Jan Lewandowski

Najlepsza książka apologetyczna

dodane: 2022-02-23
Recenzja znakomitej książki apologetycznej Arlie J. Hoovera pt. Drogi agnosie. Listy w obronie wiary.

   Przeczytałem setki książek o religii i kilkadziesiąt książek apologetycznych. Sam napisałem dziesięć książek apologetycznych (wszystkie opublikowane przez wydawnictwo Wejdźmy na szczyt). Gdyby jednak ktoś zapytał mnie o to, którą książkę apologetyczną uważam za najlepszą na świecie i którą książkę apologetyczną zabrałbym ze sobą na bezludną wyspę, to bez wahania wskazałbym tylko na jeden tytuł: Drogi Agnosie. Listy w obronie wiary, autorstwa Arlie J. Hoovera (wydanie polskie Warszawa, 1999 rok).


    Książka ta jest wyjątkowa z kilku względów. Po pierwsze autor jest obdarzony niezwykłym talentem pisarskim. Pod względem wciągającego języka jego książka wyraźnie wybija się ponad przeciętność. Niezwykle rzadko popadam w zachwyt w czasie obcowania ze stylem pisarskim autora - tu jednak to nastąpiło. Autor pisze w taki sposób, że doznaję czegoś w rodzaju obcowania z literackim geniuszem. Ostatni raz przeżyłem coś takiego bardzo dawno temu, gdy czytałem esej C.S. Lewisa pt. Prawa natury, zamieszczony w zbiorku Bóg na ławie oskarżonych (wydanie PAX, 1993). Po drugie, Hoover jest bardzo mądrym apologetą i posiada rzadką wśród apologetów zdolność niezwykle celnego ujmowania zagadnienia. Komunikatywność ma dopracowaną na najwyższym poziomie. Niewiele jest takich książek apologetycznych. Wielu autorów po prostu pisze rozwlekle i gdzieś obok tematu, którego często nie są w stanie nawet zaadresować. U Hoovera nic takiego nie ma miejsca. Precyzja jego wywodu jest doprowadzona do perfekcji i zawsze wbija on ostrze swego pióra w samo serce poruszanego zagadnienia. W tej książce nie ma wodolejstwa.


    Przez wiele lat za najlepszą książkę apologetyczną uznawałem kultowy już dziś Przewodnik apologetyczny Josha McDowella (wydanie polskie Vocatio, 2002 rok). Książka ta jest solidnym kompendium w kwestii polemiki z tak zwanymi ateistami i „sceptykami” (którzy żadnymi prawdziwymi sceptykami oczywiście nie są). Uczyłem się na niej podstaw apologetyki. Pod pewnymi względami wciąż uważam ją za najlepszą i niezrównaną. Zawiera ona chociażby genialny traktat o zmartwychwstaniu Jezusa (strona 197), który jest apologetycznym majstersztykiem i po prostu arcydziełem. Nic lepszego niż to w temacie zmartwychwstania Jezusa nie czytałem. Niemniej jednak to właśnie książkę Hoovera zabrałbym ze sobą na bezludną wyspę. Bo o ile Przewodnik apologetyczny McDowella jest ewidentnym arcydziełem apologetycznym i zawiera w sobie wszystko co potrzebne, to książka Hoovera ma w sobie jeszcze coś więcej - coś, co wywołuje zakochanie czytelnika w niej samej. Styl pisarski jakim posługuje się Hoover jest po prostu ekscytujący od pierwszej strony po ostatnią. To samo tyczy się oczywiście również jego argumentacji.


    Książkę Hoovera poznałem stosunkowo późno. Ze zdziwieniem odkryłem, że została ona wydana po polsku już w 1999 roku czyli jeszcze przed całym tym zalewem „nowych ateistów” pokroju Dawkinsa, Hitchensa i innych kabotynów. Odkryłem też jeszcze jedną rzecz. A mianowicie, że Hoover doszedł do tych samych wniosków w wielu kwestiach, do których doszedłem i ja zanim jeszcze poznałem jego książkę. W niektórych kwestiach użyliśmy nawet tych samych słów i pojęć. To dla mnie bezpośredni dowód na to, że Duch Święty niestrudzenie działa w swojej wspólnocie ludu Bożego, dostarczając swojej społeczności apologetycznej tych samych pomysłów i spostrzeżeń (por. J 14,26).


