Grzegorz Żebrowski

Odpowiedź na zarzuty dot. polemiki z tradycjonalizmem

dodane: 2020-09-23
Odpowiedź do odpowiedzi Księdza Bańki z kanału "Szkoły Akwinaty" na mój materiał filmowy „Tradycjonalizm cz.1”.

Przed przeczytaniem zachęcam do przeczytania części I i II polemiki z tradycjonalizmem, oraz odpowiedzi Księdza Bańki na zarzuty z części I

 

https://www.apologetyka.info/kosciol-katolicki/sobor-watykanski-ii/tradycjonalizm-cz1,1310.htm

 

https://www.apologetyka.info/kosciol-katolicki/sobor-watykanski-ii/tradycjonalizm-cz-ii,1313.htm

 

https://www.youtube.com/watch?v=fQK64UEzEog

 

 

Pierwszym wątkiem podniesionym przez księdza Bańkę z kanału "Szkoły Akwinaty" w filmie "Czy tradycjonalizm to herezja - odpowiedź na zarzuty1" jest zagadnienie pojęcia herezja. Ksiądz Szymon zarzuca mi, że niesłusznie nazywam tradycjonalizm tą herezją argumentując, że herezja jest jawnym zaprzeczeniem jakiś dogmatów.

Problem z tym pojęciem, że w Kościele nie ma jednoznacznej i precyzyjnej definicji tego słowa (a może i jest, ale przyznam się szczerze, że jej nie znam - jeśli ktoś zna i jest w stanie podać źródło, to poproszę), nie mniej jednak to słowo funkcjonuje w dość sporym spektrum znaczeniowym. Chodzi o to, że tego pojęcia nie można sprowadzać tylko i wyłącznie do przypadków w których jawnie zaprzecza się dogmatom, ale również jak najbardziej funkcjonuje w znaczeniu takim, że jakaś nauka stoi w opozycji do nauki Kościoła, która nie pozostaje w łączności ze stolicą piotrową, a która może prowadzić do schizmy, rozłamu, podziału i pewnego buntu wobec obecnej rzeczywistości. Tak więc za herezję często rozumie też się naukę, która w sposób jawny i nie dwuznaczny poddaje w wątpliwość to przesłanie, które głosi obecny Kościół w pełni podległy papieżowi. Herezję można głosić nie tylko negując prawdę wiary, ale również negując obecną naukę Kościoła. I o takie znaczenie tu chodziło - i tyle wystarczy. To że tradycjonaliści nie zaprzeczają jakiejś fundamentalnej prawdzie wiary ogłoszonej uroczyście przez Kościół (jak np. Trójca, dogmaty maryjne itp) to jeszcze nie wyłącza problemu herezji. Już samo kwestionowanie świętości Nowej Mszy, podkopywanie wiary w nieomylność Kościoła, - dla przykładu: gdy Kościół uznaje akt kanonizacji za nieomylne, ostateczne i nieodwołalne orzeczenie o świętości danej osoby gdy, to oni poddają to jednak w wątpliwość - do tego wątku wrócimy w dalszej części materiału.



Dalej ksiądz Bańka wspomina o 19-wiecznej herezji, która twierdziła, że Boga nie można poznać światłem naturalnego rozumu. To może nie jest bezpośrednio związane z tematem naszej rozmowy, ale jednak pośrednio jest, bo ja faktycznie w innym jego filmie w komentarzach podniosłem problem możliwości udowodnienia Boga nawiązując tym samym do początkowych założeń przysięgi antymodernistycznej - a temat tejże przysięgi jest jak najbardziej związany z tym zagadnieniem. Ja oczywiście w żaden sposób nie kwestionuję, że Boga można poznać światłem naturalnego rozumu - bo owszem, można poznać, bo przecież sam dał nam się poznać i sam się nam objawił. ten dogmat o możliwości poznania Boga - nie jest w rzeczywistości niczym nowym, ksiądz Szymon zapomniał, albo uznał za nieistotny szczegół, że jest to nauka św. Pawła z listu do Rzymian, który tę naukę przedstawia bardzo wyraźnie (ksiądz Szymon dobrze to zna, bo przy jakiejś okazji nawet mi to cytował). Niestety problem jest w niedostrzeganiu różnicy pomiędzy "nie można poznać" a "nie można udowodnić Jego istnienia". I to pierwsze - to oczywiście że można poznać, a to drugie - na dzień dzisiejszy nie znam żadnego sposobu na udowodnienie Jego istnienia. Tutaj można by było wchodzić głębiej w temat dowodów na istnienie Boga np. św. Tomasza z Akwinu - tą nauką Kościół żył przez długie wieki i przez długie wieki uważał, że te dowody są dobre i wciąż aktualne. Niestety najwyraźniej chyba, nie przeszły próby czasu, podobnie jak i wszelkie inne próby innych osób udowodnienia istnienia Boga spełzły na niczym. Ten temat rozwijam w drugiej części swojej polemiki z tradycjonalistami.

