Marcin Luter -reformator, czy opętany nienawiścią do Kościoła fanatyk? (recenzja)
Paweł Lisicki „Luter -ciemna strona rewolucji”, Fronda, Warszawa 2017
Postać Marcina Lutra jest ikoną Reformacji. To właśnie jego wystąpienie w Wittenberdze 31 października 1517 r., kiedy to miał przybić na drzwiach kościoła swoje słynne 95 tez, uważa się za początek ruchu Reformacji, która ostatecznie doprowadził do rozpadu zachodniego chrześcijaństwa i powstaniu kościołów protestanckich, głównie w północnej Europie, Niemczech, Skandynawii i na Wyspach Brytyjskich. Chociaż nie był jedyny -przywódców Reformacji było wielu (oprócz Lutra m.in. Huldrych Zwingli, William Tyndale, Thomas Müntzer, nieco później także Jan Kalwin i wielu innych), to jednak był inspiracją dla innych i chyba najbardziej wiodącą postacią. Trudno powiedzieć, czy bez wystąpienia i osobowości Lutra do Reformacji w ogóle by doszło, a jeśli nawet, to jaki miałaby ona przebieg.
Popularny przekaz o Lutrze, powielany w wielu publikacjach, podręcznikach i encyklopediach jest taki, że był on charyzmatycznym buntownikiem, który wystąpił z propozycją reformy przeżartego korupcją i nadużyciami (a zwłaszcza handlem odpustami) renesansowego Kościoła Katolickiego. Gdy jednak hierarchowie Kościoła, a zwłaszcza papieże, sprzeciwili się jego twierdzeniom (w domyśle: dlatego, że nie chcieli zrezygnować z nadużyć), postanowił on reformować Kościół na własną rękę. Wyklęty z Kościoła Katolickiego przez wrogiego mu papieża, stworzył podwaliny niezależnego od dyktatu Rzymu kościoła protestanckiego (luterańskiego), reformując liturgię i oczyszczając go z katolickich, „niebiblijnych” idei (w domyśle: zabobonów). Taki jest mniej więcej powszechnie powielany obraz życia Lutra, ukształtowany tak naprawdę przez jego zwolenników, kościoły protestanckie. Obraz ten jest co najwyżej „neutralizowany” w powszechnie dostępnych encyklopediach, by nie rozstrzygać jednoznacznie, kto w sprawach teologicznych miał tak naprawdę rację: Luter i jego zwolennicy, czy Kościół Katolicki. Mimo to nawet po takim „oczyszczeniu” pewien sugestywny szkic pozostaje: Luter jako bohaterski buntownik walczący przeciw skorumpowanemu hierarchicznemu Kościołowi i przez ów hierarchiczny Kościół prześladowany. I tylko niektórzy specjaliści, historycy Kościoła, oraz różne katolickie „oszołomy” (tradycjonaliści i inne fanatyczne mohery) uważają, że prawda jest zupełnie inna…
Do takich „oszołomów” zdaniem wielu, należy Paweł Lisicki, prawicowy publicysta, redaktor naczelny magazynu „Do rzeczy”. Człowiek, którego poglądy wywołują dysputy i polemiki, ale mimo wszystko warto się z nimi zapoznać (niezależnie od tego, czy ktoś się z nim zgadza, czy nie). W 2017 r., z okazji 500-lecia Reformacji, wydał on tutaj recenzowaną książkę o Lutrze. Przekonuje w niej, że właśnie prawda o Lutrze, była „zupełnie inna”, niż powszechnie przyjmowany politycznie poprawny obraz. Że Luter naprawdę był heretykiem, głosił fałsz i wyrządził tak naprawdę wiele zła. A współcześnie wzorowanie się na Lutrze, branie go za przykład, akceptacja jego poglądów, do niczego dobrego prowadzić nie może.
Nie jest to w ścisłym znaczeniu biografia Lutra -brakuje jej systematyczności i nie porusza wszystkich aspektów jego życia. Jest to co najwyżej podstawowy zarys biografii, najważniejszych wydarzeń i próba ich analizy i oceny, pewnego rodzaju publicystyka. Dlaczego Luter postąpił, jak postąpił, jakie motywy nim kierowały i jakie były skutki jego działań (krótko i długofalowe)? Kto miał rację, Luter, czy jego oponenci? Jaki był tak naprawdę stosunek Kościoła do Lutra i dlaczego Lutrowi udało się przeprowadzić właśnie rewolucję -bo dla Lisickiego była to właśnie brutalna rewolucja z ofiarami, wywrócenie całego dotychczasowego porządku, a nie „reforma”. Książka dzieli się na siedem rozdziałów, czy też części, z grubsza odpowiadających poszczególnym etapom życia Lutra. Części dzielą się zaś na krótkie kilkustronicowe podrozdziały poświęcone kwestiom szczegółowym. Wszystkie one pisane są w typowym dla Lisickiego dość publicystycznym stylu, ma się wrażenie, że książka stanowi zbiór luźno powiązanych tematycznie felietonów.
Pierwsza część książki, zatytułowana „Nowy wizerunek reformatora” stanowi wstęp i krytykę relatywizowania Lutra we współczesnym Kościele Katolickim. Lisicki piętnuje obłudę wielu współczesnych hierarchów Kościoła Katolickiego, z papieżem Franciszkiem na czele, którzy w imię ekumenizmu idą na nazbyt daleko idące ustępstwa w kierunku liberalnych luteran. Lutra, pomimo iż był rozłamowcem i fanatycznym wrogiem hierarchicznego Kościoła Katolickiego i instytucji papiestwa (a to jest kwestia dla katolicyzmu absolutnie dogmatyczna), próbuje się usprawiedliwiać, przyznawać, że jakoby miał w tym, czy w owym rację. Ogólnie po prostu kapitulancka postawa w sporze z luteranami, w imię źle pojętego dialogu. Przykład stanowią poglądy kobiety arcybiskupa szwedzkiego Lund i prymasa (prymaskę?) szwedzkiego Kościoła Luterańskiego Antje Jackelén, która otwarcie popierała związki homoseksualne i prawo do aborcji. I ironia Lisickiego, jeśli ekumenizm polega na szukaniu na siłę wspólnego mianownika pomiędzy wyznaniami określającymi się jako chrześcijańskie, to równie dobrze można postawić, na zasadzie przeciwstawieństw, na jednej płaszczyźnie poglądy wszystkich heretyków razem z poglądami ich prawowiernych adwersarzy; Augustyna i Pelagiusza, Ariusza i świętego Atanazego, Lutra i Tomasza z Akwinu, Janseniusza i św. Roberta Bellarmina (str. 27). Wszystko z wykorzystanie odpowiednich dialektycznych sztuczek i manipulacji językiem, tak by zatuszować wszelkie sprzeczności. Lisicki porównuje to do propozycji postawienia w Warszawie na rocznice niepodległości Polski pomników Róży Luksemburg i Feliksa Dzierżyńskiego, którzy również stanowili jakiś element historii Polski (mimo iż byli wrogami jej niepodległości, str. 28). Lutra we współczesnym piśmiennictwie katolickim się wychwala, rozgrzesza, twierdzi, jakoby racja była po jego stronie, mimo iż za życia dążył on fanatycznie do zniszczenia Kościoła Katolickiego (dokumenty historyczne pokazują to jednoznacznie).