    Książka Hoovera wymaga więc specjalnego omówienia, co czynię w niniejszym tekście. Oczywiście ten artykuł nie zastąpi lektury samej książki i nie jest nawet jej streszczeniem. Jeśli więc złapaliście bakcyla apologetyki - to ta książka jest dla was absolutnym musem. Po prostu bezwględne must have! Książka Hoovera nie jest droga i można ją nabyć za grosze choćby na Allegro. Ofert jest wiele. Przy okazji zaznaczam, że nie ponoszę żadnych profitów finansowych lub jakichkolwiek innych z tytułu rekomendowania tej książki. Czynię to jedynie z powodu ogromnej wartości jaką dostrzegam w tej publikacji.


    Przejdźmy więc do omówienia. Książka Hoovera ma swoisty układ. Każdy z rozdziałów jest osobnym listem do agnostyka. Hoover z hukiem obala sztampowe przekonanie ateistów, że chrześcijanie nie mają przesłanek dla swego światopoglądu. Hoover pokazuje, że jak najbardziej mają. To właśnie ateiści nie mają żadnych przesłanek i podstaw dla swych przekonań, co też pokazuje on w swojej książce. Generalnie jednak Hoover postanowił przeprowadzić tak zwanego agnostyka przez kolejne etapy w kierunku wiary chrześcijańskiej. Pytanie o to czy mu się udało pozostawiam już do oceny czytelników. Sam układ książki nie ma dla mnie większego znaczenia ponieważ oczywiście nie jestem agnostykiem. Dla mnie liczą się przede wszystkim bezcenne argumenty i spostrzeżenia, które autor zawarł w swej książce. To głównie je będę omawiał. Zaznaczam, że czynię to jednak wyrywkowo. Wybrałem jedynie to co uważam za perełki. Być może ktoś inny na moim miejscu wybrałby inne rodzynki. Jest to oczywiście kwestia nieco subiektywna. Dlatego jeszcze raz podkreślam, że niniejszy tekst nie jest streszczeniem książki Hoovera i nie zastąpi jej nawet w minimalnym stopniu. Niektóre rozdziały wręcz pomijam w całości. Dlatego też poniższe omówienie w żaden sposób nie zastąpi samej książki.


    Referując poniżej treść książki Hoovera podaję numerację stron za wspomnianym polskim wydaniem z 1999 roku. Już na samym początku swej książki Hoover wali z grubej rury i zauważa, że nikt nie może udowodnić lub być pewnym, że Bóg nie istnieje i wszystko jest jedynie materią. Aby bowiem być pewnym, że Bóg nie istnieje należałoby zdobyć wiedzę o wszystkich faktach. W tej kwestii trzeba mieć wszechwiedzę o całej rzeczywistości, być wszędzie w jednym i tym samym czasie. Aby wiedzieć, że Bóg nie istnieje ateista sam musiałby być wszechwiedzącym i wszechobecnym Bogiem. Jeśli jednak ktoś nie posiada wiedzy o wszystkich faktach, to tym samym mógł przeoczyć jakiś fakt, który obala jego przekonanie o nieistnieniu Boga. Istnienie Boga jest zaś całkiem prawdopodobne (s. 12-13, 126).


    Następnie, na stronie 14-15 Hoover zauważa, że nieprawdą jest to co często sugerują ateiści, a mianowicie, że tylko światopogląd chrześcijański zawiera elementy wiary i wykracza poza rzeczywistość empiryczną. Wiara jest nieodłącznie zawarta we wszystkich światopoglądach i jeśli ktoś robi problem z wiary w światopoglądzie to sam ma problem. Natomiast konsekwentny empiryzm niszczy wszelkie normatywne twierdzenia, z samą metodą naukową włącznie, która również jest normatywna (s. 122).


    Na stronie 25 Hoover zauważa, że ateiści i agnostycy w rzeczywistości nie są prawdziwymi sceptykami. Prawdziwy sceptyk milczy w tematach światopoglądowych. Gdy jednak się odzywa i zaczyna coś twierdzić to wpada w sprzeczność z deklarowanym przez siebie sceptycyzmem. Aby wypowiedzieć jakiekolwiek prawdziwe twierdzenie, sceptyk musi wpierw unieważnić swój sceptycyzm. Jego sceptycyzm okazuje się wtedy fałszywy.