Następnie ks. Bańka twierdzi, że zwykłe magisterium Kościoła może się mylić, lecz mimo tego winniśmy mu posłuszeństwo. Z tym oczywiście jest zgoda. Jednakże jest tutaj jedno małe zastrzeżenie. Otóż werdykt o ewentualnym zbłądzeniu magisterium Kościoła w jakiejś kwestii należy do papieża i kolegium biskupów i niestety tego prawa nie mogą rościć sobie zwykli wierni, poszczególni biskupi, czy też jakieś konkretne zgromadzenie, zakon, czy też różne bractwa. Ksiądz Szymon uważa, że taką podstawą do nie uznania obecnego magisterium jest - jak on uważa - sprzeczność z poprzednim magisterium - do tego tematu za chwilę wrócimy.

Na poparcie swojej tezy ksiądz Bańka zwraca nam uwagę, że zwykłe magisterium może się mylić, czego przykładem może być wzmianka o zbłądzeniu św. Piotra w liście św. Pawła do Galatów.
- No skoro tak, to skąd zatem wiemy, czy np. taki papież św. Pius V nie popełnił błędu nauczając, że ta msza trydencka jest po wsze czasy, że zabronił jakichkolwiek zmian? Przecież to było zwykłe magisterium. A może jeśli akurat ta kwestia nie była zwykłym magisterium i można ją uznać za nieomylną i nieodwołalną - to wówczas bym oczekiwał wyjaśnienia, co mamy uważać za zwykłe, a co za niewątpliwie nieomylne i dlaczego? Tutaj nie może być przecież argumentu, że papież Pius został kanonizowany, bo św. Piotr również się mylił i został kanonizowany. Jeśli chodzi o kwestię błędu św. Piotra. Owszem, popełnił on błąd i został zganiony przez św. Pawła jak czytamy w liście do Galatów, lecz jednak to co uczynił św. Piotr to nie było ogłoszenie nauki z urzędu, ale zwykłe jego zachowanie, postępowanie. I co do tego nie ma wątpliwości - zachowanie i niewłaściwa postawa może dotyczyć również i papieża, lecz przypomnę, że jest to coś zupełnie innego, niż sprawowanie urzędu nauczycielskiego. Więc ten argument, że Piotr popełniał błędy nie jest trafiony, bo ten błąd dotyczył jego postępowania a nie sprawowania uroczystego urzędu nauczycielskiego.


Kolejnym postulatem księdza Bańki jest zwrócenie uwagi, że odcinanie się od obecnego magisterium Kościoła jest zasadne, ponieważ obecna nauka jest sprzeczna z tym, co Kościół robił do tej pory, jest sprzeczna z poprzednim magisterium...
- Niestety znowu musimy zwrócić uwagę, że ta sprzeczność nie dotyczy dogmatów wiary. Może ona dotyczyć pewnych rozporządzeń, dyscypliny, rytu mszy itp. To tak jakby powiedzieć, że skoro w pierwszym wieku nauka chrześcijan była sprzeczna z Judaizmem, to oznacza, że coś musiało być nie tak z nauką chrześcijańską. Jeśli Jezus zabronił oddalać swoją żonę, to było to sprzeczne z prawem mojżeszowym. Jeśli celibat był sprzeczny z prawem posiadania żony przez kapłana, to było to sprzeczne z tym, co było wcześniej. Do IX wieku była obecna komunia na rękę, a potem Kościół zmienił formę do ust. I wówczas może Kościół w tym IX wieku również powinien zakwestionować taką praktykę argumentując, że przecież komunia na rękę była od zawsze, od wielu wieków, a teraz praktyka do ust jest sprzeczna z wielowiekową praktyką wcześniejszą... W XI wieku została wprowadzona łacina w liturgii - może wówczas Kościół również powinien zaprotestować, że od wieków było inaczej... W okresie po soborze trydenckim papieże zabronili posługiwać się inną biblią niż łacińska, co zostało później zniesione przez kolejnych papieży. I takich przykładów można podawać w nieskończoność. Przypatrzmy się teraz w takim telegraficznym skrócie na liturgię. Najstarsze świadectwa pochodzą ponoć z 160 roku, kiedy to św Justyn opisuje niedzielną Eucharystię, a ok. 215 roku św Hipolit opisuje modlitwę Eucharystyczną. Sama msza zaczęła być uroczysta wystawna dopiero w IV wieku. Najpierw jest odprawiana w języku greckim, a w języku łacińskim dopiero ok 1000 roku. Aż do IX wieku komunia jest rozdawana na rękę, a wyznanie wiary zostaje wprowadzone dopiero w 1014 roku na życzenie cesarza Henryka I. Takie elementy jak różne procesje, składanie darów, śpiew "Baranku Boży" pojawiają się dopiero na przełomie V i VII wieku. Więc mówienie przez tradycjonalistów o zaprzepaszczeniu całej 2-tysięczno-letniej tradycji apostolskiej tejże liturgii wydaje mi się troszeńkę przesadzone. Kościół nieustannie zmienia swoją naukę, zmienia liturgię i jedyne, czego nie może zmienić, to dogmatów naszej wiary przekazanej przez Objawienie i Wielką Tradycję Apostolską.