Lisicki stwierdza, że dawni renesansowi papieże z XVI w., pomimo wielu wad, niemoralnego nieraz prowadzenia się, oraz błędów w zarządzaniu Kościołem, jakie popełnili, byli i tak lepsi od dzisiejszych hierarchów. Bo przynajmniej, pomimo wszystkich przywar, stali twardo na straży prawowiernej katolickiej doktryny przekazywanej od czasów Apostołów, dobrze rozumieli zagrożenie, jakim była Reformacja (str. 51-53). Według Lisickiego, pójście na rękę postulatom przeciwników Kościoła Katolickiego, w imię źle pojętego dialogu, to prosta droga do zagłady Kościoła (co też się dzieje w krajach takich jak Niemcy, str. 52). I paradoksalnie, dotyczy to również protestantów, którzy poszli za przykładem Lutra, odrywając się od pnia Tradycji i hierarchii Kościoła, na rzecz indywidualnego osądu. Od zasady prywatnego osądu, od przekonania, ze Bóg jest taki, jakim chcemy żeby był, do przekonania, że Boga w ogóle nie ma, droga jest niedługa, zauważa Lisicki (str. 54). I wedle Lisickiego, sam Luter byłby przerażony, gdyby mógł zobaczyć, w którą stronę poszedł liberalny luteranizm, który stał się de facto fikcyjnym, fasadowym chrześcijaństwem, akceptującym wszystkie poglądy grzesznego świata.
W drugiej części „Luter katolicki” Lisicki opisuje początki życia Lutra, aż do jego słynnego wystąpienia w 1517 r. Wspomina on, że informacje z tego okresu życia Lutra są niepewne. Trudno określić, dlaczego wybrał on taką, a nie inną drogę życia, wbrew woli ojca (który wychowywał go surowo, nie szczędząc kar cielesnych) porzucił studia prawnicze i wstąpił do zakonu Augustianów. Półlegendarne opowiadania mówią, że dokonał on tego pod wpływem przyrzeczeń złożonych Maryi i Jej matce, świętej Annie, za uratowanie życia -później Luter starał się reinterpretować te wydarzenia w świetle swej doktryny, odrzucającej pośrednictwo świętych. Lisicki w tej części raz po raz zmaga się z pokusą psychologizowania Lutra i szukania ukrytych motywów jego decyzji życiowych, zdając sobie jednak sprawę z daremności takich dociekań. W każdym razie Luter miał być zakonnikiem, który z jakichś powodów niezwykle surowo oceniał własne postępowanie, uważając siebie za z góry potępionego grzesznika, niegodnego, niezdolnego osiągnąć łaski Bożej. Nie potrafił właściwie osadzić swojej postawy, rozpaczając nawet nad stosunkowo niewielkimi grzechami, mdlejąc w trakcie sprawowania Eucharystii, czy podczas procesji Bożego Ciała. Luter głęboko wierzył bowiem w obecność Chrystusa podczas Eucharystii i postrzegał Boga jako bezwzględnego, surowego Sędziego. Był on człowiekiem impulsywnym, który popadał od skrajności w skrajność. Lisicki zastanawia się, co by było, gdyby w klasztorze znalazł on odpowiedniego przewodnika duchowego, który umiałby odpowiednio nim pokierować na drogę umiaru, by potrafił on właściwie ocenić siebie i swoje postępowanie. Gdzieś jednak na przełomie 151 i 1516 r. w Lutrze miała nastąpić radykalna przemiana. Coś pękło i – podobno podczas lektury Listu do Rzymian 1,17, Luter uznał, że wszystkie wysiłki chrześcijanina, by osiągnąć zbawienie, nie mają tak naprawdę sensu. Że liczy się tylko i wyłącznie „ślepa” wiara w Bożą łaskę, a wszystko inne -w tym regularne modlitwy (Luter miał w tym okresie zaniedbywać odmawiania brewiarza), które są podstawą życia zakonnego (po to, by ćwiczyć mnichów systematyczności) -po prostu pozbawione jest sensu. Lisicki dziwi się „odkryciu” Lutra, bo przecież jako wykształcony zakonnik z tytułem doktora, powinien był on rozumieć, że tak naprawdę Kościół nigdy nie przyjmował, że same uczynki mogą „kupić” zbawienie. Zależy ono od łaski Bożej -co jednak nie znaczy, że uczynki są zupełnie bez znaczenia. W każdym razie Luter postanowił się podzielić swoim „odkryciem” ze światem, zrywając z dotychczasowymi, opartymi na dokonaniach średniowiecznej scholastyki, naukami Kościoła, uznając je -i w ogóle rozumowe, oparte na autorytetach, podejście do wiary za bzdury i kłamstwa.
Wcześniej, w podrozdziale Kościół i Cesarstwo (str. 64-74) Lisicki zastanawia się, czy do wybuchu reformacji nie przyczyniły się przemiany w Renesansie. Przede wszystkim upadek średniowiecznej rozumowej scholastyki i wzrost poglądów nominalistycznych. Te ostatnie odrzucały racjonalne podejście, uważających, że Bóg jest niepojęty rozumowo, a Jego wola jest absolutna i czymś, z czym człowiek musi się bezwzględnie i bez zastanowienia pogodzić. Jednym z przyczynków reformacji mogło być także przesuniecie przez renesansowych humanistów centrum zainteresowania z Boga na człowieka, co dla wielu surowo myślących moralistów pokroju Lutra stanowiło synonim zepsucia, któremu oddawali się również papieże. Lisicki stwierdza, że chociaż renesansowym papieżom można wiele zarzucić, to jednak musieli podjąć oni niełatwe zadanie zachowania autonomii Kościoła przeciw ambicjom coraz potężniejszych książąt tego świata -czyli zaangażować się w zupełnie ziemską politykę. Jednak nawet najbardziej zdemoralizowani biskupi Rzymu mieli świadomość, że ich urząd jest czymś więcej niż tylko kolejnym z księstw na tym globie. Wiedzieli, że spoczywa na ich barkach piętnaście wieków nieprzerwanej Tradycji Kościoła, począwszy od Piotra Apostoła, która trzeba zachować -wbrew poglądom pewnego niemieckiego augustiańskiego zakonnika, który „wiedział lepiej”.