    Nie da się postawić twardej granicy między wiarą i wiedzą. Każde kryterium, które będzie odróżniało wiedzę od wiary samo będzie musiało być z konieczności oparte na wierze. To co dla jednych jest wiedzą będzie dla innych wiarą i na odwrót (s. 14, 30, 53).


    Na stronie 32 Hoover czyni interesujące spostrzeżenie odnośnie wiary. Skoro każdy w coś wierzy, to nie ma nic dyskredytującego w dokonywaniu kroków wiary w stronę ciekawych i wiarygodnych zagadnień. Szczególnie spodobała mi się uwaga Hoovera, który zauważył, że wiara otwiera przed nami nowe interesujące możliwości. Możemy dzięki temu eksplorować nowe obszary, które bez poczynienia kroku wiary w ich stronę w ogóle nie obnażyłyby przed nami nowych i ciekawych perspektyw. Wiele odkryć naukowych nie zostałoby dokonanych gdyby nie wcześniejszy skok wiary dokonany przez naukowców w kierunku jakiejś dziedziny (s. 37-38, gdzie znajdziemy konkretne przykłady). Następnie Hoover odnotowuje, że w zasadzie musimy uwierzyć we wszystko. Musimy uwierzyć nawet w to, że istnieje świat poza naszym umysłem i że istnieją inne umysły. Analizuje problem solipsyzmu. Nawet w istnienie własnego „ja” musimy uwierzyć i realizm poznawczy również jest kwestią wiary (s. 32-33). Żadne poznanie świata nie mogłoby się rozpocząć gdybyśmy wcześniej nie poczynili skoku wiary (s. 34). Wiara zawsze poprzedza poznanie, a nie odwrotnie (s. 35). Jeśli mielibyśmy robić wyłącznie to co da się udowodnić ponad wszelką wątpliwość to nigdy nie wstalibyśmy nawet z łóżka (s. 36). Wiara nie jest wiedzą ale rozsądnym zaufaniem (s. 252). Nauka również nie jest w stanie obyć się bez wiary (s. 38). Nauka opisuje jedynie modele, a nie prawdę (s. 111).


    Na stronie 45 Hoover zauważa, że nie ma jednego standardu „dowodu” i kwestią sporną jest co to znaczy „udowodnić” coś. Dowody przedstawiane w sądzie różnią się na przykład od dowodów przedstawianych w geometrii. Na stronach 46 i 47 Hoover analizuje zagadnienie dedukcji. Ukazuje, że nawet ona sama nie może dać absolutnej pewności ponieważ wszystko zależy od tego czy przyjmiemy poprawne przesłanki. Możemy przyjąć błędne przesłanki i wtedy nawet poprawnie przeprowadzona dedukcja nie uchroni nas przed błędnymi wnioskami (Hoover podaje przykład takiej zawodnej dedukcji na stronie 47). Ponadto dedukcja nie jest w stanie nam nic wykazać w kwestii faktów empirycznych i jej zawartość informacyjna jest zerowa. Jej wnioskowania są bowiem twierdzeniami analitycznymi i jej warunki są z góry zakładane. A wszystko i tak zależy od przesłanek. Tym samym, nawet posługując się samą logiką nie wykażemy nic w kwestiach tak zwanej „rzeczywistości” (s. 47-48, 50, 126). Spostrzeżenie to jest o tyle ważne, że wielu ateistów upiera się, że oni coś rzekomo „wykazali logiką”. Nic nie wykazali. Zawodna jest również indukcja (na której opiera się nauka) ponieważ - bez względu na ilość potwierdzeń - zawsze może zostać odkryte jakieś nowe zdarzenie, które obali nasze poprzednie wnioski indukcyjne. Dedukcja nie ma prawa do swoich przesłanek, a indukcja nie ma prawa do swoich wniosków (s. 49). Świat stoi na prawdopodobieństwie i wierze (s. 50).


    Naturalizm popełnia błąd redukcjonizmu (s. 58, 68, 118, 296). Nie jest też żadnym argumentem przeciw teizmowi chrześcijańskiemu to, że postuluje on zdarzenia o niskim prawdopodobieństwie (na przykład cuda). Wiele rzeczy, które dzieją się jest według ekspertów mało prawdopodobne, a mimo to rzeczy te dzieją się (s. 59).