W tym miejscu chciałbym przypomnieć jeden ustęp z dobrze mu znanej konstytucji Pastor Aeternus z Soboru Watykańskiego I, który wyraźnie naucza, że nauczanie obecnego papieża stoi nad nauczaniem poprzedzającym:

[23]
Dlatego porzucają prawdę ci, którzy twierdzą, że od decyzji biskupów Rzymu można się odwoływać do soborów ekumenicznych, jako do autorytetu wyższego od biskupa Rzymu.
[24]
Gdyby zatem ktoś mówił, że biskup Rzymu posiada tylko urząd nadzorowania lub kierowania, a nie pełną i najwyższą władzę jurysdykcji w całym Kościele, nie tylko w sprawach wiary i moralności, ale także w sprawach dotyczących karności i rządzenia Kościołem rozproszonego po całym świecie, albo że posiada on tylko większą część, a nie całą pełnię tej najwyższej władzy; [...] niech będzie wyklęty.



Dalej ksiądz Bańka zarzuca, że nauczanie Kościoła nie jest zgodne z podstawowymi prawdami wiary.

- Ja takie argumenty słyszę od dawna i najsmutniejsze jest to, że ja za każdym razem słyszę, że Kościół głosi naukę sprzeczną z tym co wyznawał od 2000 lat, że nie jest zgodne z odwiecznymi prawdami wiary, ale jak się spytam co to niby jest konkretnie - o podanie kilku najważniejszych przykładów, to nagle rozlega się cisza... Ale dobrze. w tym przypadku doczekałem się w końcu jednego przykładu. Chodzi o tzw nadprzyrodzony cel. Nie wiem co prawda co dokładnie ksiądz Bańka ma na myśli, bo nie znalazłem żadnego odnośnika do obecnej nauki Kościoła, która jest sprzeczna z tym co kiedyś Kościół głosił. Natomiast jeśli Kościół nie podkreśla jakiejś prawdy wiary, nie akcentuje tego tak, jak by sobie co niektórzy tego życzyli, to jeszcze nie oznacza, że Kościół to neguje, temu zaprzecza, albo tę prawdę porzucił.
Dalej ksiądz Szymon podnosi problem, że Kościół rzekomo nie głosi konieczności wszczepienia w Chrystusa, oraz konieczności chrztu wobec innych wyznań. Tego argumentu też nie rozumiem. Kościół wg mojej wiedzy do dzisiaj głosi konieczność chrztu i nie spotkałem się z sytuacją, gdyby Kościół uznawał, że ten chrzest nie jest potrzebny. Taką naukę odnajdujemy chociażby w deklaracji Dominus Jesus z 2000 roku podpisaną przez papieża Benedykta XVI, gdy był jeszcze wtedy kardynałem. Ta sama deklaracja przypomina nam również, że nie ma innej znanej nam drogi do zbawienia, niż Kościół Katolicki, co oczywiście nie stoi w sprzeczności z nauką o tym, że inne wyznania mogą dojść do zbawienia jedynie Bogu znanymi drogami, oraz nauce o tzw. czterech kręgach przynależności do tego Kościoła - czyli nas - katolików, innych chrześcijan, innych teistów, oraz tzw. "ludzi dobrej woli". Oczywiście co innego, jeśli Kościół nie neguje możliwości zbawienia tych ludzi, którzy z nie własnej winy nie zostali ochrzczeni (np. gdy ludzie umierają będąc w pełnym przekonaniu, że to ich wiara nie-chrześcijańska jest prawdziwa, albo mimo poszukiwań nie mogą w żaden sposób szczerze uwierzyć w chrześcijańskiego Boga, lecz w swoim

życiu kierują się dobrą wolą). To jest zasadnicza różnica - pomiędzy nie odbieraniem im możliwości ich zbawienia, a głoszeniem, że takie osoby zostaną potępione.

Nauka o tym, że osoby nie wierzące mogą również dostąpić zbawienia jedynie Bogu znanymi drogami jest obecna również na kartach Biblii w ew. św. Łukasza, w scenie ukrzyżowania dwóch Łotrów. To jednemu z nich właśnie Jezus powiedział, że jeszcze tego dnia będzie z nim w raju. Czy ten łotr został ochrzczony? Odpowiedź brzmi: "nie", a jednak dostąpił zbawienia. Tak więc nie odbierajmy Bogu prawa do zbawienia tych, którzy nie zostali ochrzczeni.

