczne kultur starożytnych. Darwinowska teoria ewolucji jest pseudonauką, religią naturalizmu, swoistą metafizyką, która ma swoją etykę i swój plan zbawienia ludzkości, jaki ma się dokonać za pomocą inżynierii społeczno-genetycznej. Na potwierdzenie tych twierdzeń Johnson przytacza wypowiedzi darwinistów, takich jak Julian Huxley, którzy już nawet nie ukrywają, że taka jest właśnie istota i cele darwinowskiej religii. Huxley bez ogródek stwierdził również, że nic nie zostało stworzone, żaden aspekt rzeczywistości. Wszystko po prostu wyewoluowało. Po czym Huxley nazwał to przekonanie nową religią ludzkości. Oto nowa religia darwinowska w pełnej krasie, przygotowywana dla ludzkości nowej ery (s. 174-175, 178, 184). Ewolucjoniści darwinowscy nie uprawiają tradycyjnej nauki lecz ideologię, która musi być zawsze zgodna z ich metafizyczną doktryną naturalizmu filozoficznego. Darwiniści przyjęli błędny pogląd na naukę, gdyż opanowała ich żądza posiadania racji. Stosują pseudonaukowe praktyki. Darwinowska teoria ewolucji jest jedynie filozoficznym programem naturalizmu. W ten oto sposób ewolucjoniści darwinowscy stali się fanatykami swojej nowej religii (s. 178, 211).


    Na końcu książki Johnsona znajduje się bardzo ciekawa sekcja przypisów i komentarzy do poszczególnych rozdziałów, w której można znaleźć dalsze bardzo interesujące uzupełnienia, ciekawostki i przydatne informacje. Dowiadujemy się z tego na przykład, że Darwin był bezkompromisowym materialistą filozoficznym. Darwin był antyteistą, tak samo jak jego ojciec - Robert. Biografowie Darwina nie mają co do tego wątpliwości (s. 188-189).


    Darwinowska teoria losowych mutacji genetycznych jest ostatnio podważana przez kręgi, po których trudno byłoby się tego spodziewać. W 1998 roku badacze z Harvard School of Public Health opublikowali artykuł w „Nature” (vol. 335, s. 142), donosząc o danych eksperymentalnych świadczących o tym, że niektóre bakterie mogą indukować ukierunkowane, korzystne mutacje w odpowiedzi na zmiany środowiskowe. Przeczy to wprost ewolucyjnej teorii neodarwinowskiej, według której mutacje są zawsze losowe i nieukierunkowane. Nikt nie wie jak wyjaśnić zagadkę kierowanych mutacji (s. 191).


    W 1981 roku prezydent USA Ronald Reagan powiedział, że „społeczność naukowa nie wierzy już - jak było dawniej - w niepodważalność teorii ewolucji” (s. 204). Interesująca wypowiedź.


    Ogromnym problemem dla ewolucjonistów darwinowskich są rośliny okrytonasienne. Zaproponowano niezliczone teorie powstania i ewolucji roślin okrytonasiennych, ale żadna z nich nie zyskała powszechnej akceptacji. Gwałtowny rozwój wszystkich roślin wyższych w niedawnych okresach geologicznych jest wielką zagadką dla darwinistów po dziś dzień (s. 209). Zapis kopalny roślin jest dużo bardziej zgodny z kreacjonizmem niż z darwinowską teorią ewolucji. Czy możesz sobie wyobrazić, że orchidea, rzęsa wodna i palma miały tego samego przodka, skoro te rośliny są tak całkowicie różne od siebie, jak bakteria różni się od człowieka? (s. 210).


    I to tyle co chciałem wynotować z kultowej i genialnej książki Phillipa E. Johnsona pt. Darwin przed sądem. Książkę tę bezwzględnie polecam każdemu, kto jest zainteresowany tematem kontrowersji wokół darwinowskiej teorii ewolucji. Jest to absolutny must have i dzieło o przełomowym znaczeniu.


    Phillip E. Johnson, Darwin przed sądem, fundacja En Arche, Warszawa 2020.


    Jan Lewandowski, czerwiec 2025.

Zgłoś artykuł

Uwaga, w większości przypadków my nie udzielamy odpowiedzi na niniejsze wiadomości a w niektórych przypadkach nie czytamy ich w całości

Komentarze są zablokowane