    W rozdziale piątym Hoover zaczyna atakować ateistyczny naturalizm (wraca do tego jeszcze ponownie w rozdziale ósmym). Przede wszystkim naturalizm nic nie wyjaśnia ponieważ tłumaczy sam siebie przez samego siebie. Zdanie „rzeczywistość jest naturą” kompletnie nic nie wyjaśnia i jest takim samym masłem maślanym jak zdanie „rzeczywistość jest rzeczywistością”. W zdaniach tych zachodzi jedynie pozorna zamiana słów, które w zasadzie nadal oznaczają to samo. Poza tym nawet zdanie „rzeczywistość jest naturą” nie wyklucza istnienia Boga gdyż dla panteisty, który również uważa się za teistę, zdanie to brzmi zupełnie zgodnie z jego światopoglądem (s. 62).


    Następnie Hoover słusznie zauważa, że nie da się udowodnić naturalizmu przy pomocy nauki, jak często rości sobie wielu naturalistów. Światopogląd naturalisty odnosi się bowiem do całej rzeczywistości i do całego Wszechświata. A tymczasem nauka nie jest wszechwiedząca i ma jedynie ograniczony charakter. A zatem żadna nauka nie jest w stanie udowodnić naturalizmu. Naturalizm jest jedynie metafizycznym systemem wiary (s. 65-67, 70, 118). Mówi o tym jaki świat jest odwiecznie. A tymczasem nauka nie jest w stanie rejestrować nic, co wykraczałoby poza okres kilku ostatnich stuleci (s. 69-70). W świecie naturalisty nie można też ustalić żadnej prawdy. Jeśli umysł jest u naturalistów zredukowany jedynie do fizycznych procesów w mózgu to pojęcie „prawdy” nie ma żadnego sensu. W tej sytuacji myśl jest jedynie wydzieliną mózgu, taką samą jak wydzielanie żółci przez wątrobę. Jaki sens ma stwierdzenie, że jakaś wydzielina jest bardziej prawdziwa niż inna? (s. 102). Nie znajdziemy naszej psyche w żadnej laboratoryjnej menzurce (s. 110). Ponadto naturalizm implikuje determinizm, który obala zasadność samego naturalizmu. W światopoglądzie naturalisty umysł jest zredukowany jedynie do fizycznych procesów w mózgu. Tym samym naturalizm nie może być prawdziwy ponieważ nie można zweryfikować tego w sposób wolny od procesów, które przymuszają naturalistę do takich wniosków i nie innych (s. 112, 120). Jeśli naturalizm jest prawdziwy to jest zarazem fałszywy. Naturaliści utożsamiają też ludzki rozum z instynktem, który ma determinować działania ludzkie. Jest to typowy błąd „szczuromorficzny” (s. 114).


    W rozdziale szóstym Hoover między innymi odpiera zarzuty ateistów odnośnie dowodu kosmologicznego. Na stronie 78 zauważa, że ci którzy atakują zasadę przyczynowości sami sobie przeczą. Nie można w ogóle uprawiać nauki i twierdzić cokolwiek jeśli podważa się zasadę przyczynowości. Nawet każda próba wypowiedzenia jakiegokolwiek zdania już milcząco zakłada, że jest jakaś przyczyna, która skłoniła nas do wypowiedzenia danego zdania (s. 78). Tylko Bóg nadaje porządek i znaczenie kosmosowi (s. 86) i bez Boga nie da się powiedzieć, że cokolwiek z tego porządku się rozumie (s. 20).


    W rozdziale o moralności Hoover obala roszczenia niektórych scjentystów, którzy twierdzą, że można ustalić powinności moralne na podstawie danych empirycznych. Tymczasem nie da się tego zrobić ponieważ nauka mówi nam jedynie o tym co jest, a nie co powinno być (s. 101, 120-121). Nie da się przeskoczyć od „jest” do „powinno być”. Jest to tak zwana gilotyna Hume'a. W tej sytuacji naturalista może równie dobrze powiedzieć „powinienem ponieważ jest to absurd”. Kłamstwa, wojny, morderstwa i gwałty są tak samo naturalne jak rośliny i zwierzęta. Nauka nie jest w stanie ustalać wartości i tym samym powołujący się na naukę naturalista również nie jest w stanie tego zrobić (s. 121, 293). Dla naturalisty zdanie „ludobójstwo jest złe” w niczym nie różni się aksjologicznie od zdania „lubię morele”. W świecie konsekwentnego naturalisty nie ma żadnych okropności lecz zachodzą jedynie fizyczne zdarzenia (s. 122-123). Człowiek jest tu tylko workiem morskiej piany lub chorobą zlepionego brudu (s. 123).