W tym ciągu myślowym ksiądz Bańka nawiązuje do tzw. dni Islamu w Kościele Katolickim, oraz zarzuca, że nikt nie mówi muzułmanom, że oni mają się nawrócić.
- Może dla wyjaśnienia. Dni Islamu nie służą temu, aby przybić muzułmanom piątkę i powiedzieć im, że ich wiara jest tak samo dobra jak nasza i zachęcić do tego, aby zostali przy swoim. Ks. Bańka zarzuca, że nikt im nie mówi, że oni mają się nawrócić... Otóż może spróbuję to wyjaśnić w czym jest dokładnie rzecz - bo dla mnie wydaje się to akurat dość spory problem. A mianowicie taki, że z jednej strony - owszem, można by było im mówić, że oni mają się nawrócić, ale wówczas można by się było spodziewać co najwyżej tego, że oni zaczną nam mówić, że to my mamy się nawrócić na Allaha i w ten sposób... znowu można wrócić do rozmowy z nożem w ręku. Można mówić - tylko pytanie co to da, co to miałoby zmienić? Takie metody były praktykowane od wieków i jedyny rezultat był taki, że jeden do drogiego bez kosy w ręku się nie zbliżył. Aby zacząć w ogóle rozmawiać, to trzeba zacząć od jakiegoś prostego gestu pokoju, wzajemnego szacunku, chęci słuchania a nie narzucania tego, co ma się do powiedzenia, że oni mają się nawrócić i koniec.

Dalej ksiądz Bańka dodaje, że celem Kościoła jest prowadzenie takich osób do zbawienia, do chrztu, a obecny Kościół tego nie robi...
- Owszem, tutaj można powiedzieć, że jestem w stanie przyznać księdzu rację - oczywiście że powinniśmy prowadzić do Chrystusa, do chrztu. Jednakże powstaje w tym wszystkim pytanie o metodę... Samo narzucenie warunków i powiedzenie im, że mają się nawrócić, przyjść pokornie i dać się ochrzcić może być przejawem braku roztropności i prowadzić wręcz do skutku odwrotnego - że każdy zaciśnie pięść i na kolejne 2000 lat pójdzie w swoją stronę. Właśnie przez ekumenizm i dialog międzyreligijny Kościół poszukuje pojednania, zgody co może uznaje na dzień dzisiejszy jako jedyną nadzieję na to, aby kiedyś razem usiąść i w atmosferze pokoju wspólnie poszukiwać prawdy.

Warto w tym miejscu przywołać fragment z dokumentu Dominus Jesus, który porusza ten problem, a zwłaszcza w podkreślonym przeze mnie fragmencie:

Także w dialogu międzyreligijnym misja ad gentes «tak dziś jak i zawsze zachowuje w pełni swą moc i konieczność» 95. Istotnie «Bóg 'pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy' (1 Tm 2, 4): Bóg pragnie zbawienia wszystkich poprzez poznanie prawdy. Zbawienie znajduje się w prawdzie. Ci, którzy są posłuszni natchnieniom Ducha Prawdy, znajdują się już na drodze zbawienia. Kościół jednak, któremu ta prawda została powierzona, musi wychodzić naprzeciw ich pragnieniu, aby im ją zanieść. Właśnie dlatego, że Kościół wierzy w powszechny zamysł zbawienia, musi być misyjny» 96. Dlatego też dialog, choć stanowi część misji ewangelizacyjnej, jest tylko jednym z działań Kościoła w ramach jego misji ad gentes 97. Równość, będąca podstawą dialogu, dotyczy równej godności osobistej partnerów, nie zaś treści doktrynalnych ani tym bardziej Jezusa Chrystusa — Boga, który stał się człowiekiem — w odniesieniu do założycieli innych religii.


Kolejny zarzut dotyczy mojego argumentu, że tradycjonaliści nie uznają kanonizacji posoborowych papieży. Tutaj ksiądz Bańka podnosi argument, że te procesy kanonizacyjne zostały drastycznie uproszczone, a więc jest jak najbardziej zasadne poddawanie w wątpliwość prawdziwości tego orzeczenia. No i dalej podkreśla, że tę kwestię chcą zostawić przyszłemu magisterium Kościoła.