Część trzecia „Bunt zakonnika”, jak sam tytuł mówi, opisuje wystąpienie Lutra i reakcję Kościoła na nie. Lisicki stwierdza, że niesławne wystąpienie „sprzedawcy odpustów” dominikanina Johanna Tetzla , nie dość, że zostało karykaturalnie wykrzywione w publikacjach luterańskich (odpusty zawsze stanowiły tylko i wyłącznie odpuszczenie nałożonych kar doczesnych za odpuszczone już w sakramencie pokuty grzechy, nigdy nie były „kupowaniem’ sobie zbawienia, a sama cena odpustów była skalowana do dochodów kupujących, by bogatsi nie mieli przewagi), to stanowiło jedynie pretekst do wystąpienia Lutra, który fanatycznie przekonany do swojej idei, gotowy na zerwanie z papiestwem, przygotowywał się do niego już od jakiegoś czasu. Luter zawczasu zorganizował sobie poparcie swoich braci zakonnych (którzy od jakiegoś czasu coraz bardziej lekceważyli sobie dyscyplinę zakonną, tezy Lutra były po prostu dla nich wygodne, bo zwalniały ich od zakonnych obowiązków), obsadził kluczowe stanowiska w zakonie swoimi ludźmi, i co najważniejsze, zdobył potężnego protektora w osobie księcia Saksonii Fryderyka III Mądrego.
Lisicki stwierdza także dwuznaczną postawę Lutra, który próbował przekonywać swoich oponentów, ze chodzi mu rzekomo o dialog i otwartą dyskusję, podczas gdy wydaje się, że tak naprawdę od początku dążył on do rozłamu. Lisicki przedstawia niektóre z 95 tez Lutra i stwierdza, że od początku miały one zwodniczy, prowokacyjny charakter. Odpusty stanowiły jedynie pretekst, którym w populistyczny sposób Luter zdobywał sobie poparcie wśród żyjących w Cesarstwie Niemców, niechętnych włoskim papieżom. Lisicki stwierdza, że ówczesny papież, Leon X, zdawał sobie sprawę z wagi wystąpienia Lutra, jednak jego reakcja była nazbyt powściągliwa. Publiczne dysputy Lutra z oponentami, Prieriasem, kardynałem Kajetanem i Janem Eckiem, pokazywały, że Luter miał w pogardzie ich argumenty. Czy to wywodzące się z Tradycji i orzeczeń papieży, które Luter początkowo udawał, że poważa, czy też z Biblii, (gdy już jasno wyraził, że ona tylko się dla niego liczy) w przypadku ostatniej debaty z Eckiem. Z tej ostatniej debaty Luter po prostu uciekł, by pokątnie szerzyć swoje kalumnie przeciw Kościołowi rzymskiemu. Debaty te pokazały niestety, że nie liczą się merytoryczne argumenty, lecz poparcie motłochu, oraz co ważniejsze, potężnych książąt dysponujących realna silą. To zwolennicy Lutra pierwsi zaczęli palić pisma swoich oponentów -a Kościół wykazał wobec niego nadzwyczaj łagodną postawę, starając się go łagodnie, dysputą, wyprowadzić z błędu i nawrócić z powrotem na swoje łono. Szanse na zdecydowane rozprawienie się z herezją Lutra upadły wraz ze śmiercią w 1519 r. nieprzychylnego Lutrowi cesarza Maksymiliana, po którym cesarzem został rywalizujący politycznie z papieżem Habsburg Karol V. Luter, dzięki protekcji elektora saskiego Fryderyka mógł czuć się bezpiecznie.
Część czwarta, „Przebudzenie narodu” opisuje jak Luter, dzięki swojej demagogii doszedł do znaczenia i potęgi. Strategia Lutra była genialnie prosta: grac na najprymitywniejszych emocjach, tworzyć jaskrawe podziały, obrzucać swoich przeciwników kłamliwymi kalumniami (jak Tetzla, któremu kłamliwie przypisano absurdalne twierdzenie, jakoby miał twierdzić, że kupno jego odpustów pozwoliłoby odpuścić nawet gwałt na Matce Bożej) i prostackimi szyderstwami. I rozpowszechniać, dzięki wynalazkowi druku, swoje propagandowe kalumnie na najszerszą skalę. Luter nie zamierzał dowodzić swoich racji, lecz je narzucać jako prawdę absolutną, jego liczne pisma aż roją się od wulgaryzmów i oszczerstw pod adresem przeciwników. Luter wykorzystał też sztukę wizualną, czyli pornograficzne ulotki oskarżające papiestwo o najgorsze bezeceństwa -jakby odbicie najprymitywniejszych żądz odbiorców tego przekazu. Luter umiejętnie potrafił wykorzystać też nacjonalistyczne nastroje Niemców, mieszkańców Świętego Cesarstwa Rzymskiego, przeciw uważających się za bardziej cywilizowanych (jako spadkobierców starożytnego Rzymu) Włochom, skąd wywodzili się papieże, szybko postawił na zastosowanie narodowego języka niemieckiego, zamiast dotychczas uniwersalistycznej łaciny. Lisicki cytuje opinię XIX w. niemieckiego historyka Ignaza von Döllingera, który opisał Lutra jako „najpotężniejszego demagoga i najbardziej popularnego bohatera jakiego miały Niemcy”. I Lisicki zaraz w następnym zdaniu dodaje: Do początku XX w. kiedy to pojawili się konkurenci dla reformatora, była to opinia słuszna (str. 153). Lisicki nie wymienia ich wprost, ale łatwo się domyślić, że chodzi o Adolfa Hitlera i Josepha Goebbelsa. Modus operandi Lutra był taki sam jak tych dwóch wspomnianych panów. Natomiast skuteczną reakcję ograniczała wyjątkowa pobłażliwość i bierność hierarchów Kościoła. Luter został ekskomunikowany dopiero po trzech latach w styczniu 1521 r. Wtedy już było za późno, rewolucji nie dało się zatrzymać. Lisicki podsumowuje: Niemcy przestały być łacińskie, stały się germańskie (str. 175).