    Następnie, w rozdziale ósmym Hoover powraca do zagadnienia ateistycznego naturalizmu i tu dokonuje już jego prawdziwej masakry. Już na samym początku zauważa, że pod względem aksjologicznym naturalizm cechuje się wyjątkowym ubóstwem (s. 117, 293). Naturalistyczne spojrzenie na umysł jest tak niekompletne, że aż dziw bierze jak naukowcy wyznający naturalizm są w stanie w ogóle uprawiać naukę przy pomocy tak niepewnego instrumentu jak umysł (s. 118). Jeśli rozumowanie jest wyłącznie reakcją elektrochemiczną w fizycznym mózgu to czemu w ogóle mamy uważać wnioski naturalistów za prawdziwe? W tej sytuacji żaden z procesów mózgowych nie będzie prawdziwy lub fałszywy. Równie bezsensowne byłoby twierdzenie, że oddychanie, ciśnienie krwi, trawienie lub temperatura ciała są prawdziwe lub fałszywe (s. 102, 118-119).


    Ponadto jeśli umysł ewoluuje, jak wszystko w naturze, to czy jutrzejsze prawdy umysłu będą prawdziwsze niż te obecne prawdy? Co naturalista zrobi jeśli obecne prawdy zostaną wykluczone przez nowe prawdy przyszłych naturalistycznych umysłów? Co naturalista zrobi jeśli prawo sprzeczności, które jest konieczne dla obecnej koncepcji prawdy, zostanie zanegowane przez ewoluujące umysły naturalistów z przyszłości? A co jeśli przyszłe umysły naturalistów zanegują sam naturalizm? (s. 119-120). Jak widać, koncepcja prawdy w naturalizmie nie ma najmniejszego sensu i podstaw. Również koncepcja obiektywizmu nie ma najmniejszego sensu w naturalizmie. Obiektywizm postuluje niezależność od badanego procesu. A tymczasem w naturalizmie nie jest możliwa żadna niezależność ponieważ każdy badany proces jest częścią samego badania (s. 119-120). Ten problem dotyka też naturalistycznie rozumujących naukowców. Jeśli wszystkie ich myśli są fizycznie zdeterminowane wtedy obiektywna nauka nie jest możliwa ponieważ naukowiec jest przymuszany do wyboru danych. W tej sytuacji nie posiada on żadnej wolności w procesie badawczym. W naturalistycznym determinizmie wnioski naukowe mogą być powodowane przez coś takiego jak czerwona fasolka lub wrzody dwunastnicy i naukowiec nie panuje w żaden sposób nad tymi deterministycznymi wpływami na swe wnioski (s. 120).


    W rozdziale dziewiątym Hoover analizuje przemyślenia Pascala o Bogu ukrywającym się. Jest to dość ciekawe i sugestywne, przynajmniej dla mnie. Hoover zauważa, że Bóg celowo objawił się w historii, a nie każdemu bezpośrednio, aby dać wystarczająco wiele światła tym, którzy Go szukają, i zarazem wystarczająco mało światła tym, którzy nie chcą przyjąć Go w swym życiu. Hoover polemizuje w ten sposób z płytkimi stwierdzeniami ateistów, którzy uważają, że Bóg „powinien” każdemu objawić się bezpośrednio. Osoba uciekająca przed Bogiem będzie używała argumentu z niedostatecznego objawienia się Boga w historii jako pretekstu dla swej niewiary (s. 134-135, 137). Dlaczego Bóg miałby rządzić Wszechświatem zgodnie z planem ateisty, który byłby łatwym planem? (s. 138). Hoover zauważa też, że objawienie Boga w historii powinno skłonić odrzucającego to objawienie ateistę do konsekwentnego odrzucenia całej historii. Ateista uważa bowiem, że objawienie historyczne jest niepewne ponieważ musimy zawierzyć świadkom. Jednak analizując historię musimy zawierzyć wszelkim świadkom historii. Nie jest to więc problem jedynie chrześcijański. Musimy zawierzyć nie tylko świadkom i ich zmysłom ale również dokumentom historycznym. Nikt nie ma wehikułu czasu. Konsekwentny ateista powinien odrzucić całą historię i ufać jedynie swoim bezpośrednim obserwacjom. Ponadto mogą to być wyłącznie te teraźniejsze obserwacje bo każda przeszła obserwacja ateisty sama będzie już historią (s. 136, 166, 168 przypis). Jednak żaden ateista odrzucający historyczne objawienie nie jest konsekwentny w ten właśnie sposób. Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa jest tak pewne jak każde inne wydarzenie w historii starożytnej, a nawet bardziej pewne niż większość z nich (s. 252).