- Hmm. no.. ciekawe. Chcę tylko zwrócić uwagę, że obecne magisterium Kościoła uznaje świętość Pawła VI, Jana Pawła II jak i Jana XXIII. A więc oni czekają na magisterium, które orzeknie, że poprzednie magisterium się myliło i zdekanonizuje tych papieży. A jak przyszłe magisterium nie orzeknie po ich myśli, to będą czekali pewnie na kolejne magisterium, aż do skutku... A jakby w końcu pojawiło się takie magisterium, to okazałoby się wówczas, że raz magisterium może być sobie omylne, a innym razem nieomylne. To wtedy należałoby postawić pytanie, które z tych dwóch jest omylne, a które nieomylne i dlaczego tak, a nie odwrotnie... Pojawia się zarzut, że te procesy były uproszczone i skrócone, co usprawiedliwia ich sceptycyzm wobec orzeknięcia tej świętości... No to może jak uznać, że proces kanonizacyjny św. Jana Pawła II był za krótki, to może czas dekanonizować św. Antoniego z Padwy - ponieważ jego proces trwał ok. 11 miesięcy. Ponoć w przypadku św. Wojciecha - patrona Polski - jego proces kanonizacyjny trwał jedynie 2 lata...
No i jeszcze jedna rzecz, która ciśnie mi się na usta... Jeśli tradycjonaliści czekają na najnowsze magisterium Kościoła, które by obaliło magisterium wcześniejsze, to wówczas przy ich doczekaniu się tego, to mogłoby się okazać, że wyłoni się jakaś grupa wiernych, którzy zaczną czekać na jeszcze nowsze magisterium Kościoła, które obali to ostatnie i przyzna rację temu wcześniejszemu :) Bo jak sam wcześniej ksiądz Szymon wspomniał - nastąpi wówczas sprzeczność z poprzednim magisterium Kościoła, co daje podstawę do odrzucenia tego obecnego. Tak więc widzimy, że takie rozumowanie prowadzi nas na manowce, a tak się niefortunnie składa, że Kościół uznaje akt kanonizacji jako ostateczne, nieomylne i nieodwołalne orzeczenie. Można je ponoć unieważnić jedynie poprzez wykazania świadomego wprowadzenia w błąd osób zaangażowanych w proces beatyfikacyjny - taka np. dyskusja toczyła się odnośnie św. Jana Pawła II w kontekście domniemanego zignorowania donosu w sprawie jakieś afery seksualnej. Jeśli chodzi o zarzuty wobec procesu kanonizacyjnego ostatnich papieży - to nie wiem, co ksiądz Bańka ma na myśli. Św. Paweł VI ewidentnie nie jest rekordzistą, jeśli chodzi o czas trwania jego procesu beatyfikacyjnego. Trochę lepiej na tym tle wypada Jan Paweł II - ale też do rekordu jest mu raczej daleko. Fakt - rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego nastąpiło bez wymaganego czasu oczekiwania 5 lat od jego śmierci. Lecz zwróćmy uwagę, że naturalnym prawem papieża jest udzielanie dyspensy w nadzwyczajnych sytuacjach. A czy mieliśmy do czynienia z nadzwyczajną sytuacją? Myślę, że tak. Bezprecedensowy pogrzeb, który przyciągnął milionową rzeszę wiernych, wołanie "Santo Subito" oraz rzeczywiście zdumiewający pontyfikat, który poruszył serca całego świata, a nie tylko Kościoła. W tych obydwu przypadkach (Jana Pawła II i Pawła VI) zostały uznane cuda. Jedynym przypadkiem, który mógłby być postrzegany jako pewne uproszczenie w tym procesie, to osoba św. Jana XXIII - bo tutaj mamy do czynienia z pierwszym przypadkiem w dziejach Kościoła, że nie został potwierdzony wymagany cud osoby beatyfikowanej w procesie kanonizacyjnym, choć cud w procesie beatyfikacyjnym został potwierdzony. Jednak papież Franciszek mimo tego udzielił dyspensy (przypominam, że udzielanie dyspensy jest oczywistym prawem papieża). Lecz nawet jeśli rzeczywiście dla kogoś stanowi to aż taki wielki problem, to warto zwrócić uwagę, że tak naprawdę, to nie Jan XXIII jest w centrum tego sporu z tradycjonalistami.


Dalej Ksiądz Bańka zwraca uwagę na fragment z konstytucji Pastor Aeternus z Soboru Watykańskiego I, jako odpowiedź na to, że Kościół na kartach Biblii dokonał rewolucyjnej zmiany na swoim pierwszym soborze, co miałoby pokazywać, że zmiany na Soborze Watykańskim II pod względem skali zmian nie były bezprecedensowe. Na to ksiądz Bańka dał do zrozumienia, że porównywanie tych dwóch sytuacji jest nieadekwatne, ponieważ do tamtego czasu (do śmierci ostatniego apostoła) trwało objawienie, a po tym objawieniu już tego typu zmiany nie były usprawiedliwione. I tutaj zacytuję fragment tej konstytucji ze strony opoka.pl, na który powołał się ksiądz Bańka:

Duch Święty został bowiem obiecany następcom św. Piotra nie dlatego, aby z pomocą Jego objawienia ogłaszali nową naukę, ale by z Jego pomocą święcie strzegli i wiernie wyjaśniali Objawienie przekazane przez apostołów, czyli depozyt wiary.