W części piątej „Apostata” Lisicki opisuje działania Lutra w kilka lat po zerwaniu z Kościołem Katolickim. Podczas gdy Luter nadal bezpardonowo wulgarnie atakował papiestwo, papież Leon X wydał w czerwcu 1520 r. bulle potępiająca poglądy Lutra. Lisicki pokazuje, jak bardzo precyzyjnie odpowiadała ona na twierdzenia Lutra i jak katastrofalne konsekwencje miałoby przyjęcie jego tez, które uderzały wprost w podstawy Kościoła. Luter zareagował kolejnymi bluzgami przeciw papieżowi, w grudniu spalił publicznie bullę, a 3 stycznia 1521 r. został w końcu ekskomunikowany, o co mu zapewne chodziło. Mając jednak poparcie księcia Fryderyka i znacznej części podburzonej przez niego opinii publicznej w Niemczech, mógł się czuć w miarę bezpiecznie. Pomimo ekskomuniki, nowy cesarz Karol v nadal przez jakiś czas tolerował jego działania. Gdy jednak na sejmie Rzeszy niemieckiej w Wormacji w kwietniu 1521 cesarz nakazał mu wyrzeczenie się swoich poglądów, ten odmówił. Edykt cesarski nakazujący ściganie heretyka Lutra wydany został dopiero w maju, ten jednak znalazł już bezpieczne schronienie na zamku w Wartburgu pod opieką księcia Fryderyka. Lutra pomimo wszystkich jego bezeceństw tolerowano, jako narzędzie polityczne, lub też, by nie narażać się na bunt podburzonych przez niego mas. Bezpieczny, Luter mógł poświecić się przygotowaniu wydania Nowego Testamentu na niemiecki. Lisicki zauważa, że było to tłumaczenie skrajnie tendencyjne, mające po prostu uzasadnić z góry przyjęte tezy Lutra. W tłumaczeniu dopatrzono się później ponad 1000 błędów (str. 100). Lisicki stwierdza, że dla Lutra nie liczył się tak naprawdę żaden autorytet (włącznie z Biblią) poza jego własnymi poglądami wedle własnego widzimisię, uważał jedne księgi biblijne za bardziej natchnione od innych. W szczególności znienawidził on List Jakuba, z jego nauką, ze wiarą bez uczynków jest martwa (Jk 2,14-26). Lisicki szczegółowo punktuje absurdy zasady sola scriptura, która, jak wiadomo jest sprzeczna sama w sobie i prowadzi do powstania masy, choćby najbardziej absurdalnych interpretacji.
Od 1522 r. Luter zaczyna zwalczać życie zakonne, przy czym, jak zauważa Lisicki, nie był on wcale w tym prekursorem, raczej szedł już z prądem, po tym, jak zakony w Niemczech zostały w znacznym stopniu zniszczone, a majątki zakonne i kościelne przejęte przez książąt, którzy mieli wymierna materialną korzyść z takiego obrotu sprawy. Według Lisickiego, przewrót jakim było skonfiskowanie przez władców dóbr kościelnych, gromadzonych nieraz przez stulecia, można porównać tylko do działań komunistów (str. 200). Pokazuje to hipokryzję propagandy luterańskiej piętnującej bogactwo Kościoła. Luter jednak nie od razu zerwał z życiem zakonnika, gdyż oznaczałoby to przyznanie się do porażki, do złego wyboru drogi życiowej. Gdy jednak już się na to zdecydował, to jak zwykle zaczął brutalnie zwalczać życie zakonne z całą nienawiścią. W propagandzie stosował kłamstwa i uogólnienia, fałszując m.in. twierdzenia wielkiego średniowiecznego autorytetu, jakim był Bernard z Clairvaux (str. 205-207). Uogólnienia polegały m.in. na tym, że przypisywał człowiekowi całkowita niemożliwość wytrwania w celibacie i wstrzemięźliwości seksualnej. Według Lutra wszyscy mnisi mieli być pod tym względem oszustami, jak wszyscy ludzie naokoło się łajdacza, odczuwają popęd seksualny i nie są w stanie go poskromić, to i zakonnicy muszą uprawiać seksualne bezeceństwa, quod erat demonstrandum. Lisicki cytuje wyjątek z pism Lutra, którego jednak ze względu na dobro ewentualnie czytających ten tekst małoletnich ja cytować nie będę (str. 210-211).
W końcu w 1525 r. Luter ożenił się z byłą mniszką, Katarzyną von Bora. Wbrew jednak temu, co po dotychczasowej lekturze książki można się było spodziewać, Lisicki nie idzie na łatwiznę, i nie uważa, że prawdziwą motywacją buntu Lutra były jego własne osobiste kompleksy seksualne, niemożliwość zachowania życia zakonnego w czystości. Według Lisickiego, wprost przeciwnie, to właśnie bunt przeciw dotychczasowemu kościelnemu porządkowi skłonił Lutra do złamania ślubów czystości i aktywnego życia seksualnego w małżeństwie, na przekór obowiązującego katolickich duchownych celibatowi (str. 211). Tak samo Luter, posługując się fałszywymi uogólnieniami i odpowiednio dobranymi sofizmatami, odrzucił ideę wyróżnionego stanu kapłańskiego.
W części szóstej „Budowniczy i opór materii” Lisicki podsumowuje resztę życia Lutra i jego dokonania w utwierdzaniu Reformacji. Część ta rozpoczyna się stwierdzeniem, że taktyką marksistów i podobnych rewolucjonistów jest robić dwa kroki naprzód i jeden w tył, by uśpić czujność swoich oponentów. I według Lisickiego, podobnie postąpił posiadający dobry instynkt polityczny Luter. Zapoczątkował rewolucję skierowana przeciw Kościołowi Katolickiemu, lecz wiedział, kiedy się wycofać i nie dążyć do jeszcze większej rewolucji społecznej, która okazałaby się dla niego zgubna -czego doświadczyli niektórzy inni reformatorzy i jego naśladowcy. Luter wiedział, że należy trzymać z ludźmi posiadającymi realną siłę, czyli z niemieckimi książętami. Dlatego, choć jego wystąpienia inspirowały uważające się za uciskane masy, to jednak gdy przyszło do większych niepokojów -wojny chłopskiej w Niemczech w 1525 r. -bez wahania opowiedział się po stronie panów. I tak jak wcześniej szkalował papiestwo, tak z jeszcze większą pogarda i nienawiścią zaatakował buntujące się chłopstwo.