    Hoover wyłapuje też pewną wewnętrzną sprzeczność u ateistów zaprzeczających wiarygodności objawienia Boga w historii. Zarzut o niewiarygodności obserwacji świadków jest bowiem przez ateistów formułowany na bazie tej samej obserwacji, której wiarygodności oni zaprzeczają (s. 166). Mamy tu więc ewidentną sprzeczność.


     W rozdziale 11 Hoover odpiera zarzuty naturalistów przeciw chrześcijańskim cudom. Przede wszystkim zauważa, że naturaliści z definicji wykluczają cuda. Jest to jednak tylko ich odgórne założenie na które nie mają dowodu ponieważ taki dowód z zasady musiałby mieć dostęp do wszechwiedzy o całym Wszechświecie, z całą przeszłością i przyszłością włącznie (s. 154, 156, 158, 159, 168, 268). Nic też naturalistom nie da powoływanie się na naukę przeciw cudom. Twierdzenia naukowe były niejednokrotnie modyfikowane lub wręcz w całości odrzucane (s. 158), a zatem nauka nie jest w stanie wykluczyć niczego, z cudami włącznie. Ponadto nie ma też de facto żadnych „praw natury”, które w jakiś sposób ograniczałyby Boga w dokonywaniu cudów. Nawet człowiek może się sprzeciwić tak zwanym prawom natury, na przykład zasadzie grawitacji, podrzucając do góry choćby kamień. Tym bardziej może więc zrobić to Bóg (s. 161). Tak zwane prawa natury nie są sztywnymi nakazami odnośnie tego jak natura ma działać ale są jedynie opisami tego jak natura działa w danym momencie (s. 169). Różnica jest tu więc zasadnicza. Nie ma też czegoś takiego jak światopogląd bazowy. Naturaliści bardzo często twierdzą bowiem zupełnie bezpodstawnie, że większość ludzi ma taki sam jak oni „światopogląd podstawowy”, który nie zawiera w sobie możliwości występowania cudów. Zdaniem naturalistów, światopogląd deklarujący cuda jest więc „nadmiarowy”. Ale jest to tylko blef naturalistów bo nie istnieje wśród ludzi nic takiego jak „światopogląd podstawowy” (s. 269, 271). Ludzie mają przeróżne światopoglądy, większość populacji wyznaje nadnaturalizm i wierzą w Boga, cuda, nadprzyrodzoność, horoskopy, magię, reinkarnację i tak dalej. Naturalizm nie jest wcale bardziej prawdopodobny niż nadnaturalizm (s. 271).


    Hoover obala też zarzuty naturalistów odnośnie tego, że zdarzenia biblijne są rzekomo zbyt nieprawdopodobne aby mogły się wydarzyć. Jednak w historii zdarzyło się mnóstwo nieprawdopodobnych rzeczy i nikt ich z tego powodu nie neguje. Hoover podaje przykłady takich zadziwiających zdarzeń (s. 169-170). Pisze on też, że inne religie mają niewiele cudów, a niektóre religie nie mają ich wcale (s. 171-171, 177). Chrześcijaństwo jest wyjątkowe pod względem cudów. Pisząc to Hoover polemizuje z tymi, którzy uważają, że chrześcijaństwo nie jest prawdziwe ponieważ cuda napotykamy we wszystkich religiach. Jednak nie jest to prawda. Poza tym gdyby tak było, zauważa Hoover, to i tak niczego by to nie dowodziło przeciw chrześcijaństwu. Z tego, że istnieją imitacje diamentów w żaden sposób nie wynika, że wszystkie diamenty są fałszywe (s. 172). Analizując cuda ewangeliczne Hoover odnosi się też do zarzutu ateistów, że Kościół wręcz hurtowo fabrykował cuda Jezusa. Jeśli to prawda to dlaczego w Ewangeliach nie przypisano żadnych cudów Janowi Chrzcicielowi lub samemu Jezusowi w okresie przed Jego publiczną służbą? (s. 184).