Jednakże słuchając księdza Szymona odczułem że ten fragment zinterpretował sobie jako to, że następcy Świętego Piotra nie mogą formułować żadnej nowej nauki, nie mogą niczego zmieniać, co było nauczane aż do śmierci ostatniego apostoła. Otóż nie koniecznie, co za chwilę ukażę i zilustruję kilkoma przykładami - a nawet w tym rozważaniu pójdę o krok dalej i hojnie założę, że ksiądz Szymon ma rację (choć oczywiście uważam, że tej racji nie ma, lecz jedynie przyjmę takie hojne założenie), to wówczas pokażę, że niczego to nie zmienia, bo głównym przedmiotem naszego sporu jest oczywiście liturgia, przysięga antymodernistyczna, Sobór Watykański II, ekumenizm, dialog międzyreligijny itd - czyli coś, co nie posiada swojej wyraźnej podstawy w Apostolskiej Tradycji i coś co zaczęło się pojawiać dopiero wiele wieków po śmierci ostatniego apostoła.

Interpretacja tego ustępu z tej konstytucji jaką podał ksiądz Szymon jest... no... co prawda - możliwa pod względem logicznym, ale nie jedyna i niestety nie mająca oparcia w wielowiekowej praktyce Kościoła. Dla przykładu wyrażenie "wynająłem mieszkanie" można zinterpretować jako to, że to ja byłem tym właścicielem i wynająłem to komuś jako źródło swojego dodatkowego dochodu (co jest logicznie możliwe) albo jako to, że to ja od kogoś wynająłem i to ja płacę właścicielowi (co jest tak samo logicznie możliwe) - dlatego też musimy brać pod uwagę, że nasza interpretacja nie zawsze musi być tą jedyną słuszną.

A więc najpierw - jaka może być inna - moim zdaniem o wiele bardziej trafna interpretacja tego ustępu - otóż mówi to o tym, że Kościół nie może przynosić nowego objawienia, toteż Kościół nie może dla przykładu ogłosić istnienia czwartej osoby boskiej i stworzyć naukę o tak zwanej Czwórcy, lub zanegować osobowość Ducha Świętego i stworzyć naukę o Dwójcy. Kościół nie może nagle ogłosić wielobóstwa, politeizmu, albo zmienić naukę i odrzucić prawdę o istnieniu piekła, zanegować zmartwychwstanie Jezusa, albo możliwości unicestwienia duszy, lub też wprowadzić jakąś zasadę moralną, która w sposób oczywisty zaprzecza objawieniu Bożemu (np. powiedzieć, że kradzież nie jest wcale złem). Innymi słowy - Kościół nie może wymyślać sobie prawd i mówić, że zostały one objawione, podczas gdy one objawione nie były, lub co gorsza, prawdziwe objawienie było sprzeczne z tym rzekomym nowym objawieniem, które miałoby być podane. Jednak nie jest prawdą, że Kościół nie może zmieniać niczego, nawet jeśli ta nauka była aktualna w chwili śmierci ostatniego apostoła. Weźmy takie przykłady: niewolnictwo, aprobata związków małżeńskich u apostołów i biskupów, konieczność zakrywania głowy przez kobiety w czasie nabożeństw, zakaz odzywania się tych kobiet na zgromadzeniach. I już nic nie wspominając o takich tradycjach z Dziejów Apostolskich jak posiadanie wspólnej własności - tam właśnie czytamy, że chrześcijanie wszystko mieli wspólne. I z jednej strony można oczywiście twierdzić, że Biblia nie nakazuje niewolnictwa, nie nakazuje wstępowanie w związki małżeńskie przez duchownych, a wręcz nawet bardziej pochwala stan bezżeństwa. Ale z drugiej strony zwróćmy uwagę, że ten stan rzeczy w chwili śmierci ostatniego apostoła wyglądał następująco: niewolnictwo było dozwolone, jak i również wchodzenie w związki małżeńskie przez duchownych też nie były zakazane. Nic nie wskazywało na to, że kobiety mogły się modlić bez nakrycia głowy, albo że nagle mogły zacząć się odzywać na spotkaniach. Czy to oznacza, że Kościół nie ma prawa zakazywać niewolnictwa, nie ma prawa zakazywać wchodzenia w związki małżeńskie przez duchownych i nie może uznać nakrywania głowy lub też nakaz milczenia kobiet na spotkaniach jako aspekt jedynie kulturowy tamtych czasów? Tak więc widzimy - na podstawie odwiecznej praktyki Kościoła, że Kościół może zmieniać nawet takie biblijne nauki mające charakter dyscyplinarny jak i moralny - jak w przypadku tego przyzwolenia na niewolnictwo. Myślę, że nikt z nas nie odbierałby papieżowi prawa do ogłoszenia "zabraniam niewolnictwa, niewolnictwo jest złem i nie ma zgody Kościoła na poddawanie innych pod swoją niewolę" - mimo iż byłoby to sprzeczne z praktyka obecną w chwili śmierci ostatniego apostoła. W tym miejscu warto zastanowić się też jaką drogę przeszedł sakrament pokuty od starożytności do Soboru Watykańskiego II. Jeśli założyć, że ta praktyka z pierwszych wieków jest bardziej zbliżona do tradycji apostolskiej, to wówczas kierując się taką logiką ukazaną przez Księdza Bańkę – ten sakrament pokuty który był praktykowany nawet przed zwołaniem Soboru Watykańskiego II był totalnym pogwałceniem tradycji apostolskiej.