Niechlubna rola Lutra w wywołaniu i stłumieniu rewolty chłopskiej była jasna nawet i dla jemu współczesnych -w tym wielkiego uczonego i humanisty Erazma z Rotterdamu. Ten, choć początkowo darzył poglądy reformatora sympatią, to jednak doszło pomiędzy nimi do sporu o wolną wolę, której istnienia Erazm zdecydowanie bronił. Jednak poglądy Lutra były skrajnie fatalistyczne. Aby bronic swojej doktryny o łasce, zdecydował się uznać, że natura ludzka jest całkowicie skażona grzechem i niezdolna do jakiegokolwiek dążenia ku zbawieniu sama z siebie. Musi całkowicie polegać na woli i łasce Boga. Czy się grzeszy, czy czyni dobrze -nie ma to żadnego znaczenia. Człowiek grzeszy taka wola Boża. Co oczywiście prowadzi do relatywizmu, skoro taka wola Boża, by człowiek grzeszył, to nie ma w tym nic złego. Luter, obłąkańczo opętany ideą, ze we wszystkim ma absolutną rację, obrzucał inwektywami wszystkich, którzy w jakimkolwiek punkcie ośmielili się z nim nie zgadzać -czy to Erazma, czy katolickich polemistów, czy wreszcie innych reformatorów. Lisicki podsumował to tak, że Wittenberga, gdzie Luter mieszkał, stał się niejako nowym Rzymem, a on sam w swoim mniemaniu najwyższym autorytetem w sprawie chrześcijaństwa. Niby najwyższym autorytetem jest Biblia (sola scriptura), ale to Luter zna jej poprawna wykładnie, wszyscy inni konkurencyjni reformatorzy, korzystający z tej samej Biblii błądzą. Spory szczególnie dotyczyły realnej obecności Chrystusa w eucharystii, co odrzucali inni radykalniejsi reformatorzy (m.in. Ulrich Zwingli), a w którą Luter do końca życia wierzył -choć zrywając z Tradycją, nie potrafił jej uzasadnić.
Autorytet, jaki Luter zdobył sobie w ogarniętych Reformacją Niemczech, wplątał go w poważny skandal, gdy zaszantażowany, będzie zmuszony ulec potężnemu księciu heskiemu Filipowi i uzasadnić teologicznie jego bigamię -a później kręcić i relatywizować w tej sprawie, by wyplątać się z tego skandalu. Poglądy teologiczne i rewolucja, jaką przyniósł Luter, usankcjonowały samowole książąt, którzy stali się panami Kościoła na swoich ziemiach. Wcześniej musieli się liczyć z głoszonymi przez (posiadający tu na Ziemi polityczną autonomię w postaci Państwa Kościelnego) Kościół Katolicki uniwersalnymi normami moralnymi. Teraz, gdy instytucjonalny Kościół został przez protestanckich książąt przemocą zniszczony (do czego wprost nawoływał Luter), nic już nie stało ponad ich absolutną władzą, żaden dany z Nieba tu na Ziemi autorytet. Luter wprost uzasadniał, że absolutna władza książąt pochodzi wprost od Boga, zatem mogą robić, co chcą. Uzasadnienie w Biblii w razie czego zawsze się znajdzie…
Lisicki przewrotnie zauważa, że chociaż poglądy reformacji były dla książąt niebywale atrakcyjne, i wielu ze sposobności skorzystało (przykładem jest tu sekularyzacja państwa Zakonu Krzyżackiego, którego majątek stał się prywatną własnością dawnego Wielkiego Mistrza a teraz księcia pruskiego), to jednak tymi, którzy z tej sposobności nie skorzystali, byli ci owi wielce zdemoralizowani renesansowi papieże. Żaden z nich nie przeszedł na luteranizm i nie uczynił Państwa Kościelnego swoim własnym dziedzicznym księstwem (str. 254). Niestety nie potrafili oni również, ze względu na swoją opieszałość. Wprawdzie, według Lisickiego, Hadrian VI próbował opanować sytuację i przeprowadzić pewne reformy, panował jednak za krótko (pontyfikat 1522-23). Jego następca, Klemens VII, uwikłał się fatalnie w rywalizację między królem Francji Franciszkiem I a cesarzem Karolem V, co skończyło się zdobyciem i złupieniem Rzymu w 1527 r. przez wojska Karola V. Skala grabieży i okrucieństw podjudzonych naukami Lutra żołdaków Karola V zszokowała świat. Kościół, schwytany w ogień krzyżowy brudnych rozgrywek książąt tego świata, nie był w stanie przeciwstawić się rozłamowi.
Pod koniec tej części w podrozdziale „Potęga woli”, Lisicki jeszcze raz zastanawia się, co tak naprawdę stanowiło centrum nauki Lutra -jego własne „ja” , subiektywne opinie, przekonanie o własnej słuszności, o tym, że właściwie odczytuje on wolę Bożą i Pismo Święte. Poglądy, które staną się sednem zindywidualizowanego, pozbawionego tak naprawdę konkretnych autorytetów (bo autorytet Pisma i tak jest oparty na własnym subiektywnym jego odczytaniu) protestantyzmu. Lisicki w kolejnym podrozdziale „Ataki diabła” posuwa się nawet do przypuszczeń, czy postępowanie doktora teologii z Wittenbergi nie było po prostu wyrazem jego diabelskiego opętania. I choć Lisicki nie wydaje w tej sprawie ostatecznego wyroku, to trudno nie dostrzec, ze coś w tym może być... Wszak opisany w Biblii upadek człowieka, grzech pierworodny, jest wyrazem buntu człowieka przeciw woli Boga, postawienia swego „ja” na pierwszym miejscu...Lisicki stwierdza: Niektóre jego wypowiedzi, nawet jeśli uznać je za wyraz pasji polemicznej lub przejaw zmysłu dramatycznego, brzmią niemal jak wyznania opętańca (str. 274). A także: Trudno sobie wyobrazić, co lepszego jeszcze mógłby wymyślić diabeł dla zniszczenia Kościoła (str. 275). W takiej sytuacji, Luter byłby jedynie marionetką, narzędziem w rekach szatana. Który to szatan, pod populistyczną pokusą naprawienia nieuniknionych grzechów doczesnego Kościoła, starał się zniszczyć jego fundamenty. A fundamentami tymi są wierność Tradycji zachowywanej nieprzerwanie od czasów apostołów oraz oparcie się na Skale -czyli niezachwianej wierze Piotra i jego następców. Część ta kończy się opisem śmierci Lutra, który do ostatnich chwil życia nienawidząc papiestwa, starał się od niego odciąć, również i w rytuale na łożu śmierci. Łaskawości (lub też politycznej przebiegłości) cesarza Karola V luter zawdzięczał to, że tak jak za życia nie został stracony jako heretyk, tak i po śmierci nie dokonano symbolicznego sądu nad jego zwłokami (co było w tamtych czasach rozpowszechnioną praktyką, str. 277).