    Hoover polemizuje też z zarzutami tych ateistów, którzy twierdzą, że wszystkie religie roszczą sobie pretensje do posiadania jedynej prawdy. Jednak to właśnie jest nieprawda. Budda na przykład głosił, że jedynie może domyślać się jaka jest prawda (s. 190).


    Hoover polemizuje też z zarzutami tych ateistów, którzy twierdzą, że opisy ewangeliczne są fikcją ponieważ znajdują oni rzekome sprzeczności w Ewangeliach. Jednak nie jest to żaden zarzut dyskredytujący wiarygodność Ewangelii. Odpowiadając na ten zarzut Hoover podaje też przykłady niezgodności wśród innych historyków. Na przykład grecki historyk Polibiusz i łaciński historyk Liwiusz mówią o przejściu Hannibala przez Alpy zupełnie różnymi trasami, których nie da się w żaden sposób uzgodnić. Nikt jednak z tego powodu nie wątpi, że Hannibal przeszedł przez Alpy. Tak samo istnieją uderzające niezgodności w opisach bitwy pod Waterloo w opisach Wellingtona, Marshalla Neya i Napoleona. Nikt przy zdrowych zmysłach jednak nie wątpi, że taka bitwa rzeczywiście odbyła się. Wszystkie wielkie wydarzenia w historii, w które zaangażowanych było wielu świadków, zwykle owocują rozbieżnymi relacjami (s. 254). Nie jest to więc nic, co mogłoby dyskredytować wiarygodność Ewangelii. A wręcz przeciwnie.


    Polemizując z twierdzeniami niektórych racjonalistów, jakoby uczniowie Jezusa mieli halucynacje zmartwychwstałego Pana po Jego śmierci, Hoover zauważa, że nie istnieją zbiorowe halucynacje (s. 263). Poza tym co spowodowało, że uczniowie przestali mieć halucynacje w tym samym czasie? Dlaczego objawienia Jezusa nie rozpleniły się po Jego wniebowstąpieniu? (s. 264).


    W rozdziale siedemnastym Hoover odpiera zarzuty przeciw chrześcijaństwu formułowane na podstawie tak zwanego problemu zła. Jeśli Bóg przyzwala na zło to widocznie ma ku temu jakiś ważny powód. Istnienie zła nie przeczy jednak istnieniu dobrego Boga. Tylko ktoś, kto posiada wszechwiedzę o całym Wszechświecie mógłby orzec, że istnienie zła w sposób absolutny wyklucza istnienie dobrego Boga. Jednak żaden ateista nie ma takiej wszechwiedzy. Dopiero sprawdzenie czy zawiodły wszelkie sposoby pogodzenia istnienia zła z istnieniem dobrego Boga mogłoby dać odpowiedź na pytanie o to czy istnienie zła wyklucza ostatecznie istnienie dobrego Boga. Jednak ilość takich sposobów jest co najmniej nieskończona i żaden ateista nie jest w stanie ich sprawdzić. Tym samym żaden ateista nie jest w stanie wykluczyć istnienia dobrego Boga na podstawie występowania zła w świecie (s. 274). W tej sytuacji można powiedzieć tylko tyle, że zło w świecie jest pewną interesującą zagadką lecz nie zaprzecza ono istnieniu Boga. Problem zła jako zagadki również nie stanowi jakiegoś problemu dla teizmu ponieważ wszędzie mamy jakieś zagadki, nawet w matematyce (s. 275). Nie dyskredytuje to z tego powodu matematyki. Tak samo zagadka zła w teizmie nie dyskredytuje samego teizmu.