Tak więc ta scena z Dziejów Apostolskich - z 15 rozdziału, która opisuje pierwszy sobór Kościoła Powszechnego skłania nas do przyjęcia trochę innego punktu widzenia - nie jako jednorazowo dozwolonego aktu odwrócenia całej Bożej rzeczywistości do góry nogami (a mowa jest tutaj konkretnie o położeniu kresu całemu prawu mojżeszowemu, które było ówczesną i niezmienną ponad tysiącletnią tradycją), ale jako ukazanie w jaki sposób Duch Święty przez prymat św. Piotra może sterować swoim Kościołem. Ten epizod ukazuje, że Kościół kierowany Duchem Świętym nie jest w niczym ograniczony, nawet w całym tak potężnym rozdziale Bożego Prawa jak pięcioksiąg mojżeszowy. Właśnie nasza wiara opiera się na tym, że to nie ludzie Kościoła ustanawiają prawa na soborze, ale że to Duch Święty kieruje Kościołem, aby to On ogłosił poprzez swoje natchnienia wolę samego Boga. to On kieruje ludźmi na soborze i On ma prawo zmieniać wszystko i jako Bóg nie jest ograniczony dosłownie niczym. Bóg w osobie Ducha Świętego jest zawsze wierny, prawdomówny i nie ma obaw do tego, że objawi nam coś sprzecznego z objawieniem Bożym, że ogłosi nam nową naukę, nowe objawienie, które byłoby sprzeczne z objawieniem biblijnym. I tutaj mam wrażenie, że to właśnie tradycjonaliści postulując, że zmiany nie mają prawa być gwałtowne, to próbują związać ręce Duchowi Świętemu, gdyby On akurat chciał, aby te zmiany takie właśnie były.

Ale tak oprócz tego powyższego, to chciałbym zadać najbardziej fundamentalne pytanie w tym wątku. Dlaczego bractwo św. Piusa uważa, że zmiany nie mogą być rewolucyjne? Czy może nieodwołalne i natchnione magisterium Kościoła, albo Objawienie lub Tradycja zakazują takich znaczących zmian? Gdzie magisterium Kościoła definiuje naukę, że zmiany mogą być tylko małe, delikatne i wdrażane małymi krokami? Gdzie jest nauczanie, że jak coś jeszcze nie miało miejsca w Kościele, zdarzyło się pierwszy raz, to oznacza, że można to zakwestionować?

 

Odpierając mój zarzut, że tradycjonaliści nie dostrzegają oczywistego prawa obecnego papieża do rozwiązywania tego, co zostało związane przez jego poprzednika, ksiądz Bańka przyznał, że oni to prawo uznają i potwierdził, że jak najbardziej papież ma prawo uchylać to, co ustanowił jego poprzednik (jak to miało miejsce w przypadku przysięgi antymodernistycznej). Jednak mam wrażenie, że wielu sympatyków tego tradycjonalizmu dość trudno przekonać do tego faktu i za każdym razem dało się odczuć ich pretensjonalność, że posoborowi papieże uchylają to co ustanowili ich poprzednicy. Nie mniej jednak ksiądz Bańka stawia zarzut, że papież Paweł VI zrobił to w złym momencie, zrobił za wcześnie, a jego przeróżne zmiany były bardzo niekorzystne, zniósł przysięgę antymodernistyczną, kiedy moderniści podnosili głowę, czy też zreformował liturgię w sposób, który przyczynił się do kryzysu wiary. Lecz tutaj niestety mamy do czynienia jedynie z subiektywizmem i ocenianiem głowy Kościoła według swojego własnego osądu. Dla mnie jest to zdumiewające, że bractwo żyjące przedsoborowym magisterium Kościoła, a więc pewnie bardzo dobrze znające konstytucję Pastor Aeternus nie ma oporów, aby poddawać pod swoje własne osądy decyzje papieża. Z drugiej strony zadaję sobie dwa pytania – po pierwsze dlaczego mamy uważać, że przysięga antymodernistyczna (kilkadziesiąt lat po jej wprowadzeniu) wciąż miałaby być najlepszym antidotum na tenże modernizm? Ja jako młody człowiek przysięgałem, że nie będę pił alkoholu do któregoś tam roku życia. Lecz teraz ta przysięga nie jest mi potrzebna, bo była potrzebna w okresie mojej młodości, kiedy moja świadomość nie była zbytnio dojrzała. A po drugie, to nasuwa się pytanie, gdzież jest ten wszechobecny modernizm? Modernizm, z jakim zetknął się św. Pius X był rozumiany i ilustrowany jako schody z takimi herezjami jak zakwestionowanie nieomylności biblii, człowiek nie został stworzony na podobieństwo boże, kwestionowanie autentyczności cudów, dziewiczego poczęcia, bóstwa Jezusa, pokuty, zmartwychwstania, itp. I tak przede wszystkim ten modernizm był rozumiany – jako odarcie objawienia Bożego z jego nadprzyrodzonego pierwiastka i usiłowanie sprowadzania wiary do czystego naturalizmu. Owszem, takie herezje istnieją po dziś dzień, ale ja osobiście się z tym nie zetknąłem, co moim zdaniem pokazuje, że są one na totalnym marginesie Kościoła. Temat modernizmu poruszałem w II części polemiki z tradycjonalizmem, więc zainteresowanych odsyłam do tamtego materiału. Również w kwestii zmian w liturgii, które rzekomo przyczyniły się do kryzysu wiary – w tym temacie również odsyłam do tego artykułu, gdzie ten problem opisuję w wątku poświęconym panu prof. Roberto de Matei.