Ostatnia część siódma „Mroczne dziedzictwo” poświęcona jest właśnie „mrocznemu dziedzictwu” myśli Lutra. Jest to jedna z najkrótszych części, ale za to zdecydowanie najtrudniejsza i pewnie najbardziej kontrowersyjna. Już w pierwszych zdaniach, w pierwszym podrozdziale „Obcość złego Boga”, Lisicki pisze : Być może najciemniejsza strona dziedzictwa , jakie pozostawił po sobie reformator, był jego obraz Boga. W swojej teologii Luter przeciwstawia absolutna moc Boga ludzkiej niezdolności do uczynienia czegokolwiek do zbawienia (str. 279). Zdaniem Lisickiego Luter pozostawił po sobie skrajnie fatalistyczny obraz całkowicie absolutnego w swojej woli Boga, na którego decyzje (o zbawieniu lub potępieniu) człowiek w żadne sposób nie może wpłynąć: ani modlitwą, ani dobrym czynem. W ogóle pojęcia dobra i zła, wedle Lisickiego, w luteranizmie zatracają swój obiektywny sens, cokolwiek jest zgodne z wolą Boga, choćby wydawało się złe (cudzołóstwo, morderstwo), będzie „dobre”, bo zgodne z wolą Boga. Luter, wedle Lisickiego, miał uważać, że człowiek z samej swojej natury jest skażony złem, w żaden sposób nie może stać się „lepszy” i jedynie suwerenna łaska Boża, niezależna od jakichkolwiek uczynków może go zbawić. Bóg wedle swojego kaprysu może ułaskawić mordercę, a potępić dobrodzieja. Wszystko jest zupełnie arbitralne. Wedle Lisickiego, taka właśnie postawa miała stanowić dla Lutra „wyzwolenie” od wizji strasznego, gnostyckiego, mściwego Boga (str. 287), jaką w sobie pielęgnował Luter. Liczy się tylko idealistyczne (tzn. jako sam akt rozumowy, bez odniesienia do praktycznej życiowej postawy) zawierzenie Bogu w jego łaskawość poprzez ofiarę Chrystusa.
Lisicki uważa, że takie podejście niejako usprawiedliwia samo popełnianie grzechów tu na ziemi, które same w sobie się nie liczą (podobnie jak i dobre uczynki) -i tak dzięki samej wierze można osiągnąć zbawienie, niezależnie od ilości popełnionych grzechów. Luter niejako w swoich pismach wręcz do grzechu zachęcał: „Bądź grzesznikiem i grzesz śmiało, lecz jeszcze mocniej wierz w Chrystusa i raduj się w Nim, który jest zwycięzcą grzechu, śmierci i świata” -w tym miejscu kończy się fragment listu Lutra przytoczony przez Schillinga. Ale jak brzmi on dalej? „W żadnej mierze nie wyobrażaj sobie, że to życie jest miejscem sprawiedliwości; grzech istnieje i musi istnieć. Niech ci wystarczy, że uznajesz Baranka, niesie grzechy świata; wówczas grzech nie będzie mógł ciebie od niego oderwać, nawet gdybyś się kurwił tysiąc razy na dzień lub zadał tyle samo śmiertelnych ciosów”. Nie chodzi tu zatem o wyraz prostej ufności, ale o zanegowanie skutków grzechu, ściślej o odrzucenie moralnego ciężaru winy (str. 289). Zdaniem Lisickiego, poglądy Lutra stanowiły wygodną wymówkę dla wszystkich łotrów tego świata popełnianych przez nich łajdactw, których konsekwencji, dzięki takiemu ujęciu, nie musieli się obawiać. Wystarczyło tylko wierzyć i już się jest w pełni usprawiedliwionym.
Takie podejście kazało też szukać Lutrowi powszechnego grzechu wśród ludzi, nawet wśród świętych, których kult i ich pośrednictwo odrzucił. Z niechęcią patrzył też na Stary Testament i Prawo Mojżeszowe, które starał się całkowicie przeciwstawić Ewangelii (w iście gnostycki sposób, nie widząc roli wychowawczej Prawa). Wszyscy MUSZĄ być łajdakami i dlatego należy im przypisywać najgorsze łajdactwa. Niezależnie od tego, jaka jest prawda, w imię swojej, Lutra prawdy objawionej. Stąd też w imię „wyższej racji’, Luter nie wahał się w wulgarny, nienawistny sposób, wszelkimi możliwymi oszczerstwami i przekleństwami atakować papiestwo, czyli wedle niego „Babilon”. Prawda i tak nie miała znaczenia, liczyła się skuteczność.
W niewielkim podrozdziale „Żydzi i papiści” Lisicki poświęca parę stron głośnej kwestii stosunku Lutra do Żydów. Lisicki stwierdza, że Luter Żydów zaczął atakować dopiero pod koniec życia (wzywając do palenia synagog i domów, zakazywania im nauczania i piastowania urzędów).A kierowały nim nie tyle motywy rasowe, czy chęć ich fizycznego wytrzebienia, lecz po prostu zawiść, że -tak jak papiści -Żydzi nie przyjmują jego prawdy objawionej. Lisicki pisze (str. 304): Ma rację wprawdzie Schilling, gdy utrzymuje, że „fizyczne wytrzebienie [Żydów] z przyczyn rasowych nie było nigdy przedmiotem nauk Lutra. Nie można uznawać Lutra za prekursora Hitlera, odpowiedzialnego za Holocaust”, jednak nie da się ukryć, że pewne podobieństwo metod i ducha istnieje. I nie chodzi tu, zgoda, o ideologię rasizmu. Raczej o kult woli nieskrępowanej żadnym prawem, o arbitralność, o żelazną konsekwencje, z jaką reformator gotów był niszczyć i zdruzgotać każdego, kto nie uznawał jego wizji. „Kult woli”, jakież to arcyniemieckie… (być może w dużej mierze dzięki naukom właśnie Lutra).