    Hoover ponadto zauważa, że to nie zło jest problemem dla teizmu ale fakt, że większość ateistów jest hedonistami. Problem zła na świecie jest problemem głównie dla hedonistów. Ale Bóg nie jest hedonistą, a przynajmniej nie musi nim być (s. 275-276, 284). Ateistyczny hedonista nie rozumie tego, że doceniamy tylko to, co osiągnęliśmy przez jakiś wysiłek i trudności. A to, co otrzymaliśmy jako gotowe i na tacy z reguły jawi się nam jako bezwartościowe. Hoover zwraca też uwagę na pewną interesującą sprzeczność, która występuje u ateistycznych hedonistów. Bardzo często krytykują oni chrześcijańską wizję nieba za to, że będzie tam monotonna sielanka. Jednocześnie oni sami krytykują doczesność za to, że nie jest sielanką i kosztuje ludzi wiele trudów. W głębi duszy nawet ateistyczni hedoniści nie wierzą w wieczny piknik (s. 276, 281). Ponadto obecność zła w świecie nie powinna przeszkadzać konsekwentnemu naturaliście (s. 277) dla którego zło jest tak samo naturalne jak drzewa i kwiaty. Jeśli współczesny świat jest naprawdę aż tak świecki, jak wmawiają nam sekularyści, to skąd w nim takie zainteresowanie problemem zła, który to problem ma pochodzenie religijne? (s. 278). Bóg dopuszcza zło na zasadzie instrumentu. Tylko w świecie, w którym możliwe jest zło możemy być prawdziwie wolni i ofiarni. Inaczej bylibyśmy bezwolnymi automatami. Ale Bóg chciał stworzyć nas na swoje podobieństwo jako istoty moralne, takie jak On sam (s. 280-281). Bóg wcielił się w człowieka i przeszedł przez ziemskie trudności aby zbliżyć się w ten sposób do nas. Cierpienie nie jest Mu więc obce (s. 263). Jak cierpienie w świecie może być sprzeczne z Bożą miłością skoro Bóg cierpiał za nas z miłości na krzyżu? (s. 284).


    I na tym zakończę. Jak pisałem już wcześniej, niniejsza recenzja wyśmienitej książki Hoovera nie jest nawet jej streszczeniem. Zapewne opisałem mniej niż jeden procent treści tej książki, wypisując z niej zaledwie tylko trochę ciekawostek. Tak więc gorąco zachęcam do zapoznania się z jej całością.


    Arlie J. Hoover, Drogi Agnosie. Listy w obronie wiary, Warszawa 1999.


    W przyszłości zrecenzuję jeszcze kilka innych książek apologetycznych, które są naprawdę godne uwagi. Nie będzie ich jednak zbyt dużo. Niewiele jest godnych uwagi książek apologetycznych w języku polskim, pomimo tego, że przez ostatnie dziesięć lat mamy prawdziwy wysyp książek polemizujących z falą neoateizmu. Trzeba uczciwie stwierdzić, że duża część z tych książek jest niestety słaba. Wielu autorów nie jest w stanie trafić w sedno omawianego przez siebie zagadnienia. Z kolei inni po prostu nie polemizują z ateistami i zamiast tego opisują jedynie samo zjawisko ateizmu lub jego historię. Trudno uznać za książkę apologetyczną taką pracę, która omawia jedynie historię ateizmu lub różnice pomiędzy ateizmem francuskim i niemieckim. To nie jest apologetyka. A takich książek jest niestety zbyt dużo. Ponadto wielu autorów wciąż tkwi mentalnie w poprzedniej epoce. Trudno uznać za apologetę autora, który polemizuje z współczesnym ateizmem przy pomocy filozofii tomistycznej. Nie jest też polemiką z ateizmem próba umoralniania ateistów. Teologia pastoralna również nie jest apologetyką. Być może jest to efektem tego, że w ostatnich latach apologetyka została już całkowicie wyrugowana z seminariów. Niemniej jednak spośród tych nieudanych prób polemiki z ateistami można też wyłowić książki wartościowe i godne polecenia. Takie właśnie prawdziwe perełki będę sukcesywnie omawiał. Pokrzepiające jest to, że pojawia się coraz więcej dobrych książek apologetycznych pisanych przez księży. Jedną z takich książek wydanych ostatnio jest chociażby książka księdza profesora Romana Rożdżeńskiego, pt. Ateizm, czyli wiara negatywna. Ateistyczne przeświadczenia z perspektywy pytań granicznych (Kraków 2016). Jest to solidna apologetyka z prawdziwego zdarzenia. Kawał świetnej roboty polemicznej. Inna dobra książka apologetyczna napisana przez osobę duchowną w ostatnich latach to praca księdza doktora Thomasa D. Williamsa, pt. Większy niż myślisz. Teolog odpowiada na pytania ateistów (Kielce 2012). Jest to również bardzo dobra polemika z ateistami. Tak właśnie powinno się pisać książki apologetyczne. Książki Williamsa i Rożdżeńskiego omówię w swoim czasie.


    Jan Lewandowski, luty 2022.

Zgłoś artykuł

Uwaga, w większości przypadków my nie udzielamy odpowiedzi na niniejsze wiadomości a w niektórych przypadkach nie czytamy ich w całości

Komentarze są zablokowane