 

Dalej ksiądz Bańka – mam wrażenie, że próbuje wybrnąć z pewnej niekomfortowej sytuacji w wątku zakazu dokonywania zmian w mszale. Ksiądz Bańka uważa, że ten zakaz zmiany dotyczył rytu – toteż ryt ten zasadniczo nie był zmieniany. Jednak przytoczony fragment bulli św. Piusa V dotyczył zakazu jakichkolwiek zmian nie w rycie, ale w mszale! A to jest zasadnicza różnica. Dla przykładu – wprowadzono Confiteor przed komunią, czy też modlitwy po mszy świętej – zostało to jak najbardziej dopuszczone przez papieża Leona VIII.

 

Na sam koniec ksiądz Bańka twierdzi, że wymową listu do Galatów jest przede wszystkim ogólne ostrzeżenie przed błędną i nieapostolską nauką, niezależenie od ukazanego tam problemu szczególnego, jakim jest zamieszanie wprowadzone przez judaizującą sektą.

 

No z tym się nie zgodzę, bo wskazanie szczególnego problemu jest tutaj jak najbardziej istotne, bo pokazuje czego ten problem tak naprawdę dotyczył – na konkretną błędną naukę, która moim skromnym zdaniem jest do złudzenia podobna do współczesnej nauki tradycjonalistów. To że możemy interpretować wypowiedzi Pisma Świętego w sposób ogólny, to nie oznacza, że możemy sobie zignorować aspektu szczególnego, konkretnego tej nauki.

 

Św. Paweł przestrzega przed inną Ewangelią, ale kontekst całego listu do Galatów wskazuje, że słowo „inną” wyraźnie odnosi się do tej konkretnej nauki, którą przekazał sam św. Paweł, gdy był tam wcześniej. Zwróćmy uwagę, że jedyną kwestią, którą próbuje prostować w tym liście apostoł narodów jest kwestia przestrzegania prawa mojżeszowego. On nie prostuje przekonań adresatów co do Jezusa Chrystusa jako syna Bożego i obiecanego Mesjasza i zbawiciela, który umarł dla naszego zbawienia i zmartwychwstał, wstąpił na niebiosa itd. Z kontekstu tego listu wyczytujemy, że ta kwestia była dla nich oczywista i nie wymagała żadnego prostowania. Problem dotyczył głównie przestrzegania prawa mojżeszowego, a w szczególności obrzezania. A ta nauka nie była przedmiotem nauczania Jezusa. Więc to co odróżniało naukę apostoła Pawła od tych apostołów, którzy wprowadzili zamieszanie w Galacji to jest to, że oni w przeciwieństwie do św. Pawła nie przystali na postanowienia Soboru Jerozolimskiego, który autorytetem głowy Kościoła – św. Piotra nakazał, aby nie głosić już więcej konieczności obrzezania. Mimo tego zakazu weszli do Galacji i dalej głosili konieczność wypełniania prawa mojżeszowego, wspomnianego obrzezania, trzymania się kalendarza żydowskiego, przestrzegania nowiu, sabatów, przestrzegania tej długowiecznej – z ich punktu widzenia – przedsoborowej tradycji – i być może podobnie i wtedy powoływali się na prawo dane przez Mojżesza, które miało obowiązywać po wsze czasy i na wszystkie pokolenia. I właśnie istotą tego listu jest przede wszystkim ten problem.

1 https://www.youtube.com/watch?v=fQK64UEzEog

 

Zgłoś artykuł

Uwaga, w większości przypadków my nie udzielamy odpowiedzi na niniejsze wiadomości a w niektórych przypadkach nie czytamy ich w całości

Komentarze są zablokowane