Lisicki poświęca też parę stron „oczyszczeniu” przez Lutra kultu z „niepotrzebnych”, wedle jego doktryny, rzeczy -obrazów, figur, relikwii, klasztorów, ołtarzy i kadzideł. Lisicki ocenia to jako wygnanie Boga z doczesności. Sacrum ulotniło się ze świata. To co zmysłowe, materialne, cielesne, nie mogło już zawierać niczego, co nadprzyrodzone. Radykalny podział na cielesność i duchowość oznaczał, ze w tym świecie nie ma do Boga żadnego dostępu za pośrednictwem tego, co widzialne, namacalne. (str. 305). Dla Lisickiego łatwym jest dostrzeżenie konsekwencji w postaci wzrostu ateizmu. Skoro Boga nie ma w materii, w naszej codzienności, w tym, co widzialne, to pewnie w ogóle go nie ma… Róbta co chceta, nawet przyzwalajmy na homoseksualizm, wbrew (a może w zgodzie) z Listem do Rzymian 1,18-28 (str. 307).
W ostatnim podrozdziale „Narodziny przesądu” Lisicki jeszcze raz punktuje koronny błąd Lutra, czyli poddanie prawdy wiary swojemu prywatnemu osądowi. Tylko siła woli i gwałtowność charakteru pozwoliły Lutrowi ukrywać to, co było najsłabszą częścią jego posłania: albo musiał się ogłosić najwyższym możliwym autorytetem, drugim Chrystusem, albo był tylko doktorem teologii, jednym z tysięcy mających swoje prywatne zdanie. Zasada prywatnego osądu musiała otworzyć drogę dla zwycięstwa ateizmu. Mamy tyle prawd, ilu jest ludzi na świecie, czyli nie mamy żadnej prawdy na temat Boga, czyli Boga nie ma -tylko kwestią czasu było dojście do tej konsekwencji (str. 308). I to chyba najbardziej kontrowersyjne stwierdzenie Lisickiego w książce, z którym pewnie by można się spierać, czy aby na pewno sam prywatny osad musi nieuchronnie prowadzić do zwycięstwa ateizmu. Skoro prawda religijna jest skutkiem arbitralnej woli, to w ogóle prawdy nie ma. Wszyscy tkwimy zatem po uszy w przesądach i ciemności. Poruszamy się po omacku, udając, ze jeden wie lepiej niż pozostali (str. 310). Mnie osobiście wydaje się, że ateizm, rozumiany w materialistyczny sposób, nie musi być nieuchronną konsekwencją luterańskiego, protestanckiego osądu opartego jedynie na prywatnym odczytaniu Biblii. Raczej pewnego rodzaju chaos światopoglądowy, przesąd, pogaństwo -tak, ale nie czysto materialistyczny ateizm. Lisicki atakuje także zwolenników ekumenizmu, przywołując opinię św. Tomasza z Akwinu, że heretyk, który podważa pojedynczy artykuł wiary (na podstawie własnego, w pełni świadomego widzimisię, własnej woli), podważa wszystkiej i nie ma całkowicie wiary. Wspólny ekumeniczny grunt dla pojednania z protestantami jest więc w samej swej zasadzie niemożliwy. Katolicka pewność wynika po prostu z zawierzenia, posłuszeństwa Objawieniu, przekazanemu w Biblii, tak jak je przechował Kościół (czyli Biblia i Tradycja, która to jasno i poprawnie interpretuje oraz dopełnia Biblię). Ja tylko ze swej strony rzucę zapytanie, czy aby na pewno o to w ekumenizmie chodzi? O zespawanie na siłę różnych nieprzystających odłamów chrześcijaństwa, jak wydaje się to pojmować Lisicki? Czy dialog międzywyznaniowy sam w sobie jest zły? Czy może raczej tylko jego złe prowadzenie?
Postawić należy również pytanie: czy taka interpretacja nauk Lutra i luteranizmu, jaką proponuje Lisicki, jest jedynie słuszna? Kwestia do naprawdę szerokiej dyskusji. Można by się również i zastanowić, ile współczesny luteranizm w liberalnej postaci ma tak naprawdę wspólnego z naukami samego Lutra. Czy chociażby obecna moralna degrengolada wielu wspólnot luterańskich jest rzeczywiście odwleczonym rezultatem nauk ich założyciela? W końcu minęło ponad 500 lat, a autorytet Lutra we wspólnotach luterańskich opiera się tak naprawdę na innej zasadzie, niż w Kościele Katolickim. Dla luteran, uznających zasadę sola scriptura, również i sam Luter był tylko i wyłącznie człowiekiem, który mógł się mylić, jedynym i ostatecznym autorytetem jest Biblia (oczywiście odczytywana indywidualnie, i w tym jest sedno problemu). Autorytet Lutra polega tylko i wyłącznie na dobrowolnym wzorowaniu się na jego naukach (nie jest on żadnym nieomylnym „papieżem” luteranizmu), uznaniu jego rzekomej „mądrości”, a co bardziej obeznani z historią luteranie zdają sobie sprawę, że miał on także wady i poglądy, z którymi dzisiaj nie wypada się zgodzić (choćby, co jest najczęściej podnoszone, w sprawie Żydów, ale cóż, w dzisiejszych czasach antysemityzm jest dużo bardziej piętnowany niż antykatolicyzm). Czy poglądy liberalnych luteran na aborcję i homoseksualizm wywodzą się bezpośrednio z nauk Lutra? Raczej z odpowiednio wykorzystanych jego zasad w podejściu do wiary, wedle własnego widzimisię. Niektórzy Biblią uzasadniać będą próbować uzasadniać nawet to, czemu Biblia wprost zaprzecza. Wystarczy ją „odpowiednio” odczytać, by pójść na rękę grzesznemu światu…
A wracając jeszcze do kwestii dialogu, prowadząc go dobrze, trzeba wiedzieć, z czym się do dialogu wychodzi i z kim się go prowadzi. Czy prowadzenie dialogu z luteranami nie powinno katolikom służyć przede wszystkim do tego, by jasno określić, czym były poglądy Lutra i w czym różnią się one od prawowiernej katolickiej doktryny, a w czym wciąż pozostają z nią zbieżne? Co jest na rękę przede wszystkim samym katolikom, pozwala znaleźć jakiś modus vivendi z luteranami (by się nie zabijać, jak w dawnych wiekach, lecz starać się współdziałać w dobrych rzeczach), a może nawet niektórych z nich przeciągnąć na naszą stronę (chociaż to ostatnie niekoniecznie powinno być głównym motywem dialogu)? Luter, to trzeba absolutnie podkreślić, dokonał bardzo wiele zła. Był heretykiem i głosił fałsz. To nie ulega wątpliwości, jest to jasne i całkowicie oczywiste dla każdego bardziej obeznanego z własną wiarą katolika (choć obawiam się, że pomimo iż Lisicki tłumaczy to w kółko raz po raz, wielokrotnie przez całą książkę, to wielu słabo obeznanych katolików i tak tego nie zrozumie, co złego było w poglądach Lutra).
Luter zachował się jak typowy heretyk, uczepił się jednego wersetu z Biblii i zabsolutyzował jego odczytanie, wierząc, że posiadł całkowicie pewne poznanie absolutnej prawdy (takie typowe zachowanie heretyków zauważył już ok. 200 r. Tertulian w polemice z heretykiem Marcjonem), która chciał narzucić wszystkim innym. W swej pysze uznał się za mądrzejszego od 15 wieków tradycji Kościoła, a gdy wyszło na to, że jego poglądy są z nią sprzeczne, bez pardonu ja odrzucił. Dla podparcia swego nieistniejącego autorytetu, łudząc się, że rozumie Biblię, wprowadził de facto zasadę sola scriptura, wewnętrznie sprzeczną, która wywołała wielki zamęt. Złe ziarno zakiełkowało i wydało owoc. Luter był kłamcą, oszustem, hejterem, politycznym oportunistą i cwaniakiem, człowiekiem rzucającym oszczerstwa, podsycającym nienawiść i wzywającym do nienawiści. Chociaż sam osobiście nikogo nie zamordował (Hitler chyba również nie!), miał krew na rękach, którymi pisał i na swoim plugawym języku, którym miotał przekleństwa. Lisicki pisze o jednym z pism Lutra, jakimi wyrażeniami się posługiwał (UWAGA, będzie ostro!): Kościół, przeciw któremu występuje Luter, to „Kościół szatana”, „kurewski-Kościół diabła”, „arcykurwa diabelska”, „piekielna szkoła i stęchła jaskinia diabła”, „piekielna kurwa i najobrzydliwsza narzeczona szatana”. Trzy słowa „przeklęty”, „diabeł” i „kurwa” są ulubionymi słowami Lutra, które pojawiają się w niemal każdej linijce tekstu (str. 301, ogólnie książka Lisickiego pełna jest cytatów z twórczości Lutra, lecz niestety wielka szkoda, że pisząc publicystykę, a nie pracę naukową, nie podaje on dokładnych odnośników do konkretnych pism, by ułatwić weryfikację). Ot, typowy język twórczości Lutra, coś, o czym zazwyczaj się nie pisze w standardowych, dbających o poprawność polityczną publikacjach na temat Lutra. I chwała Lisickiemu, że swoją książką o tym przypomniał, jaka była prawda historyczna, wbrew panegirykom i politycznej poprawności. Luter tak naprawdę był jednym z największych łajdaków w dziejach chrześcijaństwa, człowiekiem, który w pełni zasłużył na to, by spłonąć na stosie (przynajmniej w świetle ówczesnego prawa, nie będę wnikał w to, czy samo palenie na stosie nawet największych drani jest czymś dobrym).
Lecz, stety-niestety, dzięki łagodności Kościoła (wbrew mitowi!) i układom politycznym tego uniknął. Historia potoczyła się, jak się potoczyła, i jakoś z tym trzeba żyć. Tak tez z drugiej strony, pomimo mojego negatywnego stosunku do Lutra dzięki znajomości jego historii, rozumiem też, dlaczego np. katoliccy autorzy w wielowyznaniowych Niemczech czasem powołują się również i na jego pisma. Na te nieliczne pośród rynsztoku wybrane cytaty, w których są rzeczywiście dobre, mądre słowa. Bo nic nie jest czarno-białe i żaden człowiek nie jest w pełni dobry ani zły. Luter zrobił też nieco dobrych rzeczy, pomimo ogromnej ilości zła, które wyrządził, i podobnie tradycja luterańska. Wystarczy wspomnieć przecież wspaniałe kompozycje religijne żyjącego 200 lat później Jana Sebastiana Bacha, w końcu luteranina, które wywodzą się z luterańskiej tradycji liturgicznej zapoczątkowanej przez Lutra, choć inkorporują również elementy katolickie (koronnym przykład choćby Wielka Msza h-moll). I to się wydaje właściwym wzorem dla ekumenizmu, a nie narzucenie na siłę jednej stronie własnej doktryny, lub ignoranckie, kapitulanckie wyparcie się własnej, czego obawia się Lisicki.
W zakończeniu Lisicki snuje ponurą wizję upadku Kościoła wskutek ekumenizmu, wskutek kapitulanckiego przystania w imię jedności na herezje luterańskie. Co jednak, jak Lisicki sobie zdaje sprawę, samo w sobie jest kapitulacją, bo przecież katolik wierzy w obietnice Chrystusa daną Piotrowi, że bramy piekielne Kościoła nie przemogą (Mt 16,18). I tu się pojawia dla katolika następujące pytanie. Niezależnie od tego, czy, Luter był naprawdę opętanym przez diabła narzędziem w jego rękach, czy też był jedynie opętany przez własne idee, to dlaczego wszechmocna Boża Opatrzność na to pozwoliła? Dlaczego tyle narodów odpadło za sprawą Lutra i jemu podobnych od katolickiej wiary? Lisicki, pogrążając się w pesymizmie, na to pytanie nie odpowiada. Dla niego dialog z luteranami, ustępstwa na ich rzecz, muszą nieuchronnie doprowadzić do upadku rzymskokatolickiego Kościoła. Ja jednak tej wizji nie podzielam. Wierzę, że choć wystąpienie Lutra było tragiczne w skutkach, Boża Opatrzność uznała w szerszej perspektywie wielu stuleci, że należy do niego dopuścić. A Kościół Powszechny (czyli „katolicki”), choć chwilowo osłabiony, to jednak ścierając się na polu dialogu z następcami zwolenników „reformatora” (a tak naprawdę jego zaprzysięgłego wroga) i odkrywając na nowo sens własnej wiary, w końcu na tym w jakiś sposób wyjdzie zwycięsko wzmocniony.
Lipiec 2022